Rok

Aż trudno uwierzyć, że to już rok. Dużo ludzi pamiętało, dużo dobrych słów, dużo ciepłych myśli. Jestem za nie wdzięczny, jasne. Tylko co to zmienia.

Mówi się, że czas leczy rany. Nie wierzcie w to. Nie leczy. Tak, czas sprawia, że rany mniej bolą. Ale to nie jest zdrowienie.

To jest habituacja.

Literacko…

Jednego dnia – wczoraj – odeszło dwoje wielkich (choć bardzo różnych) pisarzy.

Harper Lee napisała jedną wielką książkę, a potem ponad pół wieku milczała – dopiero pod koniec życia wydała drugą powieść, która zresztą de facto była pierwotną wersją tej pierwszej (mówię oczywiście o „Zabić drozda” i wydanej w ubiegłym roku „Idź, postaw wartownika”). Można powiedzieć, że Lee była „pisarką jednaj książki” – ale jakiej!

Umberto Eco napisał znacznie więcej… „Imię róży” i „Wahadło Focaulta” to książki, które dużo dla mnie znaczą. Pozostałe powieści może nieco mniej, ale to jednak kategoria „Wielka literatura”. A wszystkie „Zapiski…”? A fantastyczna korespondencja z kardynałem Martinim – naoczny dowód, że pozostając na różnych pozycjach można prowadzić dyskusję pełną kultury, szacunku dla adwersarza, nie wspominając o erudycji i poczuciu humoru? A „Lector in fabula”?

Lee dostała nagrodę Pulitzera. Eco nie dostanie już literackiego Nobla – na zawsze pozostanie w gronie „wiecznie nominowanych”, choć w ciągu ostatniej dekady uhonorowano tą nagrodą przynajmniej dwóch czy trzech pisarzy zdecydowanie mniejszej klasy.

57 lat temu jednego dnia zginęło w katastrofie trzech znakomitych muzyków (Holly, Valens i Richardson) – w historii rock and rolla mówi się o „dniu, w którym umarła muzyka”. To oczywiście typowa dla popkultury przesada i stosowanie podobnej konstrukcji  w stosunku do literatury ocierałoby się o śmieszność. Literatura nie umarła i nie umrze – ale wczoraj na pewno poniosła wielką stratę… (Tak, wiem, to z kolei ociera się o banał).

Ferie…

Trzy dni w Beskidzie Żywieckim (z czego śniegu starczyło dokładnie na trzy godziny nart dla Potworów). Trzy dni w C., u rodziny M.

Trochęśmy odpoczęli. Robiliśmy różne śmieszne rzeczy. Gadaliśmy o różnych śmiesznych sprawach. Zwiedziliśmy jeden zamek, w którym jeszcze nie byliśmy. Ot, takie parę dni na (nieco większym) luzie.

***

Książkę zacząłem. Z jednej strony – te trzy i pół miesiąca to wcale nie tak dużo. Z drugiej – rzecz nie tylko ciekawa, ale też dobrze napisana i stosunkowo łatwo się tłumaczy. Ano, zobaczymy.

***

Kolejny semestr szkoły. Kolejne parę miesięcy.

***

A już niedługo minie rok…

 

 

…Do Tej Samej Rzeki?

Osiem lat temu (…jak ten czas leci…) tłumaczyłem coś dla pewnego Bardzo Szacownego Wydawnictwa. Wydawnictwo okazało się (…wtedy) szacowne głównie siłą rozpędu i marki, bo współpraca okazała się dość mało sympatyczna – i nie chodziło tylko o zbyt długi czas oczekiwania na pieniądze. Wtedy miałem ochotę wywiesić na drzwiach logo Szacownego Wydawnictwa z dopiskiem „Tych państwa nie obsługujemy”.

Teraz Szacowne Wydawnictwo zwróciło się do mnie z nową propozycją tłumaczenia. Osiem lat, emocje opadły – a że książka ciekawa i do rzeczy, to się zgodziłem. Pieniądze stosunkowo niewielkie (w przeliczeniu na stronę tekstu…) – ale efekt skali sprawia, że może to mieć sens. Tyle, że wyjaśniłem pani redaktor prowadzącej, jakie miałem przejścia – i (nie ukrywam) wymusiłem pewne zmiany w umowie: korzystniejszy rozkład płatności i miesiąc, a nie cztery (!) na „przyjęcie” tłumaczenia. Podobno jestem pierwszym tłumaczem, któremu się to w tym wydawnictwie udało – co pośrednio świadczy o tym, że mnie jakoś cenią. O.

Na tłumaczenie mam trzy i pół miesiąca. Gdybym zajmował się tylko tym – to czasu aż nadto. Ale, jak wiadomo, jest jeszcze parę innych rzeczy, które robić muszę, bo nawet, jeśli są mniej ciekawe, to zdecydowanie lepiej płatne. Trzeba będzie się sprężać. Co w mojej obecnej sytuacji życiowej łatwe nie będzie.