Mruczanka postremontowa

Remont za nami. A dokładniej – za panem, który remontował. Bo przed Puchatkiem jeszcze doprowadzenie Chatki do stanu używalności. Przewiduje Puchatek, że do soboty wieczorem skończy.

No, jeśli ktoś wymyśli „Dwanaście Prac Puchatka”, to w sobotę wieczorem Stajnię Augiasza będzie już Puchaztek mógł sobie zaliczyć.

A potem trzeba jeszcze będzie wyprać psa. Bo Szelma, bydlę głupie, właziła wszędzie – także w tę stertę gruzu, która pozostała po kuciu ściany.

I teraz – jakby to powiedzieć… – trochę się z niej… eee… kurzy. A w dodatku u nas dziś pada trochę – więc dobrze, że się w cemencie nie wytarzała. Bo by ją zamurowało 🙂

Puchatek Przerażony Perspektywą

Mruczanka Doprawdy Zaskoczona

Bank, centrum Warszawy. Nie, nie ten, co na niego napadli, broń Boże. Inny zupełnie. Puchatek wpadł na pięć minut Ważną Bankową Sprawę załatwić. Niestety, jak to w banku – pięć minut zawsze trwa pół godziny, bo kolejka, nie ma zmiłuj.

Siedzi sobie Puchatek na krzesełku, na sąsiednim krzesełku pani zażywna w wieku balzakowskim, a na nastęnym, obok rzeczonej pani – młodzian ze słuchwkami na uszach i odtwarzaczem MP3 wystającym z kieszeni kurtki. Młodzian siedzi i delikatnie głową kiwa, nogą rytm wystukuje. Jak to młodzian ze słuchawkami.

Ale, ale… niezupełnie. Bo Puchatek – muzyk, choć amator – nagle podświadomie rejestruje kątem oka, że ta przytupująca noga przytupuje w dziwnym jakimś rytmie. No bo wiecie – jak ktoś słucha muzyczki z MP3, to nie ma bata – albo jest metrum 4/4, albo 2/4. Czyli albo:
BUM bum bum bum
albo:
 BUM bum BUM bum.
Ewentualnie – z akcentem na słabą część taktu, czyli:
bum BUM bum BUM.

Czasami – ale rzadko – zdarza się jeszcze 3/4 (lub jakaś inna nieparzysta mutacja), czyli:
BUM bum bum, BUM bum bum… – ale to rzadkie wśród słuchawkowiczów, zwłaszcza od kiedy minęła moda na disco polo.

A ten tu – dziwnie jakoś tą nogą… Ani to metrum parzyste, ani nieparzyste, ani w tym synkop jazzowych, ani nic… Ambient jaki, czy co?

Pani w wieku balzakowskim wstaje i podchodzi do okienka. Puchatek – że niby chce lepiej widzieć ulotki bankowe wiszące na ścianie – przesiada się zatem bliżej młodzieńca. Udając, że wyżej wymienione ulotki czyta wytęża ucho… Wytęża bardziej jeszcze… I PADA PLACKIEM Z WRAŻENIA. Na szczęście tylko w duchu, bo byłby tak zwany obciach.

Młodzieniec bowiem, ubrany w strój całkiem hiphopowy (krok w okolicy kolan i te klimaty…) słucha na przenośnym odwtarzaczu MP3 (uwaga, uwaga!) – nie mniej ni więcej, tylko V Symfonii Beethovena. Druga część, Anadante Con Moto. Przynaje się Puchatek bez bicia, że wymiękł.

Jest jeszcze nadzieja dla tego świata żywionego popowo-hiphopową papką 😉

Puchatek Con Brio

Mruczanka – załamanka do kwadratu

 


Rzadko komentuję wydarzenia bieżące, ale czasami…

Taka historyjka (z Gazety W.). Pewna pani (i to w mojej ukochanej Szkocji…) trzy lata temu w ciążę zaszła. Miała szesnaście lat. Okazało się, że to bliźniaki. Poszła usunąć.

Ale okazało się, że pan doktor zfuszerował robotę. I usunął… tylko jedno dziecko. Drugie przeżyło. Pani je urodziła. Dziecko ma dziś trzy lata.

I dziś ta pani chce odszkodowania od szpitala za to, że zfuszerowano zabieg. Cytuję za GW:

– Mam dziecko, którego nie miałam zamiaru mieć. Sądzę, że szpital powinien wziąć za to częściową odpowiedzialność – powiedziała Stacy Dow dziennikarzom.

Nie, nie o prawie do aborcji zamierzam tu pisać. Raczej –
przepraszam za górne słowa – o człowieczeństwie.

