Stomatologicznie

Pucek od dwóch tygodni wracał sam ze szkoły. Na rowerze. Cztery kilometry, dwadzieścia minut. Bardzo był z siebie dumny. Ja mu tylko wkładałem do głowy, że ma uważać, przez ulicę tylko na pasach, i że zawsze jak jedzie sam ze szkoły to ma mieć ze sobą telefon (włączony i naładowany).

Dziś koło piętnastej – telefon. Pucek. Płacze, mówi niewyraźnie, rozumiem tylko, że jest „koło Stasia” (kolegi z klasy, który mieszka po drodze) i że się przewrócił. Po chwili telefon przejmuje jakaś pani i mówi, żebym szybko przyjechał, bo synek się przewrócił i „mocno krwawi”. Nosz.

Zanim dojechałem, Pucek był już u Stasia, który widział cały wypadek i pobiegł po mamę. Krew – jak się okazało – lała się głównie z ust. Szybkie wypłukanie – i aż mnie zmroziło: prawa górna jedynka (stała!) złamana w połowie wysokości i dodatkowo pęknięta „wzdłuż” na całej długości.

Do najbliższej dentystki dojechaliśmy w pięć minut. Poczekaliśmy, aż wyjdzie poprzedni pacjent – i na fotel. Ale już po minie pani doktor widziałem, że nie jest fajnie. Obejrzała, zrobiła zdjęcie pokręciła głową i powiedziała, że z tym to trzeba do specjalisty – stomatologa dziecięcego, najlepiej chirurga. Czyli do Warszawy, na Nowy Zjazd. Telefon, potwierdzenie, jedziemy.

W Warszawie pan doktor specjalista – choć teoretycznie skończył już pracę (piątek, zrobiła się osiemnasta!) przyjął nas bez słowa sprzeciwu. Rentgen. Konsultacja z innymi lekarzami. Na fotel. Dobra wiadomość – nie będzie trzeba usuwać całego zęba (wtedy musiałby chodzić ze szczerbą ładnych parę lat, bo implant można zrobić dopiero, jak skończy rosnąć). Zła – połówkę trzeba jednak usunąć (tę, która „odpękła”). A to wiąże się z odsłonięciem nerwu, czyli koniecznością usunięcia tego nerwu – czyli leczeniem kanałowym. Na szczęście znieczulenie zadziałało doskonale, cała operacja zajęła pół godziny, dentysta „przy okazji” poprawił dwa okoliczne zęby (dwójkę i drugą jedynkę) które – jak się okazało – też były nadkruszone, choć minimalnie.

W poniedziałek jedziemy z powrotem – na „dokończenie”. Wtedy też będzie konsultacja z drugim chirurgiem i z ortodontą, żeby podjąć decyzję, co z tym fantem robić dalej. Czy da się „dobudować” jakąś koronkę na tej części, którą udało się uratować? Czy trzeba będzie jednak robić częściowy implant (na szczęście prościej, bo w oparciu o tę pozostałą część i zachowany korzeń)? Zobaczymy.

Na razie Pucek ma kawałek zęba, zaopatrzony po leczeniu (jak sam stwierdził spojrzawszy w lustro – ząb wygląda, jakby go ktoś pomalował korektorem).

Co za pech cholerny! Kask miał na głowie – ale przecież nie na zębach. Szlag.