Maj, dokoła maj…

Trwają egzaminy ósmoklasisty. Wczoraj, kiedy Pucek wrócił z polskiego, oznajmił „Eeee, łatwe było!”, po czym nastąpił dłuższy komentarz typu „…po co nas tym tak straszyli”. Mam nadzieję, że to się potwierdzi na etapie wyników… Dziś po powrocie z matematyki reakcja była podobna – ale tym razem po paru godzinach w sieci były już arkusze i rozwiązania – i wygląda na to, że ma wszystko dobrze. Co daj Boże, amen. Jeszcze jutro angielski – tego boję się najbardziej (ja, nie on…), bo tu zaległości post-pandemiczne są największe.

Po egzaminach jeszcze tylko trzeba będzie podciągnąć ze trzy czy cztery oceny na koniec roku, żeby trochę więcej punktów nabić – i radosna rekrutacja do liceum. Męczący czas.

***

Piłka dziś zaczęła pisać swoją maturę (A-levels). Normalnie bym się nie denerwował (…bez przesady), ale Cambridge wymaga określonych ocen, żeby ją ostatecznie przyjąć. Z brytyjskiej matury są trzy oceny; oni chcą A*, A, A (czyli po naszemu 6, 5, 5). Ale prognozowane ma trzy razy A*, więc myślę, że problemu nie będzie…

***

A ja? Kończę już książkę dla wydawnictwa Z. Z jednej strony to oczywiście dobrze (im szybciej skończę, tym szybciej mi zapłacą). Z drugiej strony trochę mi szkoda, bo praca nad tym tytułem przypomniała mi, że praca może sprawia przyjemność i być ciekawa. A następne dwie książki, które będę robił potem, to – jak już pisałem – powrót do tematów nudnych (dla mnie) i roboty wyłącznie „dla chleba…”.

***

A poza tym – lepiej.

Nie mówić.