Życie w czasach zarazy – c.d.

Siedzimy w domu. Jedni znoszą to lepiej, inni gorzej. Piłka nieźle – bo ona i tak za dużo się nie rusza, jej wieczne problemy ze stawami czynią z niej osobę mało ruchliwą: wyjście na spacer z psem zaspokaja jej potrzebę działania. Poza tym ona jedyna z całej trójki ma „normalne” lekcje. Oczywiście on-line, ale normalnie, według planu, tak, jakby siedziała w szkole. Co jest stosunkowo łatwe, kiedy „klasa” – w zależności od zajęć – liczy od czterech do +/- ośmiu osób.

Pietruszka – jako tako. Lekcje on-line ma maksymalnie godzinę dziennie, ale nauczyciele są z nimi w stałym kontakcie (e-maile, komunikatory, Skype…) i zadają im robotę, a potem ją sprawdzają. Przez kilka pierwszych dni wszyscy nie mieli jeszcze doświadczenia z taką pracą, więc przysłali tej roboty tyle, że Pietruszka siedział nad lekcjami więcej, niż gdyby normalnie chodził do szkoły. Dziś już jest lepiej – wszyscy wiedzą już mniej więcej co i jak – ale roboty biedni licealiści dalej mają sporo. Pietrucha trochę narzeka, trochę marudzi (jak to on…), ale generalnie wygląda na pogodzonego z losem. Najbardziej nie może przeboleć tego, że odwołano tegoroczne Euro. Mają ludzie problemy…

Najgorzej jest z Puckiem. On też dostaje cała masę zadań do robienia, ma codziennie jakieś lekcje on-line, ale… Cóż, Pucek nie jest człowiekiem, który dobrze znosi samotność. Nie potrafi się sam bawić. Starszy brat siedzi i się uczy, siostra zajmuje się swoimi sprawami, tata musi pracować (prace bieżące idą zwykłym torem, a do tego książka, którą teoretycznie trzeba zamknąć do końca maja, a to wcale nie jest dużo czasu…). A tu z kolegą żadnym spotkać się nie da… Nie jest dobrze. Jak jest pogoda, to można przynajmniej wyjść na rower (uliczki są puste, zaraz za osiedlem pola i lasek, z ludźmi się nie widuje…) – ale ile można jeździć na rowerze samemu? „Nudzę się”. A jak się nudzę, to humor mam fatalny.

A to dopiero przygrywka…

A ja? Poza pracą (patrz wyżej) nie robię w zasadzie prawie nic. Jak kończę pracę koło siódmej wieczorem, to już oglądać mi się nic nie chce, na czytanie też czasu niewiele, bo jak się wstanie od biurka, to trzeba się Potworami zająć… Dobrze, że chociaż można wspólnie z psem wyjść – to mobilizuje do ruszenia się na powietrze.

Jedynym stworzeniem szczęśliwym z powodu lockoutu jest oczywiście Lucek. Wreszcie ma wszystkich w domu, nikt nie wychodzi do szkoły, wszyscy są pod ręką, czy raczej on jest pod wszystkimi rękami, które chcąc nie chcąc psa głaszczą, czochrają i drapią. Na żądanie.

***

Mój tata miał urodziny – skończył we wtorek osiemdziesiąt lat. A ja nawet nie mogłem do niego pojechać z życzeniami – tyle, co pogadaliśmy przez telefon.

***

Zaczyna się wiosna. To taki czas w roku, kiedy zawsze najbardziej chce się ruszyć w drogę. A w tym roku zupełnie się nie da…

Życie w czasach zarazy

Potwory w domu. Spotkania poodwoływane. Lekcje też. I wszystko inne, jak wiadomo. Dziwnie się czuję – od środowego popołudnia przebywam wyłącznie w towarzystwie moich dzieci. No dobrze – dwa razy byłem w sklepie, za każdym razem wieczorem, kiedy było w nim najmniej ludzi.

U nas w G. „panika sklepowa” chyba mniejsza, niż w Warszawie. Od środy do piątku półki w sklepach były nieco bardziej puste, niż zwykle – ale w zasadzie wszystko było. Nawet papier toaletowy…

Śledzę (głównie on-line) wiadomości „z kraju i ze świata”. Te ze świata głównie z troską – ale te z kraju, przyznam, z rosnącym wkurzeniem. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji można przynajmniej od rządzących wymagać jakiegoś minimum odpowiedzialności za słowo (i nie tylko). Ale nie. Polityczna wojenka trwa w najlepsze. Rządzący usiłują (nieudolnie) „przykryć” tygodnie (a w niektórych sprawach miesiące czy wręcz lata) błędnych decyzji jakąś poronioną propagandą sukcesu. Główny inspektor sanitarny ogłasza, że mamy już w Polsce pierwszych „ozdrowieńców” (to cytat!), wyleczonych z COVID-19. Fascynująca informacja, zważywszy, że pierwszy potwierdzony (…oficjalnie?) przypadek mieliśmy w Polsce dziesięć dni temu. Dziesięć dni – i już są pierwsi wyleczeni. Zaprawdę, słuszną linię ma nasza władza.

Pan prezydent nie wiadomo po co jeździ po kraju, narażając na kontakt z wirusem nie tylko siebie (OK, to jego wybór), ale też członków swojej ekipy, ochronę etc. Pozostali kandydaci wstrzymali spotkania – on na epidemii robi sobie kampanię wyborczą, udając „zatroskanego gospodarza” doglądającego biednych chorych i zapracowanych lekarzy. Jak za Gierka, panie. I jeszcze szopki do tego, malowanie trawy na zielono: w Garwolinie na przykład prezydent „spotkał się z ratownikami medycznymi” – tyle, że „ratownika medycznego” grał przebrany w pomarańczowy, ratowniczy mundurek dyrektor szpitala. I to wszystko za nasze pieniądze, zamiast na służbę zdrowia wywalone na partyjną propagandę.

To będzie trudny rok.

Dorosłość (?…)

Z kronikarskiego obowiązku: syn mój starszy, znany tu jako Pietruszka, dziś właśnie skończył był osiemnaście lat. Czyli stał się dorosły… No, w każdym razie pełnoletni. Impreza rodzinna się odbyła (mini-impreza, bo to jednak środek tygodnia), prezenty były, a Dziadek – czyli mój tata – zadeklarował że w ramach prezentu opłaci wnukowi kurs prawa jazdy. Marko śnięta, już się boję – Pietruszka za kierownicą… Kto go zna, ten wie… Może to wyglądać tak:

Albo, co gorsza tak:

…a swoją drogą – OSIEMNAŚCIE LAT?! Kiedy…