Ferrrrie….
Ile razy Puchatki próbowały się udać na ferie zimowe, zasze coś szło nie tak. Zawsze (zawsze!) któryś z Potworów był chory.
A tym razem się udało. No, normalnie się wzięło i udało! Udały się Puchatki na tydzień do Węgierskiej Górki. Wzięły Puchatki ze sobą narty nawet! To znaczy: narty były dla Potworów Starszych (nie ukrywa Puchatek, że „spadkowe”, po dzieciach kuzynki, które to dzieci dawno z nich wyrosły). Narty były też dla M. (poożyczone). Puchatek robił był za kierowcę i donosiciela sprzętu.
Ponieważ w Węgierskiej Górce nie było śniegu (!), jeździły Puchatki do Szczyrku. I tam, na oślej łączce znanej pod dumnym imieniem „Stok Krasnal” odbywało się białe szaleństwo.
Potworom Starszym rodziciele zafundowali naukę z instruktorami, łącznie dwa razy po godzinie. I wystarczyło – już po pierwszych dwudziestu minutach Potwory zasuwały na nartach lepiej, niż Puchatek kiedykolwiek. Wyciąg „wyrwirączka” nie stanowił dla nich problemu. Stok „Krasnal” także. Szuuu.
Szkoda, że to taka droga zabawa: godzina pracy dwojga instruktorów plus wyciągi i inne drobiazgi – razem wychodziło około dwustu złotych polskich nowych. Nieźle.
Ale chyba było warto (choć puchatkowe konto w związku z tym znowu świeci pustkami, a najbliższe wpływy będą za jakiś tydzień).
A w czasie kiedy Starsze Potwory szuuusowały z „Krasnala”, Pucek – czyli Potworek Najmłodszy – zjeżdżał z małej góreczki na własnej, wypożyczonej, absolutnie zawodowej parze nart. Prawdziwych. I w kasku. Prawdziwym.
I wiecie co? W ogóle się nie bał. Nogi uginał, odwłok wypinał i jechał. Ani razu się nie wywalił, równowagę trzymał jak stary. A widok Pucka w czerrrwonym kombinezonie, kasku i znartami na nogach wywoływał szerokie uśmiechy nie tylko u puckowych rodzicieli, ale u każdej przechodzącej osoby.
Zresztą zobaczcie sami. Alberto Tomba też tak zaczynał… zapewne.
