Małe Co Nieco – Inaczej

– Wiesz, tatusiu, pani od muzyki dzisiaj strasznie nakrzyczała na Stasia – rzucił Pucek w drodze powrotnej ze szkoły.

Przyznam, że się zdziwiłem – „pani od muzyki” to nasza serdeczna znajoma, świetna nauczycielka, konkretna i (czasami) dość stanowcza, ale żeby krzyczeć na sześcioletnich pierwszaków? Ba – żeby strasznie krzyczeć? To do niej zupełnie niepodobne…

– A co ten Staś nabroił – zapytałem zaciekawiony.

– Był niegrzeczny – odparło dziecię lakonicznie.

– No, ale tak konkretnie, to co robił? Gadał, krzyczał, biegał po klasie, bił kogoś?…

– Nie, on tylko jadł klej.

Nosz, kurczę, sam bym nakrzyczał…

Mruczanka (Nie)Pedagogiczna

Nosz, Kurza Twarz…

Większość nauczycieli Potworów to osoby zupełnie sensowne – nie tylko nieźle uczą, ale są „normalni” i można się z nimi dogadać.

Niestety, są wyjątki. Pani Od Przyrody (POP) przynajmniej pod tym ostatnim względem jest stosunkowo ciężkim przypadkiem.

Pietruszka przyszedł ze szkoły z tróją z przyrody. Nie, żeby się tym specjalnie przejął (dawno go nauczyliśmy, że jednorazowa trójka nie jest problemem, pod warunkiem, że nie wynikła z „olania” pracy, a z pecha / przypadku / zbiegu okoliczności). Ja też nie przejmuję się trójką – ale szlag mnie trafia na to, skąd się wzięła.

Pani ma taką metodę: zadaje klasie jakąś pracę do wykonania w czasie lekcji, w grupach. Grupy najczęściej dzielone są na zasadzie „pierwsze trzy ławki, drugie trzy ławki, trzecie…”. Grupa ma pracę wykonać wspólnie – i dostaje za nią jedną ocenę. Tym razem grupa Pietruszki była pięcioosobowa. Dwóch dobrych uczniów (Pietrucha i jego kolega), jedna uczennica słabsza, ale porządna i pracowita, i dwoje kompletnych leserów – olewaczy. W efekcie grupa zrobiła mniej, niż powinna, bo dwóch „mózgowców” plus jedna solidna musiało nie tylko robić za całą piątkę, ale jeszcze całej piątce dyktować, żeby łaskawie w zeszytach zapisała efekty „wspólnej” pracy.

W efekcie POP oceniła całą pracę na trójkę. Co jest absurdem potrójnym:

Po pierwsze – jest oczywiste, że gdyby każdy robił to sam, to oceny byłyby inne: POP przecież doskonale wie, kto coś umie, a kto ma w nosie.

Po drugie – Pietruszka, jego kolega i koleżanka narobili się jak osły, starali się uczciwie pracować „grupowo”, i zostali za to (de facto) ukarani słabymi (jak na nich) ocenami, które im psują średnią etc.

Po trzecie – dwójka olewaczy olała, miała dokładnie w nosie, nie kiwnęła palcem i… została za to nagrodzona. Tak, nagrodzona – bo dla nich trójka (zwłaszcza z przyrody) to bardzo dobra ocena, której sami tak łatwo by nie dostali.

Cholernie pedagogiczne, co?…

Popular Problems

W jakichś wolnych chwilach – w przerwach w pracy, jakimiś wieczorami, jeśli nie padamy od razu… – wsłuchuję się w ostatnią płytę Leonarda Cohena – „Popular Problems”. Trudno mi na razie coś napisać o samej muzyce, o jego poezji – wciąż za bardzo mnie porusza, za bardzo „wbija w fotel”. Musi się uleżeć.

Ale płyta jest po prostu hipnotyzująca. Teksty wciskają się gdzieś głęboko do mózgu, wwiercają w jakieś najbardziej pierwotne pokłady emocji, otwierają przestrzenie skojarzeń i myśli, których dawno już w mojej głowie nie było…

Kiedy się słucha jak ten człowiek śpiewa… Jeśli powiem, że „Cohen jest jak wino, im starszy, tym lepszy”, to chyba niebezpiecznie zbliżę się do granicy banału. Ten gość ma osiemdziesiąt lat! Jego głos na każdej kolejnej płycie jest głębszy i bardziej chwyta za gardło. Tak, słychać, że śpiewa starszy człowiek… Ale, do licha, niewiele jest największych gwiazd rocka, których głos tak uderza, tak wyraża emocje i pasję – i to nawet wtedy, kiedy nie śpiewa, a w zasadzie recytuje czy niemal szepcze swoją Poezję.

Przeczytałem jakiś czas temu jego biografię („Leonard Cohen. Jestem Twoim mężczyzną”, Sylvie Simmons, polskie wydanie – wyd. Marginesy, 2013 – tłumaczenie fatalne, pełne żenujących, szkolnych błędów i niezręczności, ale da się czytać…). Biografię człowieka, który mając lat …naście podjął świadomą, w pełni dojrzałą decyzję, że chce być poetą – i tę decyzję całe życie realizował z konsekwencją, której nie przejawiał w żadnej innej dziedzinie. Wszystko co robił temu było podporządkowane. Życie prywatne, wybory drogi, przeprowadzki, kolejne kobiety, dzieci… To, że śpiewa i nagrywa – to także zawsze było niejako „przy okazji”, jako jedna z form tworzenia i przekazywania poezji…

Kiedy się słucha tej płyty – zwłaszcza takich piosenek jak „Slow”, „Almost Like the Blues”, „Nevermind” czy fenomenalne „You Got Me Singing” – po prostu to słychać. Słychać, że ta muzyka (klimatyczna, czasami mroczna, ciekawa), instrumentacje (kapitalne!), ten głos, od którego ciarki chodzą po plecach – że to wszystko jest tylko nośnik. Że chodzi przede wszystkim o Słowo. O poezję.

Może napiszę coś więcej, ale jeszcze nie teraz…