Chciałem napisać o tym wczoraj, ale… jakoś nie mogłem.
Wczoraj rano, jak zwykle przed wzięciem się do pracy, przeglądałem informacje i depesze agencyjne (takie przyzwyczajenie z czasów dziennikarskich – zanim zaczniesz dzień, sprawdź, co się od wczoraj wydarzyło). Oczywiście pierwsza wiadomość, na jaką trafiłem na wszystkich polskich portalach dotyczyła tragedii w kopalni Halemba. Że już wiadomo… Że wszyscy nie żyją… Że ratownicy dotarli do ostatnich ciał…
Łzy bezsilności na twarzach bliskich, znicze pod bramą, kwiaty, prezydent ogłasza żałobę narodową…
Czytałem to wszystko o wpół do dziewiatej rano.
Godzinę później kupiłem w kisoku gazetę, a w gazecie…
Wiecie, kiedy zamyka się numer gazety, którą dostajecie do rąk w czwartek rano? Zwykle – najdalej po dziesiątej wieczorem w środę. Jeśli coś sie akurat ważnego dzieje – można to przeciagnąć, można do ostatniejchwili wprowadzać poprawki, odświeżać wiadomości – ale jeśli gazeta ma być rano w kiosku, jeśli ma się zdążyć ją wydrukować i rozwieźć, to później niż o północy raczej się jej zamknąć nie da (mówię o dużych gazetach z rozbudowaną, nowoczesną bazą wydawniczą, takich jak „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Dziennik” czy główne bulwarówki; niskonakładowe czy „cięższe” technicznie tytuły muszą oczywiście zamykać się dużo wczesniej.
Kiedy więc wziąłem do ręki gazetę, na pierwszej stronie widniały informacje o tym, że choć szanse na odnalezienie żywych są niewielkie, to prawdopodobnie nad ranem ruszy ponownie akcja ratownicza, że dopóki nie ma pewności, to jest nadzieja…
Nadzieja zatrzymana w czasie. Nadzieja, która – w momencie, kiedy gazeta trafiła do sprzedaży – była już nieaktualna…
***
Widziałem zdjęcie zrobione przez automatyczną kamerę na jednej ze stacji metra w Madrycie, na której wybuchła bomba w serii zamachów.
Na zdjęciu (dosyć marnej jakości, siłą rzeczy) widać peron, ludzi czekających na pociagi, rozmawiających, czytających gazety. Na pierwszym planie kilka osób na ruchomych schodach – jakiś chłopak z walkmanem na uszach, jakaś para w czułym objęciu, jakiś starszy pan z aktówką…
…a na dole, gdzieś u końca peronu, za ich plecami, widać wybuch. Kula białożółtego światła właśnie zaczyna rosnąć – za ułamek sekundy połowa tych ludzi nie będzie już żyła. Za ułamek sekundy fala uderzeniowa rzuci nimi jak szmacianymi lalkami, chwilę potem – kiedy przebrzmi juz huk wybuchu – słychać będzie krzyk rannych, płacz umierających, szum opadającego gruzu.
Ale to dopiero za ułamek sekundy. W tym momencie – w momencie uchwyconym na zdjęciu – ci ludzie jeszcze idą, rozmawiają, przytulają się, kompletnie nieświadomi tego, co dzieje się za ich plecami. Kompletnie nieświadomi tego, że ich życie właśnie się kończy albo diametralnie zmienia.
Tam już jest śmierć – ale dla nich jeszcze jej nie ma. Już – i jeszcze nie, teologiczny wymiar czasu.
***