Mruczanka Złośliwa (Nieco)

Siedzi sobie Pietruszka na kanapie i zapamiętale ogląda swój atlas geograficzny (który zresztą zna już na pamięć).

Natomiast Piłeczka siedzi na stołku i – trzymając w ręku jakąś lalkę – głośno perorouje na temat dowolny, gestykulując przy tym wolną łapką i wyraźnie wzbijając się na szczyty elokwencji.

– Patrz, jak to śmiesznie wygląda – szepcze Puchatek do M. – Nikt jej nie słucha, a ona gada w najlepsze!

– Ciekawe, po kim to ma?… – komentuje M. patrząc złośliwie na Ukochanego Męża.

Kurtyna opada trzymając się za głowę.

Mruczanka Ambiwalentna

Sprzeczne mam nastroje.

Z jednej strony – nareszcie jest lato, słońce, ciepło i poziom światła zachęcający do życia (wybacz Inside, bez urazy ;-). Kiedy wieczorem wychodzi się z domu, to powietrze ma taki charakterystyczny, letni smak, a na niebie są już letnie gwiazdy.

Z drugiej strony… Jakby to powiedzieć… Co mi z tego? Takie wieczory prowokują mnie do wędrówki – a na żadną wędrówkę na razie się nie zanosi. Pracy strasznie dużo (w dodatku, niestety, pracuję właśnie nad najgłupszą książką z dotychczas tłumaczonych… Nawet nie pytajcie… Dla chleba, panie, dla chleba ;-).

Normalnie maj był już miesiącem, kiedy czekało się na lato – ale w tym roku i z lata niewiele. Lipiec z głowy (praca, M. ma ostatnią sesję kursu, z domu się nie ruszymy). W sierpniu owszem, pewnie się ruszymy – pojedziemy na ślub na Drugi Koniec Polski (Kuzyn M. się żeni), pewnie spędzimy tam parę dni, może wyprawimy się „na wieś”, czyli do tak zwanej „chałupy” Osobistego Taty – i tyle. Żadnych dalszych wyjazdów nie będzie, bo raz, że z funduszami w tym roku wyjątkowo krucho (jeszcze nie odbliśmy się po ubiegłorocznych szaleństwach remontowo-samochodowych…) a dwa, że jak w lipcu przez dwa tygodnie M. będzie „kursować”, to raczej nie da się poświęcić całych kolejnych dwóch tygodni na wywczasy. Kiedyś jeszcze pracować trzeba…

***

Czytam „Dzieci Hurina”. I tu także ambiwalentne mam odczciua…

Z jednej strony – ma to swój urok, takie wejście głębiej w historię streszczoną jedynie w „Silmarillionie”. Można sięgnąć głębiej, w czasy sprzed „Władcy Pierścieni”, poczuć klimat Dawnych Dni.

Z drugiej…

To jednak nie jest Tolkien. Abstrahuję od jakości tłumaczenia (o tym niżej) – ale nie ta poetyka, nie ten język, nie ta płynność narracji. „Hobbit” i „Władca Pierścieni” to kawał literatury. „Silmarillion” – to po prostu mitologia świata w tamtych książkach opisanego. A reszta – nie oszukujmy się – to już tylko odcinanie kuponów… Ciekawe, ile jeszcze „nowych książek Tolkiena” poznamy w ciągu najbliższych lat…

Jeśli chodzi o tłumaczenie:

Niestaranności i niezręczności jezykowe, irytujące i męczące. Nie rozumiem także idei przenoszenia na siłę oryginalnej pisowni (Húrin, Túrin, Círdan, Mîm) w sytuacji, w której kanoniczne bądź co bądź tłumaczenie nieodżałowanej Marii Skibniewskiej (pozostałe pominę z litości…) na stałe już wprowadziło to polskiej wersji tolkienowskiego świata pisownię uproszczoną (Hurin, Turin, Kirdan, Mim etc.).

