Mruczanka z Aniołem Stróżem

Jak wchodziłem do sklepu był upał – 28 stopni – i trochę chmur na niebie. Jak wychodziłem (kwadrans później) niebo było już ciemne. Oho, pomyślałem, ciekawe, czy zdążę do domu zanim zacznie lać. Bo pranie wisi na balkonie…

Nie zdążyłem. Po chwili zaczęło lać, dziesięć sekund później zerwał się taki wiatr, że widziałem fruwające w powietrzu przedmioty…

…a po kolejnych kilku sekundach trzy wielkie drzewa – sosny o wysokości ponad 30 metrów każda – przewróciły się na drogę tuż przed maską mojego samochodu. Jak zauważyłem kątem oka, że lecą, wcisnąłem hamulec do podłogi. ABS „zawarczał” na zalanym wodą asfalcie i zatrzymałem się na kilka metrów przed padającymi pniami, które rozwaliły płoty po obu stronach ulicy, a padając zerwały linię elektryczną: kable pod napięciem pacnęły w połowie drogi między drzewami a mną. Czyli jakieś dwa – trzy metry od mojego przedniego zderzaka. Snop iskier przeleciał po mokrej ulicy, przez całą jej szerokość. Dobrze, że samochody mają gumowe opony.

Gdybym jechał minimalnie szybciej, gdybym wyjechał z parkingu przed sklepem o jeden samochód wcześniej, gdyby nie było tego czerwonego światła… I tak dalej.

Wygląda na to, że mój Anioł Stróż wczoraj był na posterunku…

W biegu…

W biegu. Całe życie w biegu.

***

Rok szkolny się kończy, chwała Bogu. Łatwy nie był. Pod żadnym względem. A pod niektórymi – na przykład jeśli chodzi o finanse – fatalny po prostu. W maju po raz pierwszy od października stan mojego konta był „powyżej zera”. Wszystko wskazuje na to, że czerwiec (jak już wpłyną wszystkie te pieniądze, które jeszcze „wiszą”) też się zamknie na plusie (…niewielkim). Tyle, że potem wakacje, co – poza wszystkim innym – oznacza, że na początku lipca trzeba będzie oddać samochód do mechanika. Nic wielkiego – olej, klocki hamulcowe… Drobiazgi. Czyli kilkaset złotych. Wakacje w tym roku planujemy w zasadzie „bezkosztowe” (co nie znaczy, że byle jakie… Ale o tym innym razem).

***

Z drugiej strony – jest szansa, że będzie trochę lepiej. Duży amerykański portal o tematyce politycznej ma swoją europejską mutację z siedzibą w Brukseli. Teraz portal tworzy polską mutację. Zgłosił się do mnie pan redaktor B., szef (i – na razie – jedyny pracownik) tej polskiej wersji, z pytaniem, czy bym dla niego nie tłumaczył. A że moje tłumaczenia bardzo mu się spodobały, to mamy w zasadzie stałą współpracę. Cztery – pięć artykułów tygodniowo, każdy po kilka stron… Ciekawe, nie bardzo trudne, a przy tym bardzo dobrze płatne: ponieważ teksty dostaję albo wieczorem („…tak, żeby rano już był gotowy”), albo rano („nie spiesz się, ale zrób to ASAP!”), to prawie wszystkie liczone są po stawkach ekspresowych. A to jest naprawdę korzystne.

Tłumaczyłem dla redaktora B. przez tydzień maja – i zarobiłem naprawdę konkretną sumę (przy, co warto podkreślić, stosunkowo niewielkim nakładzie pracy). Jeśli średnia tygodniowa będzie taka (czy choćby o połowę mniejsza), to będzie to znaczący dodatek do miesięcznych finansów. To znaczy: zakładając, że dotychczasowe robótki utrzymają się na dotychczasowym poziomie, czego – rzecz prosta – pewnym być nie można.

Generalnie można powiedzieć, że jest to jakieś światełko w tunelu: jeśli projekt się rozwinie, to z czasem może być tego nawet nieco więcej. Oby.

Jedyny problem polega na tym, że tę poprawę na poziomie finansowym (jeśli będzie) realnie odczuję dopiero po wakacjach. Ano, zobaczymy.

***

Dobrze, że przynajmniej w sprawach szkolnych o nic martwić się nie muszę. Pietruszka – jak to Pietruszka, średnia 5,6 „z palcem w nosie”. Piłka… O, Piłka w tym roku dała czadu. „Coś się pańska córka w nauce opuściła” – powiedziała do mnie, puszczając oko, wychowawczyni Piłki. „Ma tylko trzy piątki na świadectwie„.

Co, jak się domyślacie, oznacza, że reszta jej ocen to szóstki. Średnia prawie 5,8. Co prawda nie osiągnęła tego tak „na luzie”, jak jej starszy brat, ale udowodniła, że poza wrodzoną inteligencją i ambicją jest też cholernie pracowita (no, to ostatnie to raczej nie po tatusiu). Średnia wyższa niż u Pietruszki nie została skomentowana przez żadną ze stron, ale widać było, że obie strony zdają sobie z niej sprawę. Jedna strona była wyraźnie urażona, druga – miała wyraźną satysfakcję 😉

Pucek – na razie jeszcze ocena opisowa. Generalnie wynika z niej, że dziecię ze wszystkim radzi sobie albo dobrze, albo bardzo dobrze. Z jednym wszakże wyjątkiem: bazgrze jak kura pazurem i robi błędy ortograficzne. Może bym się tym nawet martwił… Gdyby nie fakt, że ja w trzeciej klasie też bazgrałem i robiłem błędy. A potem mi przeszło (no, błędy mi przeszły – bo do dziś jak muszę coś szybko napisać ręcznie, to bazgrzę). Poza tym Pucek robi błędy na dyktandach w szkole – ale jak odrabia prace domowe (czyli jak się nie spieszy i ma czas pomyśleć, co pisze) to błędów prawie nie ma. Czyli spokojnie – da radę.

***

A długi weekend minął bardzo, bardzo spokojnie. Aż się zdziwiłem…