Mruczanka (przed?)Zimowa

Śniegu na…waliło. W Warszawie – jak teść telefonicznie donosi – wszystko na ulicach topnieje: breja, bajoro, chlapa.

Ale w G. – a zwłaszcza na Puchatkowym Osiedlu – jest pięknie, biało i zimowo. Na drzewach – na każdziusieńkiej gałązce… – leżą piękne, obfite czapy śniegu…

…mokrego i ciężkiego. Dzięki czemu od wczoraj już trzy razy nie było prądu. A jak nie ma prądu, to nie ma ciepłej wody i ogrzewania (bo piec jest gazowy, ale sterowany elektronicznie i bez prądu nie dycha).

Pamiętacie, jak w ubiegłym roku wczesną wiosną ktoś wywiesił wielki plakat z subtelnym napisem: „Zimo, wyp…laj”?

No to ja go mogę wywiesić już teraz.

Budzi się we mnie niedźwiedzia część mojej natury. Mam ochotę zapaść w sen zimowy. Tak do marca.

Życie

Druga chemia za nami. Jak dotąd – wszystko tak samo, jak poprzednio: lekkie osłabienie popołudniami i nieco mocniejsze wieczorem. I to w zasadzie wszystko. Pani Doktor dała dodatkowe zastrzyki (do robienia w domu, samodzielnie) na „porost leukocytów”, żeby zmniejszyć ryzyko infekcji (a tym samym – ryzyko przesunięcia kolejnej chemii).

Co ciekawe – jeden z Genialnych Pomysłów teścia zyskał ostrożną aprobatę Pani Doktor. Powiedziała nam, że preparat był ostatnio prezentowany na zjeździe onkologów (a to podobno rzadkie, żeby tego typu prezentacje wpuszczano na takie konferencje) i zebrał bardzo pochlebne opinie. Podobno (to „podobno” Pani Doktor podkreśliła bardzo mocno, mówiąc absolutnie wprost że na razie nie jest nam w stanie potwierdzić, że to prawda) wspomaga chemioterapię i pomaga zwalczać komórki nowotworowe. Natomiast na pewno (potwierdzone w badaniach klinicznych) bardzo silnie wzmacnia odporność i cały organizm – z tego co wiadomo, lepiej niż większość znanych leków. A przy chemii odporność to kwestia bardzo delikatna – jak pisałem wyżej, głupia infekcja typu przeziębieniowego może bardzo szybko pójść w gorączkę i poważniejszą chorobę, co (poza wszystkim innym) może opóźnić kolejną chemię. A to by było niedobrze.

Więc Pani Doktor powiedziała, że „może warto spróbować”. Więc próbujemy. Niestety (co skądinąd było do przewidzenia…) w przeciwieństwie do rożnych Tołp i innych vilcacor to akurat jest dość drogie (może dlatego, że działa?…). Nazwy nie podam (producent za reklamę mi nie płaci…), ale postanowiliśmy spróbować.

***

A poza tym życie idzie zwykłym (w miarę…) trybem. Potwory przyzwyczaiły się szybko do widoku Mamy w chusteczce i stosiku pigułek na spodeczku przy śniadaniu. Dzieci mają niesamowite zdolności adaptowania się do każdej sytuacji, naprawdę…

Pietruszka rozwala kolejne klasówki, w całej szkolnej karierze raz chyba zdarzyło mu się dostać czwórkę. Piłka niby nie ma aż takiego łba – ale też same piątki i szóstki, bo jest ambitna, ciekawa świata, bo bierze udział w każdym konkursie i robi każdą nadobowiązkową pracę. Bo ją to bawi. Pucek (który od drugiego roku życia pięknie mówi „RRR„, za to do dziś nie mówi „sz” i „cz”…) maszeruje do przedszkola i umie już liczyć. Do trzydziestu przynajmniej.

Ot, życie.

***

Jedno muszę jeszcze napisać: taka sytuacja – poważna choroba, jakiś poziom niepewności co do przyszłości… – naprawdę kompletnie przewartościowuje spojrzenie na świat. Nie, my nigdy chyba nie byliśmy przesadnymi materialistami i zawsze (tak mi się przynajmniej optymistycznie wydaje…) mieliśmy w życiu dość rozsądną hierarchię wartości. Ale teraz nagle okazuje się, że milion spraw które jeszcze niedawno wydawały się takie ważne, takie istotne, wywoływały takie emocje – dziś po prostu nie istnieje. Czytam – bardziej z przyzwyczajenia, niż z ciekawości – jakieś newsy „z kraju i ze świata”. Ktoś coś zawalił, coś się nie udało (albo właśnie udało), jakiś polityk powiedział coś głupiego (albo coś mądrego, wbrew pozorom i tak się zdarza, choć chyba rzadko), ktoś kogoś zmieszał z błotem, ktoś ma jakieś wyniki w sondażach… Setki informacji, które jakiś czas temu może nie były treścią i sednem mojego życia, ale jednak poruszały, wywoływały jakieś emocje, wydawały się ważne.

