Powakacyjnie…

Tyle się dzieje po powrocie do domu, że nie mam kiedy pisać. A przecież do dopiero przygrywka – prawdziwa jazda zacznie się od września, jak Potwory ruszą do szkół, a M. do pracy… Już się boję.

Ale tymczasem, zgodnie z obietnicą, trochę o Wielkiej Wyprawie.

Wyruszyliśmy z miejscowości C., z Dolnego Śląska, gdzie M. z Potworami spędzili kilka dni u Ulubionej Cioci i Dziadka (tzn. Dziadka M., a pradziadka Potworów). Ja dojechałem tam tylko na dwa dni – i ruszyliśmy na zachód.

Z C. do granicy w Zgorzelcu jest 70 kilometrów, ale autostradą. A potem granica (nawet nie zwolniliśmy…) – i już zaczynają się niemieckie autostrady, których fanklub od tych wakacji reprezentuję.

Z C. jechaliśmy do Ottersheim bei Landau, gdzie mieszka serdeczna koleżanka M. z mężem i czwórką dzieci. Trasa z C. do Ottersheim to 730 kilometrów. Przejechaliśmy to w jeden dzień, przy czy samej jazdy było nieco ponad 6 godzin. Niemieckie autostrady, wspominałem?..

W Ottersheim spędziliśmy trzy i pół dnia, wspominając Dawne Czasy, podróżując po okolicy (Nadrenia – Palatynat, góry Harzu, Speyer z niesamowitą, romańską katedrą…) – można zobaczyć na zdjęciach (w linkach po lewej).

A potem ruszyliśmy (dla odmiany) za zachód.

Pierwotne plany przewidywały "pojeżdżenie po Francji". Myśleliśmy o Wogezach, o Masywie Centralnym… Ale jak przyszło co do czego, doszliśmy do wniosku że jednak ze względu na Potwory warto by nad jakieś morze. A konkretnie – to nawet nad jakiś ocean. Więc ruszyliśmy w stronę Bretanii…

Przejechaliśmy – nocując na kempingach – calusieńką dolinę Loary, zamki niestety oglądając tylko od zewnątrz (Potwory, a zwłaszcza trzylatek Pucek, nie są jeszcze na etapie "zwiedzania"…).

Przejechaliśmy przez Orlean, bo po prostu nie mogliśmy sobie darować wejścia do Katedry, skoro byliśmy tak blisko… Potwory jednakowoż znacznie bardziej zachwyciły się karuzelą stojącą na centralnym placu miasta, obok pomnika świętej Joanny d’Arc. Stara, francuska karuzela – piętrowa – wprawdzie się nie kręciła, ale można było po niej chodzić, co Potworom zajęło godzinę.

Kiedy już dojechaliśmy do Bretanii, rozbiliśmy się na kilka dni na kempingu w Plouharnel (południe), a stamtąd jeździliśmy na plaże (głównie na półwysep Quiberon), do Carnac, na Point du Raz.

My z M. byliśmy już w tych rejonach – dziesięć lat temu, na ostatniej wyprawie przed epoką Potworów. Mówiąc precyzyjnie – Pietruszka był już w zasadzie z nami, choć nikt poza nami jeszcze o tym nie wiedział… 🙂

Bretania…

Magiczne miejsce. Może nie tak jak Szkocja, ale jednak magiczne. Kamienne domki, niebieskie okiennice, menhiry, dolmeny…

I wiatr od oceanu.

Wiatr od oceanu to coś zupełnie wyjątkowego. To nie to samo, co wiatr od morza (choćby nad Bałtykiem czy Morzem Północnym). Nie wiem na czym to polega – ale ten zapach powietrza i szum w gałęziach drzew połączone z odgłosami fal bijących o skały, wszystko to jest absolutnie niepowtarzalne.

Pamiętam wiatr nad oceanem w północnej Szkocji – ale także na zachodnich wybrzeżach Hiszpanii, w Portugalii, pamiętam wiatr znad Pacyfiku w Kalifornii, na Santa Monica czy nad Zatoką San Francisco… Taki wiatr, w którym można się zakochać, który wzywa do wypłynięcia na ocean, do wędrowania, do pójścia drogą, której się nigdy nie widziało na oczy.

Choćby dla tego wiatru warto było przejechać te sześć tysięcy kilometrów.

***

Wyprawę generalnie należy zaliczyć do udanych. Pogoda była wspaniała. Potwory na kempingach spisywały się dzielnie i świetnie się bawiły. Zobaczyliśmy kawał Europy, a my z M. przypomnieliśmy sobie nasze dawne wyprawy – i odbudowaliśmy w sobie trochę nadziei, że może jeszcze kiedyś…

Tylko kiedy?

Mruczanka Post-Podróżna

Puchatek uniżenie przeprasza, że go tutaj przez miesiąc nie było. Ale był gdzie indziej, gdzie dostęp do sieci nie należał do priorytetów.

Najpierw były przygotowania (równolegle z kończeniem różnych pilnych prac…), potem wyjazd i wyprawa.

Opiszę Wam wszystko, ale jeszcze nie dziś. Bo wczoraj późnym popołudniem wróciliśmy dopiero z wyprawy, zwanej przez M. nieco złośliwie obozem wędrownym.

Przejechaliśmy całe Niemcy (w poprzek) i całą Francję (takoż). Skakaliśmy na falach Atlantyku w Bretanii. Jedliśmy bretońskie naleśniki. Robiliśmy sobie zdjęcia pod menhirami i dolmenami. Potwory zaznały mieszkania w namiocie – i bardzo im się spodobało. I tak dalej.

Przejechaliśmy (od wyjazdu z domu do powrotu pod furtkę) prawie sześć tysięcy kilometrów.

A tak na szybko – trzy krótkie myśli natury geograficzno-teologicznej:

1. Żadne morze, jezioro, staw czy rzeka nie mogą się równać z oceanem.

2. Katedra w Orleanie nie ma sobie równych – żadna inna (nawet paryska Notre Dame, nawet katedra w Chartres…) nie mają w sobie tyle strzelistości, lekkości i gotyckiego piękna (tak, to subiektywna uwaga).

3. Jeśli niebo ma być miejscem doskonałym, to budowę dróg Pan Bóg niewątpliwie powierzy Niemcom.