Kobietra zaszła w ciążę. Zaszła za wcześnie – miała 16 lat. Jej światopogląd pozwalał jej na aborcję. Prawo też. Nie zgadzam się z tym – ale dotąd jeszcze rozumiem.

Ale jedno dziecko przeżyło. Ma dziś trzy lata. I ta kobieta sądzi się ze szpitalem, że tego dziecka też nie zabili. O, przepraszam – nie usunęli.

Wychowuje to dziecko, nie oddała go do adopcji – no to chyba je zaakceptowała. Chyba je kocha.

A zatem? Ma dziecko, które kocha (chyba kocha, skoro jednak nie oddała etc.) – i skarży szpital, że go „nie usunął”?

Przecież wiadomo, że ta sprawa będzie głośna. Przecież prędzej czy później to dziecko się o tym dowie. Dziś ma trzy lata. Ale za kolejne dwa? Trzy?

Czy ona będzie mogła temu dziecku spojrzeć w oczy? Bo przecież w tej chwili mów mu:

Nie chciałam cię. Chciałam się ciebie pozbyć. To, że żyjesz, jest wynikiem błędu lekarskiego.

Nie dyskutuję o prawie do aborcji. Ani o prawie w ogóle. Pytam o zwykłą, ludzką przyzwoitość. O jakieś minimum godności. Szacunku dla tego dziecka, które przecież ŻYJE (niestety, niestety?).

Sama to wymyśliła? Namówił ją do tego jakiś prawnik-padlinożerca, który chce się obłowić?

Jasno, zapewne chodzi tylko o pieniądze. Rozumiem także, że te pieniądze mogą być jej naprawdę potrzebne. Ale…

Żal mi tego dziecka. Tego, co przeżyje, kiedy zrozumie tę sytuację.

Paranoja.

Puchatek.

Mruczanka – sajgon

Tak, sajgon małą literą pisany. Bo nie o miasto tu chodzi, ale o sajgon właśnie. Sajgon w Chatce Puchatka.

M. z Potworami odwieziona do Chojnowa. Pietruszka przytula się do pradziadka, wszystkie Kochane Ciocie rozpieszczają Piłeczkę. A Puchatek w Chatce. Puchatek remontuje.

Nie, nie, nie sam! Jakby sam remontował, to mogłoby się okazać, że nie ma już gdzie mieszkać. Puchatek humanistą jest. Remontuje Pan Olek. Przesympatyczny młody człowiek, solidny, kulturalny. Fachowiec.

A remont – o rety. Jedna ściana wywalana. Przejście będzie między salonem (salon! Jak to brzmi…) a kuchnią (to brzmi normalnie). Huk, łomot, kurz, pył, sajgon właśnie.

A potem jeszcze będą kładzione tak zwane płytki. Znaczy się – podłoga w kuchni. Uff.

Chatka Puchatka to domek osiemnastoletni. Poprzedni właściciel budował go „metodą gospodarczą” (tak to się zdaje się nazywało). Zbudował solidnie, trwale i bezpiecznie. Ale parę rzeczy stopniowo (w miarę środków) trzeba przerobić.

Domek stał się Chatką Puchatków trzy lata temu. Od tego czasu po troszku, po troszku… Tu okna stopniowo wymnienione… Tam jakieś małe malowanie kawałka…

Ale taki sajgon to pierwszy raz.

Uff.

Puchatek W Pyle Cały.

Mruczanka z (nie do końca) pechowego dnia

Dwanaście godzin!

Trasa, którą Puchatek zwykle pokonuje autostopem w sześć – siedem godzin, wczoraj zajęła mu pół doby. Z Chojnowa (to za Legnicą) pod Warszawę, do G.

Utknął Puchatek najpierw pod Legnicą na półtorej godziny. Potem za Wrocałwiem – na dwie. Nawet już myślał, żeby się złamać i cofnąć do Wrocławia, i wracać pociągiem – ale okazało się, że ostatni normalny pociąg właśnie uciekł, a pozostał tylko taki nocny, odjazd dwudziesta trzecia coś tam, w Warszawie przed szóstą rano. Suuuuper po prostu.

No więc w Puchatku obudził się autostopowy lew. Jedziemy dalej. Tyle, że był Puchatek w Oleśnicy, a było już po piątej. Do Warszawy 330 kilometrów… Czyli do G. jakieś 300.

No i ocknął się Puchatek za Piotrkowem, na Trasie Katowickiej, pod tablicą na której – między innymi – widniał napis:

Warszawa: 138.