A dziś?… Nagle widzę, jak bardzo to wszystko nie ma znaczenia. Jak to jest kompletnie nieistotne. Jak głupie, małe, żałosne są kłótnie naszych polityków, jak bardzo nie mają nic do powiedzenia.

OK, możecie powiedzieć że to nie jest odpowiedzialna postawa obywatelska. Nic nie poradzę – w konfrontacji z prawdziwymi problemami tak to właśnie postrzegam.

Może to cenna lekcja, swoją drogą…

***

A do naszego ogródka przychodzi coraz częściej kot. Młody, czarny z białym krawatem. Zostawiamy mu czasami jakieś resztki.

A na sumaku za oknem regularnie siada sobie sójka. Ciekawe, czy to ta sama

Kogo Chcą Szkolić Analfabeci

Moja Żona, jak większość z Was wie, jest pedagogiem. Prowadzi własne montessoriańskie mini-przedszkole. Aby je prowadzić – musiała oczywiście założyć firmę. Siłą rzeczy na firmowy adres e-mail przychodzą całe tony – mówiąc wprost – spamu reklamowego, najczęściej dotyczącego jakichś Niezwykle Interesujących Szkoleń i Konferencji za Duże Pieniądze na Kompletnie Nieistotne Tematy. Nikt z nadawców nie zwraca uwagi na to, że może nie ma sensu wciskać przedszkola na listę mailingową informującą o szkoleniach przeciwnarkotykowych dla nauczycieli starszych nastolatków czy proponującą organizację „zielonej szkoły” dla klas 4-6.

Zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić – niechciane maile lądują w koszu i wszyscy są zadowoleni.

Ale nawet wśród tych Fascynujących Propozycji zdarzają się kurioza. I takie kuriozum przyszło właśnie dziś.

Poniżej zamieszczam pełną treść e-maila ze skrzynki M. – łącznie z telefonami, adresami e-mail i nazwiskiem pana, który to firmuje: skoro przysyła swoje rewelacje nieproszony, pewnie nie będzie miał nic przeciwko temu.

I ogłaszam konkurs z nagrodami dla Wiernych Czytelników. Nagrodę w postaci Szerokiego Uśmiechu Puchatka otrzyma ten, kto w przytoczonym poniżej tekście znajdzie najwięcej błędów językowych. Liczą się wszystkie błędy: ortografia, gramatyka, interpunkcja, składnia. Dla zaawansowanych – może być też styl.

Że ktoś jest analfabetą funkcjonalnym – to przykre. Ale jeśli taki analfabeta chce kogokolwiek szkolić, to już jest po prostu żałosne.

Maila cytuję dosłownie (jak piszą dziennikarze – zachowuję pisownię oryginału, z dokładnością do umiejscowienia przecinków), metodą kopiuj-wklej, aby nie uronić nic z jego uroku.

A zatem:

 

Witam Lider Edukacji Coachem,

Mamy jeszcze wolne miejsca na akredytowany i dofinansowany program coachingowy „Lider Edukacji Coachem” dla pedagogów, terapeutów, psychologów, nauczycieli – wychowawców, dyrektorów placówek oświatowych.

Program rozpocznie się dwudniowym warsztatem 08-09 listopada 2012r w Warszawie ul. Konstruktorska 11a godz. 09.00-18.00 – detale prześlemy w Karcie Zgłoszenia.

Zapraszam do zapoznania się z programem na: http://www.adeptus.com.pl „Lider Edukacji Coachem” jest jedynym w Polsce programem akredytowanym przez ICF w tej cenie koszt brutto 600 zł koszt podobnych programów coachingowych to 2500-10000 zł ale nasza cena jest tylko dla nauczycieli, trenerów, doradców metodycznych, którzy chcą zastosować coaching w aktualnie pełnionej roli zawodowej, a także daje podstawy do podjęcia roli coacha zgodnie ze standardami ICF.

