Przepraszam, długo mnie nie było. To znaczy – tutaj nie było, bo całe nasze wakacyjne wojaże zamknęły się w niecałych trzech tygodniach. Niecały tydzień na Drugim Końcu Polski (w trakcie ślub i wesele kuzyna M., całość warta opisu, ale to chyba następnym razem…). Potem niecałe dwa tygodnie nad morzem – to też napiszę, może parę zdjęć wrzucę…
Wypoczęliśmy… Fizycznie. Jesteśmy opaleni (w miarę), ja znowu mogę bez obrzydzenia siąść do komputera. Potwory się nachlapały w zimnym Bałtyku aż im sól uszami wychodziła…
Niestety, psychicznie nie wypoczęliśmy wcale. I wszystko wskazuje na to, że jeszcze za szybko nie wypoczniemy.
Afera, jaka szleje wokół nas jest żywym dowodem na to, że tak zwane prawa Murphy’ego nie są jedynie irytującym żartem. Że działają naprawdę.
Czyli:
– jeśli coś może pójść źle, to na pewno pójdzie źle, oraz:
– jeśli coś już idzie źle, to na pewno może jeszcze być gorzej.
Cała historia ze szczegółami zajęłaby więcej miejsca, niż rozsądny Czytelnik byłby w stanie znieść, więc opowiem ją po krótce.
***
Jak pisałem wcześniej na początku lipca wrócił zza Oceanu ojciec M., czyli Osobisty Teść.
Nie było go w kraju cztery lata. Siedział za Wielką Wodą i zarabiał na życie. Klasyka.
Przez ten czas my opiekowaliśmy się jego mieszkaniem. Mieszkanie jest komunalne – żadne pałace, „półtora pokoju” czyli pokój i duża kuchnia. Teść mieszka tam sam (jest wdowcem).
My mieliśmy się „opiekować”, czyli dbać o to, żeby wszystkie opłaty były wnoszone etc.
A ponieważ generalnie ja się zajmuję szeroko pojętym „płaceniem rachunków”, ja też miałem o tym pamiętać.
No i, cholera, zawaliłem. Popełniłem prosty błąd: zamiast płacić co miesiąc (wtedy łatwiej o wszystkim pamiętać) płaciłem raz na dwa-trzy miesiące większą sumę.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
Bo okazuje się, że nie zawsze płaciłem. Raz był jakiś „obsuw”, drugi raz… A jak się płaci raz na dwa miesiące, to jeden „obsuw” daje cztery miesiące niepłacenia.
Cholera, ja naprawdę byłem ŚWIĘCIE PRZEKONANY, że wszystko jest OK. No i niby było – ale okazało się, że w UBIEGŁYM ROKU były takie cztery miesiące, kiedy „niepłacenie” się skumulowało. A zgodnie z jakąś tam ustawą zaległość w wysokości trzymiesięcznego czynszu jest wystarczającym powodem do wypowiedzenia umowy najmu.
Kiedy dowiedzieliśmy się (w ubiegłym roku), że jest spora zaległość – natychmiast ją spłąciliśmy. Tyle, że (o czym nie wiedzieliśmy) zadziałały te cholerne prawa Murphy’ego…
No bo tak:
– kolejne wezwania do zapłaty nie dochodziły do nas, bo (co za idiotyzm!) zginął kluczyk od skrzynki w mieszkaniu teścia. A Poczta Polska (niech żyje!) nie wyda duplikatu NIKOMU poza osobą zameldowaną w lokalu.
– w związku z tym nie doszło do nas także pismo grożące wypowiedzeniem umowy najmu etc.
I dopiero kiedy teść wrócił okazło się, że w końcu mu tę umowę najmu wypowiedzieli.
To wystarczyło, żeby był na nas wściekły. Oczywiście – umowę najmu można odnowić i zwykle „domy komunalne” nie robią z tym problemu, jeśli taka „wpadka” zdażyła się pierwszy raz. Ale całe bieganie, nerwy, poza tym mieszkanie jest „do wykupu” a w tej sytuacji nie wiadomo, czy… etc…
***
Ale tu włączyło się drugie Podstawowe Prawo Murphy’ego. Zawsze może być gorzej. ZAWSZE.
