Powoli. Tylko w którą stronę?…

Nie bardzo wiem, co pisać.

Po Nowym Roku była jeszcze jedna chemia – to znaczy wlew i pigułki przez 14 dni w domu. Pigułki dokończyliśmy (choć pod koniec już w nieco zmniejszonej dawce), ale drugiego wlewu (w ósmym dniu kursu) nie było – okazało się, że krew za bardzo spadła. Hemoglobina najpierw 9,5, a potem 8,9 – czyli już za mało, żeby można było kroplówki podać.

Żelazo. W dużych ilościach. W poniedziałek albo wtorek będą badania krwi, zobaczymy, na ile się już odbudowało.

M. słaba. Wejście po schodach na górę to poważny wysiłek. Co się wydaje, że trochę lepiej – to znowu osłabienie.

Nie wiem, co będzie. W najbliższy czwartek tomografia kontrolna, która ma sprawdzić, czy chemia działa (i na ile). Dwie poprzednie chemie nie zadziałały. Jeśli ta też nie pomoże, to – jak powiedziała Pani Doktor – „jest jeszcze sporo opcji do wyboru”. Pytanie tylko, ile z tych opcji zdąży się wypróbować…

Jakoś ciężko.

***

Piłka pojechała na tydzień do Portugalii – z tymi samymi Znajomymi, z którymi w lecie była we Francji. Dziś poleciała – SAMA, i to z dwiema przesiadkami. Oczywiście pod opieką kolejnych stewardes („unaccompanied minor”, czyli „umek”, jak uroczo określiła to pani na lotnisku). Ostatnia z nich na lotnisku w Faro przekazała Piłkę do rąk własnych Wujka S.

Pietruszka trochę wkurzony, że znowu jej się udało, a jemu nie. Pocieszam go, że i na niego czas przyjdzie.

Pucek szaleje.

A jutro obaj chłopcy idą z dziadkiem do Muzeum Kolejnictwa oglądać makiety pociągów. Choć raz dziadek (czyli Teść mój…) miał jakiś dobry pomysł.