Zainteresowany? – wyślij emaila – przyślemy Ci „Kartę Zgłoszenia”

.MOŻE CHCESZ ZORGANIZOWAĆ KURS U SIEBIE ??? – ZAPRASZAMY ! !

Akademia Szkoleń Adeptus

Leszek Bajeński 509 215 612

info@adeptus.com.pl

http://www.adeptus.com.pl

Dalej

Powoli. Do przodu.

Dobre wiadomości: wszystkie badania, jakie zaleciła Pani Doktor „na wszelki wypadek” absolutnie nic nie wykazały. Nie ma cienia zmian w narządach wewnętrznych, w kobiecych, w płucach, nigdzie. Dziś było ostatnie badanie (formalność, jak to Pani Doktor określiła…) czyli scyntygrafia kości – i wszystko jest OK.

Czyli – jest tylko jeden gad, którego trzeba ubić i który nie zdążył się dochować potomstwa. I już nie zdąży…

M. generalnie znosi chemię bardzo dobrze. Przez pierwsze kilka dni wieczorami czuła się osłabiona, trochę Jej się kręciło w głowie – i to wszystko.

Za to pod koniec drugiego tygodnia – kiedy najbardziej spada odporność – złapała jakąś infekcję. Głupstwo, z którym normalnie nawet do lekarza by się pewnie nie poszło – ale przy tak osłabionym organizmie od razu gorączka i tego typu atrakcje. Leki, antybiotyk, Specjalne Zastrzyki „na porost leukocytów” – i pod dwóch dniach było po wszystkim.

Generalnie (na razie…) jest dużo lepiej, niż się obawialiśmy.

Jutro znowu jakieś badania krwi, w poniedziałek (albo dzień – dwa później, jeśli morfologia po infekcji jeszcze się nie uspokoi…) druga chemia. Ofensywa trwa (czy raczej – na razie – przygotowanie artyleryjskie i bombardowanie pozycji wroga).

A potem będzie desant i – cytując klasyków – zrobimy mu z d… jesień średniowiecza. Howgh.

***

Dla mnie osobiście najbardziej męczący jest w tym wszystkim mój teść.

Z jednej strony – rozumiem go. Pochował żonę po długiej i ciężkiej chorobie, chorobie która pozostawiła w nim ranę tak głęboką, że pewnie nigdy się do końca nie zagoi. A teraz na to samo cholerstwo zapadła jego córka. Martwi się jak cholera, przeżywa to strasznie.

Tyle, że niestety jego przeżywanie idzie w najmniej rozsądną stronę. Siedzi w Internecie i szuka. I średnio raz na kilka dni dzwoni albo wpada z kolejna genialną, jedyną, niepowtarzalną i stuprocentowo skuteczną cud–terapią którą znalazł w sieci. Mamy już za sobą dyskusję na temat Tołpy i vilcacory, teraz na tapecie jest bio–bran.

M. powiedziała mu już przy pierwszej „rewelacji” jednoznacznie: „Nie wezmę i nie zrobię nic, czego wcześniej nie zaakceptuje mój lekarz.”

A Pani Doktor – z całym spokojem, taktem i cierpliwością – kolejne tatowe rewelacje kasuje. „Odradzam” – mówi zwykle tym swoim opanowanym głosem. „Osobiście nie słyszałam, żeby to komuś pomogło” (choć np. ideę jedzenia i picia w postaci soków dużej ilości surowych warzyw, najlepiej ciemnozielonych – bioflawony! – jak najbardziej poparła).

Ale teścia to nie zraża – za kilka dni dzwoni z kolejnym objawieniem.

Problem ma trzy poziomy.

Pierwszy – to charakter mojego teścia, człowieka który nie ufa nikomu (no, może własnej córce; ale jej mężowi już nie…) i jest w stanie uwierzyć w każdą chyba teorię spiskową („…bo firmy farmaceutyczne świetnie wiedzą, że preparat z liści X leczy raka, ale nie chcą tego rozgłaszać, bo zarabiają na chemii”. To oczywiście duże uproszczenie, ale generalnie w tę stronę to idzie).

Drug poziom – to straszne wspomnienia z choroby żony i jej śmierci, które sprawiają że kiedy mowa o raku, temu skądinąd inteligentnemu i rozsądnemu facetowi kompletnie wyłącza się racjonalne myślenie. Pstryk – i już.

Trzeci – że przy całej swojej inteligencji etc. on po prostu nie ma tego „aparatu krytycznego”, który pozwalałby przy przeglądaniu „największego śmietnika na świecie” jakim jest Internet na wejściu różnicować znalezione informacje na podstawowe kategorie: „Wygląda ciekawie, warto sprawdzić” i „Widać, że to g…”.