Teść złożył w urzędach odpowiednie papiery i – ciągle zły, ale już spokojniejszy – wyjechał na parę dni odpocząć.
Wrócił do miasta tylko po to, żeby się dowiedzieć, że wypowiedzenie umowy to mały pikuś.
Okazało się bowiem, że w „międzyczasie” (czyli w ciągu tego roku) odbyła się juz sprawa sądowa (zaocznie, bo skoro lokator nie odbiera wezwań to znaczy, że sądu unika…!) i istnieje wydany także zaocznie wyrok eksmisyjny.
***
Tak, mamy znajomych prawników. Prawników „z gónej półki”, którzy najprawdopodobniej zdołają sprawę odkręcić. Na razie złożyli w sądzie wniosek o wstrzymanie egzekucji wyroku, potem będą dążyć do powtórzenia sprawy, co podobno jest do zrobienia (nie pytajcie, nie znam się na prawie).
Ale zanim to wszystko się przewali, to minie duuużo czasu. Teść jest wściekły na M. („…moja córka mnioe zawiodła…”), bez sensu zresztą, bo to jednak głównie ja nawaliłem.
Jasne, mógłbym się tłumaczyć – że gdyby teść załatwił (przed wyjazdem) kilka rzeczy tak, jak mu radziłem, to całej sprawy by nie było. On oczywiście „wiedział lepiej”… Że zostawił nam móstwo nierozwiązanych spraw, że nie rozumiał (i nadal nie rozumie), że nie chodzi tylko o pieniądze, że dla nas każda sprawa do załatwienia w urzędzie w Warszawie to dzień w plecy, że mamy małe dzieci i mnóstwo pracy, że dwa lata temu straciłem dwa tygodnie (!!!) biegając i załatwiając jakieś jego niezałatwione sprawy w ZUSie (w Warszawie, rzecz prosta…). Że można to było rozwiązać prostym stałym zleceniem z konta bankowego zamist skomplikowanych operacji i płacenia na poczcie – ale teść nie chciał, „bo jeszcze się ktoś zorientuje, że go nie ma…” etc.
Ale tłumaczenie jest bez sensu. Przez idiotyczne zaniedbanie (moje) – afera jak smok.
A co będzie, jeśli się nie uda i on rzeczywiście straci to mieszkanie? Wolę nie myśleć. Przecież nas nie stać, żeby mu kupić mieszkanie. W Warszawie.
***
Wystarczy poczytać gazety. Są ludzie – i w Warszawie, i w innych miastach – którzy mieszkając w mieszkaniach komunalnych czy spółdzielczych LATAMI nie płacą czynszu. W OGÓLE nie płacą. Mają długi idące w dziesiątki czy setki tysięcy złotych. I NIKT IM NIC NIE MOŻE ZROBIĆ. A tu proszę – JEDNA wpadka, trzymiesięczna zaległość, i już: wypowiedzenie umowy, zaocznie wydany wyrok i rok biegania po sądach (w najbardziej optymistycznej wersji wydarzeń).
***
No i tak to wygląda. Cały urlop reagowaliśmy nerwowymi podskokami na każdy dźwięk dzwoniącej komórki, a jak na wyświetlaczu pokazywał się numer teścia, to drętwieliśmy z przerażenia, co się jeszcze okaże czy już okazało…
Bardziej życzliwych proszę o mocne trzymanie kciuków. A tych, którzy mają Takie Zwyczaje – o modlitwę za nas i za całą tę sprawę.
***
A przy okazji – nauka na przyszłość, którą niewątpliwie w życie wcielę:
NIGDY, ZA ŻADNE SKARBY ŚWIATA NIE ZAJMOWAĆ SIĘ WIĘCEJ CUDZYMI PIENIĘDZMI. To zdecydowanie nie jest moja specjalność.
***
No, to teraz rozumiecie, dlaczego nie miałem nastroju do pisania…