Mruczanka O Tym, że Szklanka Może Być Do Połowy Pełna

Jadą Puchatki w stronę morza (w sobotę, ale piszę dziś, bo zapomnę). Ni z tego ni z owego zaczyna padać deszcz. Puchatek patrzy na M., M. patrzy na Puchatka. Pietruszka rzuca swoim zwykłym zrzędzącym tonem jakiś komentarz o pogodzie. Ale entuzjazmu Piłeczki – wyraźnie narastającego w miarę zbliżania się do morza – nic nie jest w stanie zgasić.

– O, deszcz pada! To świetnie – wygłasza Potwór Środkowy w natchnieniu.

– Świetnie? Dlaczego „świetnie”? – pyta zaintrygowany Puchatek (znany w kręgach rodzinnych z tego, że deszczu wyjątkowo nie lubi).

– Bo jak popada, to będzie więcej wody w morzu!

Żelazna logika, trzeba przyznać…

Mruczanka Nadbałtycka – c.d.

Łomatttko. Można by pisać i pisać.

Pyszczak wczoraj po raz pierwszy w życiu zobaczył morze. Reakcja była typowa (dla Pyszczaka). Najpierw chwila zdziwienia (taaakie oczy), a potem…SRRRRRU. Chlup.

Ten typ tak ma 🙂

Potwory starsze też moczyły odwłoki. Intensywnie.

Dziś zaraz po śniadaniu poszliśmy – dla odmiany – na plażę. Zeszliśmy z niej już o wpół do piątej – tylko dlatego, że o piątej był obiad.

Pogoda świetna – nie za gorąco, ale słonecznie, woda ciepła (…jak na Bałtyk…).

Nigdy nie lubiłem „leżenia na plaży”. Owszem, przyjść popływać, pochlapać się w wodzie, odpocząć… A potem w drogę. Gdzieś. Gdziekolwiek.

Ale dziś Potwory się kąpały (intensywnie), M. z nimi, Pyszczak spał (po trzech godzinach NIEUSTANNEGO biegania w tę i z powrotem wreszcie padł…), a ja… leżałem na plaży. Na kocyku. Z głową w cieniu. Jak emeryt 😀

Widać czasem trzeba. Leżałem, myślałem, przysypiałem… I czułem, jak wreszcie schodzi ze mnie napięcie całego tego trudnego roku. A właściwie dwóch lat – bo po poprzednim roku (uwaga – liczę latami szkolnymi, a nie kalendarzowymi…) też jakichś poważniejszych wakacji nie było. A ten poprzedni rok też był koszmarny. Dosyć.

***

A wieczorem… Hłe hłe hłe… poszliśmy na „wieczorek zapoznawczy” 😀 Normalnie jak na wczasach. Ale (ach, niestety…) byliśmy tylko na części dla dzieci. Potwory się wyskakały, w kolejnych konkursach wygrały łącznie chyba ze trzy kilo lizaków, nawet Pyszczak tańczył (jecze jak!). Ale z dorosłych tylko jedna para odważyła się potańczyć. Zgadnijcie, która. Dla ułatwienia dodam, że ta w skład której wchodziła najładniejsza dziewczyna na sali 🙂

Pani prowadząca zajęcia dla dzieci bardzo się starała – i nawet jej to nieźle wychodziło. Na szczęście dzieci nie znają na tyle angielskiego, żeby zrozumieć teksty piosenek, które pani puszczała z płyty w czasie zabaw. Bo by się zawstydziły. Chyba.

***

Domek jest sympatyczny, łazienka z ciepłą wodą, DWA pokoiki (sypialnia i salon ;-), jedzenie naprawdę w porządku, obsługa miła. Ale największą chyba zaletą ośrodka (Sia.siu, wolno podawać nazwy? Czy lepiej nie? 🙂 jest fakt, że z jego terenu można wyjść BEZPOŚREDNIO na plażę. Wychodzi się z domku, idzie pięćdziesiąt metrów, przechodzi przez niebieską furtkę i pas sosen – i już. Plaża. A za nią Bałtyk. Do Szwecji na lewo, na lewo.

Dzięki czemu (co docenią wszyscy posiadacze dzieci w wieku przed- i wczesnoszkolnym) można w ogóle nie zbliżać się do straganów, sklepików, stoisk, sprzedawców ulicznych, chodnikowych, plastikowych jaszczurek, pistoletów puszczających bańki, różowych-podróbek-Barbie, koszulek-z-napisami, przepięknych misiów i siedemnsatu tysięcy durnostojek pod tytułem „Pamiątka znad Bałtyku” (kto by pomyślał, ile rzeczy można zrobić z jednej, wyliniałej muszelki jakiegoś nieszczęsnego małża…).

I w ten prosty sposób unika się jęczących głosów powtarzających do znudzenia „Mamo, kup mi…” – które , sami przyznacie, mogą człowiekowi zmarnować wakacje (albo wyzerować stan konta).

***

Jest dobrze. Odpoczwamy. Dopóki Potwory są małe, to jednak chyba najlepszy sposób spędzania wakacji, jeśli chce się naprawde odpocząć. Dzięki, Sia.siu. 🙂

Mruczanka Nadbałtycka

Puchatki po tygodniu na Dolnym Śląsku zlądowały nad morzem (dzięki wydatnej pomcy Sia.si zresztą). Coś napiszę, ale już nie dziś. Bo dziś w celu ominięcia korków wstaliśmy o wpół do czwartej i przejechaliśmy 420 kilometrów z licznymi postojami terrorystycznie wymuszonymi przez Pyszczaka. Więc może jutro.

Ale plaża jest…Mmmm…. 🙂

Mruczanka Wkurzona

Przedwczoraj, kiedy siedziałem przy pracy, gdzieś za oknem słychać było (nie za głośno, jakby z oddalonego radia) słynną piosenkę „Voyage, Voyage” („Włajaż włajaż”). Ponieważ byłem zajęty, dopiero po pół godzinie doszło do mnie, że nadal ją słyszę. Piosenka leciała „w kółko”, zdaje się że była jakoś elektronicznie „zapętlona”. Po dwóch godzinach zacząłem dostawać piany na pysku.

Wczoraj też leciała – tym razem przez godzinę z groszami.

Dziś właśnie zaczęła. Czy ktoś to robi złośliwie, czy aż tak kocha to badziewie, że jest go w stanie słuchać godzinami bez przerwy? 😦

Tak czy owak – jeszcze ze dwa dni i dostane szału. Dorwę gościa i wyprawię go w długi włajaż za pomocą kopa w…

😦