Wszyscy narzekają, że upał. Puchatek tam nie narzeka, zwłaszcza, że podobno już jutro z trzydziestu z górą stopni ma się zrobić siedemnaście – i to z przelotnymi deszczykami. Fuj. A za prywatne opinie malamutów alaskańskich Puchatek odpowiedzialności nie ponosi, a jak malamuty będą pyszczyć, to dostęp do komputera im obetnie. Malamut słyszał?
Upał upałem. Ja rozumiem, że jak ktoś w bloku mieszka i wielka płyta go otacza ze wszech stron, to mu źle. Ale „u nas na wsi” to w gruncie rzeczy da się wytrzymać każdy upał. W ogródku już od południa zaczyna się robić cień. Po południu duża część jest juz w cieniu, słońce zostaje tylko na krańcach – więc na tych krańcach już wcześniej ustawia się basenik dla Potworków, które potem w nagrzanej na słońcu wodzie moczą odwłoki bez opamiętania (i ubrań). Zwłaszcza Piłeczka uwielbia w stroju Ewy w wodzie się chlapać, a każdą próbę ubrania jej w cokolwiek oprotestowuje tak, że słychać chyba w Warszawie. Goły tyłek – pełnia szczęścia. Przyodziewek twój wróg. Pielucha? Tortury w cywilizowanym świecie są zabronione. Nagość = wolność.
Co z niej wyrośnie?!
Ale nie o tym miało być.
Wszystkim, którzy na upał narzekają, Puchatek proponuje:
Jak już upał zelżeje, tak gdzieś po dziesiątej (wieczorem, rzecz prosta) wyjdźcie sobie na balkon, taras, dach, podwórko czy co tam macie. Pójdźcie w jakieś miejsce, gdzie latarni mocnych nie ma. I popatrzcie w niebo. Po upalnym dniu, na niebie bez chmur, gwiazdy wyglądają zupełnie inaczej. Jakby ich więcej było, jakby innym blaskiem świeciły. Bardziej srebrem, niż bielą. Tak po elfiemu.
…Kiedyś, dawno, dawno temu, patrzyłem w gwiazdy leżąc na górskiej łące. Był sierpień, noc po niesamowicie upalnym dniu – chociać na wysokości prawie pięciu tysięcy metrów nad poziomem morza upału aż tak się nie czuło. Miałem za sobą cały dzień marszu, przed sobą – jeszcze kilka godzin, więc zrobiłem sobie pół godziny przerwy. Leżałem, gapiłem się – jak zahipnotyzowany. Kto widział gwiazdy w wysokich górach, ten wie, o czym mówię.
Nostalgia mnie jakaś nachodzi. Za długo już siedzę w jednym miejscu. Ciągnie mnie na szlak. Pojechałbym gdzieś… Tak, chciałbym znowu poczuć tę niesamowitą wolność, kiedy cały dobytek mieści się w dwóch plecakach, a „reszta świata” jest kompletnie nieistotna, nie istnieje po prostu.
Ech, nieprędko to jeszcze nastąpi. Potworki trzeba odchować nieco 😉
Ale kiedyś jeszcze pojedziemy w nieznane. Jeszcze popatrzymy w gwiazdy nad Górami Skalistymi, jeszcze powędrujemy szlakiem przez Glenn Afric, jeszcze zakołują nam orły nad głowami w Pirenejach.
A co.