No i super. Była prawie dziewiąta. Wieczorem. I było ciemno. Puchatek miał już wizję dreptania wzdłuż Trasy Katowickiej do piątej rano, bo przecież kto po ciemku weźmie autostopowicza, w dodatku samotnego osobnika płci męskiej?

A jednak. Stacja benzynowa Znanego Koncernu Od Komisji Śledczej. Wypasione, białe BMW (!!!). Dwóch prawników (ojciec i syn zresztą). Wzięli.

Puchatek był w domu już o jedenastej w nocy. Na styk, kocia twarz.

I – jak już coś zjadł był – wziął się za przygotowywanie Chatki Puchatka pod remont. Więc położył się spać po drugiej w nocy.

A o remoncie będzie za kilka chwil…

Puchatek Podróżny.

Mruczanka zakatarzona

Było to niemal dokładnie jedenaście lat temu. Był rok Pański 1994, przełom kwietnia i maja. Szedł sobie Puchatek ulicą Nowowiejską (od Alei Niepodległości w kierunku placu Zbawiciela). Wiosna była, zielono, pięknie, kwiaty pachniały, ludzie się do siebie uśmiechali i w ogóle świat udawał, że jest piękny.

Ale szybko przestał. Nagle, ni z gruszki ni z pietruszki, coś Puchatka zaczęło w nosie kręcić. Kręciło, kręciło coraz mocniej – aż w końcu Puchatek (który miał wtedy dwadzieścia cztery lata i przedtem nigdy w życiu na żadną alergię nie cierpiał) dostał ataku kichania.

Ach, co to był za atak! Puchatek kichał BEZ PRZERWY przez niemal pięć minut. O mało się przy tym nie udusił zresztą. Także ze śmiechu, bo sytuacja była doprawdy absurdalna. Przechodnie się z Puchatka śmiali, nie rozumiejąc, że jego śmiech z samego siebie jest reakcją cokolwiek histeryczną. Kiedy wreszcie atak ustąpił, Puchatek miał oczy pełne łez (ze śmiechu i przyduszenia), był kompletnie wyczerpany i bolała go przepona. Od tego kichania, albo od śmiechu – nie wiedział.

I tak to się zaczęło. Od tego czasu Puchatek CO ROKU w okresie kwietniowo – majowym (a jak odpowiednio się pogoda ułoży, to i do połowy czerwca) ma typową alergię na jakieś pyłki. Nic poważnego (w każdym razie nie na tyle, żeby iść do lekarza i się odczulać czy co…). Taki atak jak wtedy nigdy się już nie powtórzył – potem już było „normalniej”: katar, kichanie w granicach rozsądku, swędzące oczy, gardło i podniebienie. No problem – panie kelner, zyrtec raz.

Niestety – zdaje się, że Pietruszka zaczyna w młodszym wieku. Od tygodnia: katarek, chrypka, oczki trzemy. Klasyka. Myśleliśmy najpierw, że go jaka paskuda grypowo-gardłowa dopada, ale nie – gorączki nie ma, innych objawów takoż. Tylko ten katar, gardło i ogólne osłabienie. Biedak.

***

A co do Puchatka – warto dodać, że rok Pański 1994 przyniósł jeszcze inne atrakcje, które takoż odmieniły mocno puchatkowe życie. Na wiosnę pierwszy raz Puchatek dostał alergii, dwa miesiące później poznał M. – co TAKŻE miało (…ma…) daleko idące konsekwencje, choćby w postaci dwójki Potworów.

…A może to nagłe wystąpienie alergii było po prostu ostrzeżeniem? 😉

Puchatek

Mruczanka surrealistyczna.

Dziwne uczucie. Pół godziny temu dałem trzysta złotych do ręki facetowi, którego nigdy w życiu przedtem na oczy nie widziałem. Nie otrzymałem nic w zamian. Nawet pokwitowania. Po prostu dałem mu trzy stówy, uścisnęliśmy sobie dłonie i poszedł. I pewnie nigdy w życiu go już nie zobaczę.

Surrealizm.

O ósmej rano zadzownił Wujek Z Drugiego Końca Polski. Wujek jest wujkiem M., mężem jej ciotki. A zawodowo – właścicielem dużej firmy spedycyjnej. No i zadawonił, że jeden z jego kierowców miał awarię, musiał zapłacić za naprawę, a teraz stoi – co za zbieg okoliczności – właśnie w moim miesteczku G. i nie ma jak wrócić do domu Na Drugi Koniec Polski, w dodatku z towarem, bo pieniądze, które miał na paliwo, poszły na naprawę.

