Wczoraj (wieczorem zresztą) skończyłem najbardziej up…liwe tłumaczenie w historii. Osobistej.
Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy podzielili się ze mną fachową wiedzą z różnych dziwnych dziedzin, na czele z szyciem i szydełkowaniem. I na co mi przyszło…
Pozostaje jakiś niesmak. Zawsze uważałem, że człowiek nie powienien brać się za coś, na czym się kompletnie nie zna – a już szczególnie nie powinien na tym zarabiać. Jakoś to jednak nieuczciwe.
Oczywiście, tłumacz nie może się znać na wszystkim – tak, jak dziennikarz często musi pisać o sprawach, które nie są jego specjalnością. Kiedy byłem dziennikarzem, zdarzało mi się pisać na bardzo różne tematy – o niekórych nie miałem pojęcia… Ale to była tylko relacja, opis. No i nigdy nie zdarzyło mi się pisać – czy ja wiem? – o ekonomii czy fizyce atomowej, bo tym zajmowali się dziennikarze ekonomiczni czy naukowi, a nie tacy kompletni humaniści jak ja.
A tu dostałem do tłumaczenia coś, na czym naparwdę kompletnie się nie znałem – nawet po polsku. Odmówić nie mogłem. Zrobiłem to najlepiej, jak potrafiłem – pocieszam się tylko, że dzięki temu jeszcze ktoś parę groszy zarobi na konsultacji. Ale jakoś jednak…
*****
Remont w chatce Puchatków wyniósł się był na dwór. W środku panowie skończyli w ubiegłą środę, od tego czasu okładają nam dom styropianem. A, po drodze jeszcze wylali piekne schody z tych nowych drzwi do ogródka. Schody schną. Styropian leży („…tam pod spodem jest nasz domek!” – oznajmił Pietruszka poklepując białą, sprężystą płaszczyznę na ścianie…). Konto świeci (pustkami). Jak zapłacimy panom za styropianowanie i za schody, to już mamy debecik… Na szczęście nie na długo, bo w ciągu dwóch tygodni przyjdą pieniądze za trzy ostatnie tłumaczenia, więc katastrofy finansowej nie ma. A nawet jest (…będzie) nie najgorzej.
Nauka na przyszłość: jak planujesz remont, Puchatku, pamiętaj, że obliczone koszty należy ZAWSZE pomnożyć przez 1,25, a jeśłi w grę wchodzą schody – czasami przez 2.
****
A poza tym? Wiosna. Rowery poszły w las. Pierwsza wyprawa co prawda skończyła się niewielkim zmoczeniem kuprów przez Niespodziewany Deszczyk, ale Potwory nawet nie marudziły, traktując to chyba jako przygodę.
Za to w czasie jazdy przez lasek, kilka kilometrów od chatki Puchatków (przypomnę, okolice trzydziestotysięcznego miasta powiatowego, 30 kilometrów od Pajacu Kultury) przeszło nam przez drogę stado saren. NAwet nie „przebiegło”, ale właśnie przeszło – spokojnie, bez strachu, dziesięć metrów przed rowerami.
O bażantach to już nawet nie piszę, na pęczki po prostu. I zające. Aż się chce żyć.
„Szedłem do ciebie, maju, przez mrozy i biele,
Przez śniezyce i zaspy, i lute zawieje…
Przez wyblakłe, szpitalne korytarze stycznia
– W tych korytarzach światło gasło ustawicznie…
A teraz maj, dokoła maj wyświęca ogrody,
I cały ja, i cały ja zanurzony w Jordanie pogody!
A teraz maj i maj, i maj dokoła się święci,
Od wonnych bzów, szalonych bzów, aż w głowie się kręci…”
Zagadka dla młodszych (starsi wiedzą) – skąd to cytat? 🙂
U Puchatków bzy akurat nie rosną, ale przed domem zakwitła magnolia, na biało. Nareszcie.