Językowo

Zawsze wielką frajdę sprawia mi rozmowa z ludźmi, którzy – choć czasami bardzo różni jeśli chodzi o gusty, poglądy, charakter – nadają na podobnych falach jeśli chodzi o język, semantykę i takie tam.

***

„Dziękuję za pomoc…” – pisze MG w mailu.

„Nie dziękuj” – odpisuję, i oczywiście natychmiast włącza mi się „ciąg dalszy”. Więc piszę dalej:

„Nie dziękuj, wyznam ci szczerze: pierwszy bym pałkę strzaskał na twej głowie, gdyby nie dziatek pacierze!”.

„Tata nie wraca ranki i wieczory…” – odpisuje radośnie MG, co ma sens podwójny, bo całe podziękowania dotyczą sprawy, która zajęła nam sobotnie popołudnie, spędzone na próbie z dzieciakami w parafii zamiast w domu.

***

Pomagamy znajomym K w przeprowadzce. Razem z kolegą wnosimy na piętro ich nowego domu nową pralkę. Pralka jest niemieckiej firmy Miele. Kawałek mózgu odpowiedzialny za semantykę włącza się natychmiast, jak za przyciśnięciem guzika.

– Słuchaj, A. – zwracam się do właścicielki pralki. – Jak myślisz, czy jeśli pralka Miele…

– Oczywiście, to młynek pierze – odpowiada A. automatycznie, bez sekundy zastanowienia.

Małe a cieszy…

Mruczanka z Murphym

Można się śmiać z praw Murphy’ego, ale jak już się przestaniemy śmiać, to każdy powie, że kiedyś doświadczył ich działania.

Choroba – każda choroba, a szczególna choroba szczególnie – generuje dodatkowe koszty. Leki kosztują. Dodatkowe wydatki też są. Jeżdżenia więcej, do tego setki drobnych spraw także pośrednio wynikających z choroby, do tego zwyczajniej mniej czasu i sił na pracę…

Myślałem, że po klasycznym wakacyjnym (czy raczej – powakacyjnym) niewielkim dołku do końca listopada będzie już normalnie. Niestety, nasz samochód miał inne plany: w czasie jednego z powrotów z Warszawy coś mu zaczęło stukać w silniku. Warsztat, zaufany pan mechanik o którym wiemy, że nas w trąbę nie robi… I co? I koło dwumasowe. Taka część związana z pracą skrzyni biegów i sprzęgła. Zużyło się, zaczęło latać. Wymiana. Samo to koło do naszego opelka kosztuje ponad półtora, do tego robocizna i parę drobniejszych części… Ponad dwa tysiące poszły się okopać, cytując klasyków. Ot, tak. I jesteśmy na styk. Nie, nawet nie na minusie – ale znowu na styk. Nie znoszę tego.

A w dodatku w listopadzie jakoś mniej pracy przychodzi… Niby nic w tym niezwykłego, przy takim trybie pracy tak już jest – są miesiące tłustsze i chudsze, wiadomo. I nie byłby to żaden problem, gdyby nie to, że zwiększone wydatki chorobowe plus naprawa auta – i gdyby nie to, że przyszły miesiąc to (nie zgadniecie!) grudzień. A grudzień oznacza zwiększone wydatki – bo Mikołaj, bo święta, bo urodziny Piłki i tak dalej. A właśnie w grudniu będą pieniądze za listopad – czyli mniej niż zwykle. No i powiedzcie – czyż Murphy nie miał racji?…

Po 11. listopada

I znowu to samo… Z jednej strony pani Szczuka, z drugiej pan Terlikowski – oboje tak absolutnie pewni swoich racji, oboje tak pełni oburzenia na drugą stronę, oboje święcie przekonani że są Jedynymi Sprawiedliwymi. Czy to taka „nowa, świecka tradycja” obchodzenia 11. listopada?

A ludzie tacy jak ja coraz mnie mają w tym wszystkim swojej przestrzeni. Wszystko się radykalizuje. Wszyscy mi wmawiają, że muszę być po ich stronie – bo inaczej jestem kanalią, draniem, idiotą (to w najlepszym wypadku). Bo jeśli nie jestem z nimi – to jestem z tamtymi, a to przecież niewybaczalne.

A ja nie jestem ani z tymi, ani z tamtymi.