Próbowałem mu zasugerować, że lepiej by zrobił dzwoniąc do Niej i opowiadając Jej świeże dowcipy czy zabawne historyjki z pracy dla poprawy nastroju – ale to jednak nie do przeskoczenia. Siedzi, szuka, dzwoni – i ma poczucie, że coś robi. No i OK., tylko to trochę męczące. Dobrze, że M. jest na to całkowicie odporna. Szkoda, że ja mniej.

Na Sportowo

Życie się toczy. Toczy się nie tylko wokół choroby i leczenia.

Pietruszka wrócił ze szkoły szczęśliwy jak cielę w grochu – on, intelektualista, matematyk, mózgowiec, okazał się najlepszy w klasie w dziedzinie zupełnie fizycznej, mianowicie… w biegach. Nie, nie w sprincie, bo na 60 metrów był raczej jednym z ostatnich chłopców w klasie – ale w biegach długodystansowych. Na kilometr mianowicie.

Trzy dni nie mówił o niczym innym. Wystartował powoli, wszyscy koledzy z klasy go wyprzedzili… Ale pod dwóch okrążeniach spuchli – a on spokojnie biegł dalej. I dobiegł do mety pierwszy, pierwszy, PIERWSZY!

Trochę mnie to zaskoczyło – ja sam w szkole podstawowej naprawdę nieźle biegałem na krótkie dystansy, natomiast wszystko powyżej 200 metrów było dla mnie rodzajem wymyślnej tortury. Ot, taka konstrukcja fizyczna. A on, proszę bardzo, odwrotnie: zrywu nie ma, przyspieszenie takie sobie, refleks, nie da się ukryć, nieco… matematyczny, ale jak już zacznie biec, to biegnie.

Mam prywatną teorię na temat tego, co robi z niego dobrego biegacza długodystansowego. Po pierwsze – budowa. Jest chudy jak patyk (w przeciwieństwie, nie da się ukryć, do kilku kolegów z klasy… i do tatusia też…). A to oznacza, że nie musi dźwigać paru kilo zbędnego sadła, więc biega mu się lżej. Ale to nie wszystko. Moim zdaniem on wygrał ten bieg bo myślał. Nie rzucił się jak głupi do przodu, wziął od razu poprawkę na to, że okrążeń będzie pięć, potrafił to sobie wyobrazić. No i – poza wszystkim innym (i także, nie da się ukryć, w przeciwieństwie do większości chłopców z klasy…) słuchał tego, co nauczycielka wcześniej mówiła. Że trzeba rozkładać siły, że takie–to–a–takie są zasady, że organizm tak–a–tak reaguje na dłuższy wysiłek… Słuchał, zrozumiał, zapamiętał i wykorzystał. Nie potraktował tego, co mówiła nauczycielka jako nudnego gadania („Kiedy wreszcie pobiegamy, po co ona jeszcze gada?”).

Jeszcze jeden dowód na to, że myślenie pomaga. Nawet w sporcie…

Pierwsze Kroplówki Za Płoty

Pierwsza chemia za nami. Dużo strachu było – choć na razie wygląda na to, że nieco na wyrost. Po powrocie M. była wyraźnie osłabiona, blada, wieczorem trochę jej się kręciło w głowie i strasznie chciało się spać. I na razie na tym się „objawy niepożądane” kończą: dziś rano wstała w zupełnie dobrej formie, już nie taka blada, choć jeszcze dość słaba. Łyknęła garść pigułek co nam je Pani Doktor przepisała i… poszła do przedszkola, oczywiście. Jakby się gorzej poczuła, ma dzwonić.

Nie wiemy, rzecz prosta, jak będzie dalej – Pani Doktor mówiła, że czasami pierwszy dzień jest OK, a potem bywa gorzej… Ano, zobaczymy.

A w szpitalu na Madalińskiego M. leżała sobie na wygodnym fotelu, wyglądającym jak krzyżówka fotela dentystycznego z lotniczą klasą business. Po jej prawej stronie leżała z taką samą kroplówką siostra zakonna, franciszkanka z Lasek, która wróciła do Polski po dziewięciu latach pracy w Indiach. A po lewej stronie – niezwykle sympatyczny i uśmiechnięty mocno starszy pan, który po paru chwilach rozmowy okazał się być księdzem.

Wsparcie duchowe – bez zastrzeżeń…

Zobaczymy, co dalej.