Rzadko komentuję wydarzenia bieżące, ale czasami…
Taka historyjka (z Gazety W.). Pewna pani (i to w mojej ukochanej Szkocji…) trzy lata temu w ciążę zaszła. Miała szesnaście lat. Okazało się, że to bliźniaki. Poszła usunąć.
Ale okazało się, że pan doktor zfuszerował robotę. I usunął… tylko jedno dziecko. Drugie przeżyło. Pani je urodziła. Dziecko ma dziś trzy lata.
I dziś ta pani chce odszkodowania od szpitala za to, że zfuszerowano zabieg. Cytuję za GW:
– Mam dziecko, którego nie miałam zamiaru mieć. Sądzę, że szpital powinien wziąć za to częściową odpowiedzialność – powiedziała Stacy Dow dziennikarzom.
Nie, nie o prawie do aborcji zamierzam tu pisać. Raczej –
przepraszam za górne słowa – o człowieczeństwie.
Kobietra zaszła w ciążę. Zaszła za wcześnie – miała 16 lat. Jej światopogląd pozwalał jej na aborcję. Prawo też. Nie zgadzam się z tym – ale dotąd jeszcze rozumiem.
Ale jedno dziecko przeżyło. Ma dziś trzy lata. I ta kobieta sądzi się ze szpitalem, że tego dziecka też nie zabili. O, przepraszam – nie usunęli.
Wychowuje to dziecko, nie oddała go do adopcji – no to chyba je zaakceptowała. Chyba je kocha.
A zatem? Ma dziecko, które kocha (chyba kocha, skoro jednak nie oddała etc.) – i skarży szpital, że go „nie usunął”?
Przecież wiadomo, że ta sprawa będzie głośna. Przecież prędzej czy później to dziecko się o tym dowie. Dziś ma trzy lata. Ale za kolejne dwa? Trzy?
Czy ona będzie mogła temu dziecku spojrzeć w oczy? Bo przecież w tej chwili mów mu:
Nie chciałam cię. Chciałam się ciebie pozbyć. To, że żyjesz, jest wynikiem błędu lekarskiego.
Nie dyskutuję o prawie do aborcji. Ani o prawie w ogóle. Pytam o zwykłą, ludzką przyzwoitość. O jakieś minimum godności. Szacunku dla tego dziecka, które przecież ŻYJE (niestety, niestety?).
Sama to wymyśliła? Namówił ją do tego jakiś prawnik-padlinożerca, który chce się obłowić?
Jasno, zapewne chodzi tylko o pieniądze. Rozumiem także, że te pieniądze mogą być jej naprawdę potrzebne. Ale…
Żal mi tego dziecka. Tego, co przeżyje, kiedy zrozumie tę sytuację.
Paranoja.
Puchatek.