Faszyzmem się brzydzę, nacjonalizm mnie śmieszy, nie uważam żeby patriotyzm musiał być skierowany „przeciwko” – ale nie pójdę tego ogłaszać z anarchistami i innymi lewakami.

Czuję się patriotą, kocham moją Ojczyznę, staram się dla Niej uczciwie pracować i robić wszystko Tak, Jak Być Powinno – ale nie pójdę tego manifestować w jednym szeregu z sympatykami ONR i kibolami. Nie, po prostu nie.

To, co pisałem w ubiegłym roku jest wciąż aktualne. I boję się,że z roku na rok będzie tylko gorzej…

Ostrożnie Pozytywne Newsy

Trzecia chemia za nami. M. blada, zmęczona – ale nic ponad to, co po poprzednich.

Tyle, że wreszcie – chyba po raz pierwszy od początku tej całej historii – otrzymaliśmy jednoznacznie pozytywną wiadomość.

Nasza Pani Doktor po zbadaniu M. przed chemią powiedziała, że jej zdaniem guz wyraźnie reaguje na leczenie. Zmienia konsystencję, robi się miększy. – Jestem zadowolona z tego, jak to działa – powiedziała. A w jej ustach to naprawdę dużo.

Teraz, za trzy tygodnie – przed kolejną chemią – będzie badanie USG, które ma potwierdzić że to prawda. A jeśli tak, jeśli to bydlę rzeczywiście reaguje i poddaje się leczeniu, to będzie już bardzo, bardzo dobra wiadomość.

Wtedy jeszcze kolejne trzy chemie (wroga trzeba złomotać tak, żeby nie śmiał się potem podnieść…) i operacja.

A wtedy powiemy panu guzowi TAK. Albo może TAK, jeśli kto nie lubi brzydkich słów.

Pardon, taki mam dziś nastrój. Bojowy.

Życie się toczy

Życie toczy się swoim rytmem. Tyle, że tym razem rytm wyznaczany jest nie tylko przez szkołę, zajęcia dzieci i pracę – ale przede wszystkim przez chemię.

Rytm dzieli się na odcinki trzytygodniowe. Tydzień Pierwszy, Drugi i Trzeci.

Tydzień Pierwszy – to tydzień bezpośrednio po chemii. W poniedziałek jest chemia, po południu M. wraca do domu z Puchatkowym Ojcem. Jest osłabiona, trochę blada. Je obiad i dość wcześnie kładzie się spać. Przez kolejne dni funkcjonuje dobrze, tyle że popołudniami nachodzi ją osłabienie i senność. W tym czasie nie bardzo może (zwłaszcza popołudniami) siadać za kierownicą, więc ja przejmuję całość zadań z zakresu transportu i logistyki.

Tydzień Drugi – samopoczucie lepsze, sił więcej… Ale to właśnie wtedy najbardziej spada odporność. Więc trzeba bardzo uważać, unikać większych skupisk ludzi, uciekać od każdego kto kicha czy kaszle. Bo złapanie infekcji może oznaczać przesunięcie kolejnej chemii, a tego trzeba uniknąć.

Tydzień trzeci – najspokojniejszy. Samopoczucie dobre, odporność już wraca, choć oczywiście nadal trzeba uważać. A potem przychodzi weekend, a po nim – poniedziałek. I cały cykl zaczyna się od nowa.

Nie da się nigdzie wyjechać – w tym roku nawet na Wszystkich Świętych nie pojechaliśmy do rodziny M. Za daleko – kilka godzin jazdy: w Tygodniu Pierwszym M. byłaby na to za słaba, w Drugim i Trzecim – za duże ryzyko związane ze spadkiem odporności. Na ferie też raczej nigdzie nie pojedziemy: M. nie da rady, a ja z Potworami nie pojadę, bo przecież nie zostawię jej na tydzień samej.

Trudno, w tym roku siedzimy w domu. Taki los. Jeszcze się w życiu najeździmy. Mam nadzieję.

Na Zakupach

Puchatkowa Ciocia zapragnęła była kupić coś w Sklepie Nie Dla Idiotów, który proponował właśnie (jak to ma w zwyczaju) swoje słynne „raty zero procent”. A że Ciocia jest osobą już starszą nieco, poprosiła Puchatka aby jej pomógł – dowieźć, załatwić, dotransportować zakup do domu.

