3 razy „R” (Remont, Rewolucja, Ratunku!)

Tyle się dzieje…

Koniec roku. Pucek – bardzo pozytywny opis na świadectwie (opisowym, bo to druga klasa). Same superlatywy (matematyka, wyobraźnia, rozumienie tekstu i mowy, czytanie ze zrozumieniem, umiejętności techniczne i społeczne) – z wyjątkiem (oczywiście) kwestii pisania. Pani nauczycielka ujęła to dość delikatnie, ale mówiąc wprost i bez owijania w bawełnę, Pucek bazgrze jak kura pazurem, a przy tym robi sporo błędów – zwłaszcza, jak pisze ze słuchu. Może bym się tym nawet przejmował, gdyby nie fakt, że w drugiej klasie podstawówki (i jeszcze trochę później) miałem ten sam problem. A potem mi przeszło.

Piłka – średnia 5,7, najwyższa w szkole. O wynikach testów już pisałem. Czerwony pasek plus „złota tarcza” – takie specjalne, szkolne odznaczenie, które dostają najlepsi szóstoklasiści. Tarcz jest zawsze 9 (po 3 złote srebrne i brązowe), ale Piłka – jakże by inaczej – ma tarczę z tegorocznym numerem „1”. Tak samo, jak jej starszy brat w ubiegłym roku.

Pietruszka – średnia na koniec pierwszej klasy gimnazjum 5,73. Co ciekawe – jest to… trzecia średnia w klasie i szkole. Po raz pierwszy nie jest pierwszy… 🙂 Na szczęście nie wygląda, jakby się tym przejął…

***

Piłka jałowej martwicy w kolanach nie ma. Lekarz podejrzewał młodzieńcze idiopatyczne zapalenie stawów – ale badania tego nie potwierdziły. Na szczęście. Żeby upewnić się, o co chodzi, ortopeda zalecił USG stawów kolanowych. No i właśnie szukamy, gdzie to cholerstwo można zrobić, bo dzieciom nie wszędzie…

***

Remont – ten, co to się miał zacząć pod koniec marca – zaczął się w środę tydzień temu. Wreszcie. Ale za to jego tempo mnie zupełnie zaskoczyło. Myślałem, że potrwa to jakiś tydzień – tymczasem w piątek koło drugiej po południu było już po wszystkim.

To znaczy: po malowaniu. Bo tempo, w jakim fachowcy przenosili się z pokoju do pokoju, wymusiło na mnie błyskawiczne opróżnianie szaf, szafek, szafeczek, półeczek, pudełek i szuflad. I teraz wszystko leży wszędzie. Ubrania, papiery, różne mniej-i-bardziej-ważne-ważności stoją po całym domu, poupychane w niebieskie, plastikowe worki. Od niedzieli po południu w domu trwa rewolucja. Przeprowadzka międzypokojowa, która w teorii wydawała się prostą operacją (w końcu wszystko zostaje w domu, trzeba tylko przetransportować różne rzeczy z pokoju do pokoju…) okazała się gehenną. Chciałbym napisać, że wszystko odbyło się „with a little help from my friends” – ale to byłoby głęboko nieuczciwe. To nie była „little help”, to była najpierw szalona robota sporej grupy przyjaciół, którzy nosili, taszczyli, rozkręcali, skręcali i transportowali rzeczy duże, większe i ogromne – a potem, przez kolejne trzy dni, współpraca z jednym kolegą, który pomagał mi (czy raczej, bądźmy szczerzy, ja jemu podawałem narzędzia…) rozkładać i składać w kolejnych pomieszczeniach różne meble. Gdyby nie ten kolega – umysł bardzo techniczny, inżynier elektronik w wielkiej, międzynarodowej korporacji – szarpałbym się z tym pewnie jakiś miesiąc. A, no i musiałbym wydać sporą sumę na panów fachowców z IKEI, bo wieeeelka szafa, którą parę lat temu samodzielnie złożyłem według ikeowskiej instrukcji, na pewno nie dałaby się równie łatwo rozłożyć i złożyć powtórnie, gdybym próbował robić to sam.

Dziś skończyliśmy – wszystkie meble stoją już z grubsza tam, gdzie miały stać. Teraz została już tylko robota, w której nikt mi nie pomoże: trzeba „rozebrać” te wszystkie worki i stosy ubrań. Posegregować. Połowę wyrzucić. Drugą połowę poukładać w szafach, szufladach, pudełkach etc.

Ale powoli, powoli, spod stert wyłania się nowy układ domu. Jeszcze trochę…

***

Przy okazji rozkładania wieeelkiej szafy musiałem wyjąć z niej wszystkie rzeczy, która należały do M. Po jej śmierci jakoś nie mogłem się za to wziąć, a potem nigdy nie było czasu. Aż do teraz.

Zrobiliśmy selekcję. My – czyli Piłka i ja. No bo w końcu to ona może te rzeczy nosić.

Podzieliliśmy rzeczy na trzy części: te, które Piłka może nosić już; te, które są jeszcze za duże, ale będzie je nosić kiedyś; i wreszcie te, które „nie są w jej stylu” i w których się nie widzi. Pierwsza część – do piłkowej szafy. Druga – w opisane pudełka. Trzecia – do oddania. Bo szkoda, żeby naprawdę ładne rzeczy (niektóre – jak nowe) leżały i się bez sensu kurzyły. Wiem, że M. chciałaby, żeby ktoś się tymi ciuchami cieszył. Ona sama – choć oczywiście lubiła się ładnie ubrać – nie przywiązywała się do rzeczy…

***

W sobotę Pietruszka wyjeżdża na obóz w Tatry, na dwa tygodnie. W następny piątek – Piłka rusza na warsztaty muzyczne w ramach „Miasta Sztuki”, do Jarosławia. Tylko Pucek zostaje ze mną. Jak nam ten lipiec minie?…

Byle do…

Trzy tygodnie. Jeszcze tylko trzy tygodnie. Ale ile się przez ten czas ma wydarzyć…

W tym tygodniu (miejmy nadzieję, wreszcie, po trzech miesiącach opóźnienia z różnych powodów) wejdą fachowcy z malowaniem. Trzy pokoje zostaną pomalowane, po czym nastąpi Wielka Przeprowadzka, po której nikt nie będzie mieszkał w tym samym pokoju, co dotychczas. Głównym powodem całej operacji jest konieczność rozdzielenia Pietruszki i Pucka – jeden pokój, choć niemały, okazuje się jednak za mały dla dwóch Potworów o tak dużej różnicy wieku.

Jutro Pucek wyjeżdża na pierwszą w życiu wycieczkę z klasą. Wycieczka trzydniowa (powrót w piątek) oznacza konieczność spędzenia dwóch nocy poza domem, bez taty. Pucek napalony, ale też nieco przestraszony – jak dotąd raz czy drugi nocował sam poza domem, ale zawsze tylko jedną noc i u kogoś bliskiego. A tu taka przygoda… Ano, zobaczymy.

Piłkę bolą kolana. Wszystko wskazuje na to, że „jałowa martwica kości”, która właśnie się kończy na piętach, dla odmiany zaczyna się na kolanach. Ortopeda potwierdzi. Nie, spokojnie, nie szukajcie w sieci. To nic groźnego – ot, „choroba wieku dziecięcego o nieznanej etiologii”, sama się pojawia, sama przechodzi. Jedyne co można zrobić, to oszczędzać. Czyli Piłkę czeka kolejny rok (co najmniej) zwolnienia z WF. I dalej nie będzie mogła tańczyć. A jak kolana – to i na rowerze przez ten czas nie pojeździ. No żesz.

O, i takie atrakcje.