Zachciało się Puchatkom sportów ekstremalnych… Niby wiadomo, że Potwory małe, że szaleństwa wykluczone – odpowiedzialność rodzicielska i tak dalej. Ale świadomość świadomością, a podświadomość też nie od macochy i swoje forsuje 😉
Wymyśliły Puchatki wyprawę na rowerach. Rowery są dwa, dwa foteliki dla dwóch potworów, no i dwa Puchatki jakby nie patrzeć też są. Czyli – wszystko gra. Potwory w fotelikach jeździć lubią, co wypróbowano na ośmiokilometrowej trasie z G. do Leśnej Podkowy.
Tym razem zatem Puchatki wymyśliły, że wsiądą na rzeczone pojazdy i wybiorą się do K., odwiedzić znajomego księdza, co to był w K. został proboszczem. Trasa około dziesięciu kilometrów sobie liczyła, czyli – jak naiwnie założył Puchatek – godzinkę w jedną stronę.
Wyjazd planowano na czwartą (po południu, rzecz prosta). Niestety – akurat przed czwartą minut kilka lunęło i zaczęła się burza. Wyprawa zatem zaczęła się o wpół do szóstej.
„Tam” dojechały Puchatki bez problemów. O wpół do siódmej, zgodnie z planem, były już w K. Ksiądz akurat miał jakichś ludzi w kancelarii, coś tam jeszcze załatwiał był, Puchatki na dworku przed plebanią siedziały i gawędziły, Potwory odkryły piaskownicę (no, tak uczciwie mówiąc była to górka piachu przeznaczonego do prac budowlanych, ale nie chcieliśmy Potworów wyprowadzać z błędu…). Piłeczka uprawiała swój ulubiony sport („Jak ubrudzić się w maksymalnym wymiarze w ciągu minimalnego czasu tak, żeby do prania było wszystko, łącznie z chusteczką na głowie”). Pietruszka oznamił, że jest pieskiem, nazywa się Gala (po znajomym labradorze…), toteż chodził na czworakach i co jakiś czas dobitnie oznajmiał, że „HAU HAU”. No, sielanka po prostu.
Ksiądz rozmowy skończył, wyszedł, herbatka, ciasteczka, miła (choć z konieczności krótka) pogawędka… No i zaczęło sie robić późno. Wracamy.
Puchatek podjął męską decyzję – zamiast wracać szosą (wieczór, tiry się snują i w ogóle mało bezpiecznie…), wrócimy szlakami przez las. Szlaki na mapie jak byk, niebieski prawie do samej Chatki Puchatka prowadzi, lasy piękne, żyć nie umierać po prostu.
O, święta naiwności! Tu nie Tatry, Puchatku, tu nie Puszcza Kampinoska. Szlaki turystyczne, owszem, były. Kiedyś. Dziś też są. Na mapie. Bo znaki na drzewach dawno się zatarły, a odnowiono tylko te przy głównych drogach. A mapa okazała się być mapą sprzed lat piętnastu (lekko licząc). W dodatku w skali mało przyjaznej przy takich odległościach (1:200 000 – czyli jeden centymetr na mapie to dwa kilometry w realu).
No i, jak młodzi kiedyś mawiali, czad. Zrobiła się godzina wpół do dziesiątej (wieczorem, żeby nie było wątpliwości), półmrok (zwłaszcza w lesie), a Puchatek ni czorta nie wiedział, gdzie się mianowicie znajduje. Siłą rzeczy – nie wiedział także gdzie znajduje się cała reszta gromadki, która przecież była z nim razem. Uuuu, kiepsko.
Problem niby niewielki – jak sie ma minimalne wyczucie kierunku i stron świata (a Puchatek, nie chwaląc się, ma), to się wie, że jadąc z K. na północny wschód prędzej czy później wyjedzie się na szosę do G. Problem tylko czy „prędzej”, czy „później”, bo dziesiąta (PM, jak mawiają anglosasi) to pora ABSOLUTNIE GRANICZNA na układanie Potworów w stan spoczynku. Potem już tylko wycie i awantura jak stąd do Władywostoku.
Na szczęście spotkały Puchatki Doświadczonego Rowerzystę Nie Potrzebującego Mapy, Bo Tutejszego, który życzliwie i uprzejmie drogę wskazał. I już za pięć dziesiąta Puchatki były w Chatce. Ufff.
Czyli wszystko się skończyło dobrze całkiem.
A Potwory – zwłaszcza Pietruszka – to znakomici podróżnicy. Nie marudziły, nie narzekały, podziwiały widoki, komentowały krajobrazy („Oooo, klowa! Duza klowa carna i biała tez!”).
Wnioski – KUPIĆ MAPY OKOLICY. Najlepiej sztabówki, takie 1:10 000. I wyjeżdżać wcześniej 😉