Poszli zatem. Ciocia wzięła wszystkie potrzebne dokumenty (jako emeryt nie ma żadnego problemu z uzyskaniem takich rat na niewielkie sumy, zwłaszcza że kilka rzeczy już tak w życiu kupowała i zawsze wszystko spłacała co do grosza i w terminie).

Problem (choć właściwie nie jest to problem, przynajmniej nie dla Puchatka) polega na tym, że Ciocia jest osobą dość… Hmmm… Specyficzną. Wygląda jak najzwyklejsza w świecie kulturalna starsza pani (którą też w zasadzie jest), ale kiedy trafia między ludzi, budzi się w niej jakiś taki chochlik, który sprawia że załatwianie z Ciocią jakichkolwiek spraw w sklepie czy urzędzie jest kapitalnym doświadczeniem – jeśli tylko osoba towarzysząca ma poczucie humoru.

Tym razem trafiło na Sympatyczną Panią Od Załatwiania Rat.

Formularz który bank każe wypełniać zawiera tysiąc głupawych rubryczek – Sympatyczna Pani oczywiście nie jest temu winna, toteż Ciocia postanowiła uprzyjemnić jej tę dość nudną procedurę. Muszę przyznać, że Sympatyczna Pani pod koniec miała już poważne trudności z zachowaniem Profesjonalnej Powagi.

Na pytanie o to, czy mieszka w mieszkaniu własnościowym, Ciocia uraczyła Sympatyczną Panią krótką historią polskiej spółdzielczości i przekształceń własnościowych „od spółdzielni do hipoteki”, opowiedzianą w taki sposób, że Puchatek także musiał mocno pracować żeby się nie udusić ze śmiechu.

Na pytanie czy ma kogoś na utrzymaniu, odpowiedziała śmiertelnie poważnie, że kota. A na zapewnienie że „…kot się nie liczy”, odparła, że może dla banku się nie liczy, ale dla niej się liczy, a w ogóle to ma poważne podejrzenia że z punktu widzenia kota to w zasadzie bank się nie liczy.

Na pytanie o wykształcenie zrobiła zadumana minę i zapytała, jakie opcje są do wyboru. – Podstawowe, średnie, niepełne wyższe, pełne wyższe – odpowiedziała Sympatyczna Pani, na co Ciotka westchnęła ciężko (i nieco teatralnie) i powiedziała że jak na taki duży sklep to mają mały wybór, więc z braku ciekawszych propozycji zdecyduje się na wyższe (Ciotka jest profesorem zwyczajnym…).

A potem Sympatyczna Pani długo tłumaczyła zasady rat i ich spłacania, a kiedy skończyła, Ciocia grzecznie jej podziękowała, po czym zwracając się do Puchatka powiedziała teatralnym szeptem:

– To ty mi to wszystko potem powiesz w jakimś skrócie: ile mam płacić, kiedy i w jaki sposób, dobrze? Bo to strasznie skomplikowane.

Jeszcze gorzej (?) było jak już w odpowiednim papierkiem z rat poszliśmy do Pana Sprzedawcy ze stosownego działu. Pan dał nam to, co Ciocia chciała kupić i powiedział, że mamy pójść z tym do kasy.

– Ale jak to, już mamy to wziąć – „zdziwiła się” Ciocia. – Przecież jeszcześmy nie płacili…

– Bierzecie państwo towar i płacicie przy kasie – objaśniał Pan Sprzedawca cierpliwie.

– Ooo, proszę pana, to my teraz możemy to wziąć i NIE zapłacić, tylko szybko wyjść ze sklepu! – ucieszyła się Ciocia.

– Oj, to chyba nie wyjdzie – odparł z refleksem (i z uśmiechem) Pan Sprzedawca. – Bo przy wyjściu są bramki i będzie piszczeć.

– Głośno? – zafrasowała się Ciotka.

– Głośno – potwierdził Pan sprzedawca.

– No to chyba rzeczywiście się nie da – zmartwiła się Ciotka. – W końcu w moim wieku uciekać szybko nie będę, a samochód stoi dość daleko…

Przy kasie było podobnie.

Kiedy wychodziliśmy ze Sklepu Nie Dla Idiotów, można było odnieść wrażenie, że połowa obsługi była jakoś bardziej uśmiechnięta, niż pół godziny wcześniej…