Oczywiście rzeczony Wujek mógłby wysłać mu pieniądze przekazem – ale bez „miejsca zamieszkania”, na sam dowód etc. – to minimum kilka godzin czekania. Więc Wujek Z Drugiego Końca Polski, dzwoniąc z drugiego końca Polski, okropnie speszony zresztą, zapytał, czy skoro pan Zbyszek (tak się kierowca nazywa) stoi właśnie w naszym miasteczku, to czy moglibyśmy mu dać te trzy stówy, a Wujek Z Drugiego Końca Polski NATYCHMIAST przelewa je nam na konto, więc najdalej jutro będziemy je mieli z powrotem.

Ponieważ Wujek Z Drugiego Końca Polski jest osobą generalnie godną zaufania, a przy tym (siłą rzeczy) dosyć zamożną – Puchatek powiedział: „Jasne, czemu nie”. Wskoczył na rower, do bankomatu, a potem „na bazę”, w której czekał pan Zbyszek. Wszystko razem zajęło Puchatkowi minut dwadzieścia pięć.

Pan Zbyszek okazał się być człowiekiem dwudziestoparoletnim, sympatycznym całkiem. Dziękował przez bite pięć minut – bo gdyby czekał na przekaz, to ruszyłby dopiero po południu, a w domu Na Drugim Końcu Polski byłby – w najlepszym razie – w środku nocy, a raczej nad ranem. A tak ruszy od razu, zatankuje i wieczorem już będzie z żoną i z dziećmi.

No i super.

Tylko to śmieszne uczucie, że dajesz niemałe w końcu pieniądze kompletnie obcemu człowiekowi, bez pokwitowania, bez cienia dowodu 😉

No, surrealizm czysty.

P.

Mruczanka Do Roboty

No, dosyć laby.

Książka o motocyklach (…i na co mi przyszło…) przetłumaczona, oddana, pieniądze na koncie. Ponieważ przez trzy miesiące Puchatek zasuwał jak dziki osiołek, całymi dniami przy maszynie – przez ostatnie dziesięć dni zrobił sobie odpoczynek. Chodził z potworami na spacery, załatwiał różne sprawy, odwiedzał rodzinę. Ale niestety, wszystko co dobre szybko się skończyło. Koniec wolności. Na puchatkowym biureczku (biureczko! Pełne trzy metry kwadratowe powierzchni…) czeka już następna robótka. Tym razem – nie tłumaczenie, tylko „redakcja i opieka merytoryczna”. Tak przynajmniej stoi w umowie. Puchatek nie wie, jak z tą opieką merytoryczną będzie, bo książka co prawda przeznaczona dla młodszej młodzieży, niemniej – historyczna. Ale co tam – redakcja to redakcja, a jak będą wątpliwości merytoryczne, to się Puchatek będzie martwił.

Zatem najbliższy miesiąc nie przy klawiaturze, tylko z czerwonym pisaczkiem w łapie. Zawszeć to jakieś nowe doświadczenie. Podobno człowiek uczy się całe życie (niektórzy twierdzą, że z wyjątkiem lat szkolnych i studenckich…).

A żeby się nie odzwyczajać od klawiatury – Puchatek obiecuje, że na tę stronę zajrzy częściej. Howgh.

Tydzień wystarczył

Dzień czy dwa po śmierci Jana Pawła – telewizja pokazuje kibiców Cracovii i Wisły wspólnie modlących się na stadionie. Dzień później – podobna scena z udziałem kiboli Legii i Polonii w Warszawie.

Pierwsza myśl – może naiwna – że gdyby zaczął się proces kanonizacyjny Jana Pawła, to pierwszy cud mamy już zaliczony.

Dziś (niedziela) w „Panoramie”:
– kibice klubu „Kszo” Skądkolwiek i jakiegoś innego klubu, którzy trzy dni temu „na znak pojednania dla Papieża” wspólnie szli Drogą Krzyżową, przerwali mecz i zaczęli się prać.
– kibice Legii jadący na mecz do Krakowa (czy gdzie bądź, nie pamiętam) w Kielcach obrzucili kamieniami kilkanaście samochodów, do tego kilka razy zatrzymywali pociąg, demolując coś tam (co nie przeszkodziło im na początku meczu uczcić minutą ciszy Zmarłego i rozwijać czarne flagi na trybunach).

To już? Po wszystkim? Tyle było narodowego zrywu Wielkich Przemian?

Czy to ci ludzie są tak małymi, głupimi gnojkami?

Czy to po prostu to samo, odwieczne, niezniszczalne polskie piekło?

Odechciewa się. Wszystkiego.