Gorzej, że w ewidentnie monoteistycznym świecie swtorzonym przez Tolkiena Valarowie nazywani są (na szczęście tylko we wstępie) „Bogami”. I to właśnie „Bogami” pisanymi wielką literą…

Nie wiem, jak to wyglądało w oryginale (ale się dowiem, niewątpliwie…) – sądzę jednak, że sam Tolkien nie użyłby takiej formy. Wystarczy przeczytać Ainulindale, czyli pierwszą część „Silmarillionu” żeby zrozumieć, że Valarowie nie byli bogami, a już na pewno nie byli „Bogami”. Można by nazywać Ich – czy ja wiem – demiurgami, można używać po prostu określeń „Potężni” etc. (patrz – „Silmarillion”), ale „Bogowie” to dowód niezrozumienia idei Autora…

No cóż – Tworzenie Opowieści to wielka sztuka. Sam fakt, że dysponuje się materiałem pozostawionym przez kogoś, kto tę sztukę posiadł wcale nie oznacza, że umie się z tego materiału stworzyć Opowieść…

Mruczanka Prawie Reklamowa, czylu Puchatek Poleca

Jakbyście mieli na zbyciu trzydzieści parę złotych… To Puchatek Wam poleci książkę, na którą na pewno warto je wydać.

Patrick French, „Tybet, Tybet„.

Naprawdę znakomita rzecz. A jakie tłumaczenie! 😉

***

A swoją drogą – mówiąc już zupełnie poważnie – to pierwsza „moja” książka, którą można zakwalifikować jako „literaturę”. I to naprawdę dobrą literaturę. Jak dostałem egzemplarz autorski, to aż mi się dziwnie zrobiło… 🙂

Mruczanka Majowa Jednakowoż

Przepraszam, ale po Różnych Niewesołych Wydarzeniach jakoś nie mogłem się zebrać, żeby tu zajrzeć… Ale – jak śpiewał nieodżałowany Johnny Cash – „…time goes by and life goes on”.

***

„A teraz maj, dokoła maj…”

W czasie majowego weekendu Puchatki spotakły się ze Znajomymi Z Niemiec. Niestety, to Znajomi przyjechali tu, a nie odwrotnie…

Było sympatycznie, bo nie widzieliśmy się naprawdę dawno. Dorota, najbliższa niegdyś przyjaciółka M. wyszła za mąż za Niemca i mieszka hen, aż pod francuską granicą, w Nadrenii-Palatynacie. Jej mąż – człowiek prześwietny, miły, życzliwy i z upełnie nie-niemieckim poczuciem humoru – ma jedną wadę: nie mówi po polsku. Puchatki jak wiaodmo nie mówią po niemiecku. Ale nigdy nam to nie przeszkadzało – Dorota pełniła rolę tłumacza i dało się nawet dowcipy opowiadać.

Oczywiście z czasem (od ich ślubu minęło juz niemal osiem lat, dorobili się dwóch córek…) Thomas co nieco się od żony nauczył. Nie, żby mówił po polsku – ale jak się zastanowi, to jest w stanie zdanie sklecić. No i właśnie…

Znajomi kupili swoim dwujęzycznym dzieciom (Dorota mówi do córek po polsku, Thomas po niemiecku) obrazkowy słownik polsko-niemiecki dla maluchów. Wiadomo – obrazki, przy każdym słowo po niemiecku i po polsku.

Thomas siedzi i wpatruje się w obrazki (strona „Zwierzęta gospodarskie”). Widać, że coś mu nie pasuje. Wreszcie pokazuje Puchatkowi dwa obrazki – krowę i byka. Marszczy czoło i mówi: „Niedobzie. Krowa nie byk, byk nie krowa”.

Puchatek nie chwyta. Wówczas Thomas pokazuje oskarżycielskiem gestem fragment rysunku i mówi:

„Patrz, napisali ‚byk’, a tu jest cyca!”

No i fakt, była.

***

Dorota:

„Thomas, dziumdziak ist im de schuflade?”.

Thomas:

„Ja, naturlich, koochanye.”