Trinity – Here We Come!

Muszę to napisać. No muszę. Tak, jak pisałem wcześniej: to, że Piłka dostała się na Cambridge – ani nawet to, że przyznano jej stuprocentowe stypendium – nie oznaczało jeszcze na pewno, że będzie mogła zacząć tam studia. Przyjęcia na brytyjskie uczelnie są bowiem warunkowe, mają formę „oferty”: chcemy cię, jesteś dobry, dajemy ci stypendium – ale pod warunkiem, że na A-levels dostaniesz co najmniej takie to a takie oceny.

Oceny z A-levels są zawsze trzy. Różne uczelnie – i różne ich wydziały – mają różne „wymagania”. Do słabszych wystarczy mieć np. jedno A i dwa B (czyli piątkę i dwie czwórki). Albo trzy razy B. Czasami nawet niżej. Najlepsze wymagają samych A. Cambridge – w każdym razie na ten wydział, na który Piłka się dostała – wymaga ocen co najmniej A*, A, A. Po naszemu – CO NAJMNIEJ szóstka i dwie piątki.

Więc niezależnie od przyjęcia i przyznanego stypendium wystarczyłoby, żeby nie udało jej się dostać jednej A*, albo żeby na JEDNYM egzaminie powinęła jej się noga i dostałaby B (które przecież samo w sobie jest dobrą oceną!), żeby nic z tego nie wyszło.

Dziś rano ogłoszono oficjalne wyniki A-levels, czyli brytyjskich matur, które pisała Piłka. No i co Wam będę mówić: trzy razy A*. I w każdym przypadku WYSOKO powyżej progu punktowego wymaganego na A*.

A najśmieszniej, że rano, jeszcze zanim dostała oficjalne powiadomienie o ocenach z komisji egzaminacyjnej, dostała maila z Trinity College z potwierdzeniem, że od dziś oficjalnie jest ich studentką, że zapraszają ją od 1 października (na początek „Freshers Week„!), i że w przyszłym tygodniu skontaktuje się z nią wykładowca, który będzie jej tutorem.

No kurczę – przynajmniej dziećmi mogę się chwalić!

Wakacje, wakacje i (prawie) po

Myślałem, że jak większą część wakacji przesiedzę w domu, to czas będzie mi się dłużył… Niestety, nic z tych rzeczy: właśnie z niejakim przerażeniem zauważyłem, że jest prawie połowa sierpnia. Jestem zmęczony. Zmęczony na wielu poziomach, na różnych płaszczyznach. Zmęczony pracą, zmęczony brakiem tego i tamtego, zmęczony myśleniem o tym, co będzie, zmęczony martwieniem się o przyszłe sprawy. Zwykle wakacyjny wyjazd był takim czasem na „reset” – w tym roku nawet to nie jest mi dane.

Piłka gdzieś była ze znajomymi, jedzie jeszcze raz we wrześniu. Pietruszka z kumplami siedział dwa tygodnie w Borach Tucholskich, Pucek był na obozie harcerskim. A ja siedzę.

W przyszłym tygodniu mieliśmy pojechać do C., odwiedzić weekendowo ciocię i wujka… No i nie pojedziemy, bo Pietruszka wrócił w środę z wyjazdu, w czwartek wieczorem dostał gorączki, w piątek rano (!) już miał 39,5. Fakt, Pietruszka ma tak od dziecka: choruje rzadko, ale jak już, to od razu gorączka w kosmos… Lekarz. Badanie. Zalecenia: ibuprofen, paracetamol, lek na gardło, odpoczywać, dużo pić, zrobić test na covid. Testy w aptekach na szczęście drogie nie są. Zrobiliśmy. Kreska w polu testowym pojawiła się prawie natychmiast. Zero wątpliwości.

Na szczęście (jeśli nie liczyć zbijanej gorączki i związanego z nią bólu głowy i ogólnego rozbicia) żadnych niepokojących objawów nie ma, żadnego kaszlu duszności i innych atrakcji, saturacja 99%, czyli generalnie nic się nie dzieje. Zapewne za dwa–trzy dni będzie się już czuł dobrze. Ale zarażać może dalej.

Więc (…nie zaczyna się zdania od „więc”…) do C. nie pojedziemy, bo to by było tydzień (i jeden dzień) od pierwszych objawów, więc mógłby jeszcze zarażać, a ciocia z wujkiem swoje lata mają.

Natomiast (…chyba można zaczynać zdanie od „natomiast”?…) jeśli rzeczywiście Pietruszka przejdzie to łagodnie i za parę dni będzie się już dobrze czuł, to w przyszły wtorek (czyli już 12 dni od pierwszych objawów, czyli już po okresie zarażania) pojedziemy z chłopakami na kilka dni w Bieszczady.

Piłka jedzie w tym czasie do Poznania, na jakieś warsztaty organizowane przez pewną fundację. Nie chce jej się, ale obecność na warsztatach jest warunkiem otrzymania stypendium, które ta fundacja oferuje. A stypendium jest zacne, więc uznała, że „warto pięć dni przecierpieć”.

Więc może chociaż te kilka dni w Bieszczadach. Może połazimy, posiedzimy, pooddychamy ciszą. Może wreszcie uda mi się zrobić dobre zdjęcia Drogi Mlecznej.

Mam jeszcze taki perfidny plan, żeby we wrześniu – kiedy Pucek zacznie już szkołę, a starsi jeszcze nie zaczną studiów, ale będą w domu) wyjechać sobie gdzieś na kilka dni SAMEMU.

„Samemu” może oznaczać także na przykład z jakimiś przyjaciółmi, jeśli akurat będą mogli. Gdzie – jeszcze nie wiem. Co wyjdzie. Nie mam wielkich wymagań (…a nawet jakbym miał, to nie mam na nie środków – „…po pierwsze, cesarzu, nie mamy armat”). Ale czuję, że muszę gdzie pojechać sam. Nie na jedną noc u znajomych, ale przynajmniej na te trzy–cztery dni. Kiedy ostatni raz miałem taką okazję? Już nawet nie pamiętam.

***

A technicznie? Boję się nadchodzącej zimy. Już w tym roku rachunki za gaz w „okresie grzewczym” miałem znacząco wyższe, niż w poprzednich latach. A jeśli zimą Niemiłościwie Nam Panujący przywrócą normalną stawkę VAT za gaz – i jeśli gaz jeszcze podrożeje, bo już wiadomo, że będzie go za mało – to aż boję się pomyśleć, jaka suma może być na fakturze. Naprawdę nie wiem, jak to będzie. A alternatywy nie mam.

***

Z lepszych wieści: sytuacja ze szkołą Pucka okazała się lepsza, niż się spodziewałem. Kiedy już zawieźliśmy papiery do liceum w Komorowie, to następnego dnia zadzwonili do nas z liceum z Pruszkowa, że jednak Pucek z listy rezerwowej wskoczył na zasadniczą i jeśli chcemy, to mamy dowieźć papiery. Więc pojechaliśmy do Komorowa, zabraliśmy papiery i przewieźliśmy je do Pruszkowa.

Liceum w Pruszkowie to naprawdę dobra szkoła, porównywalna z naprawdę przyzwoitymi liceami warszawskimi (w rankingu „Perspektyw” była ostatnio na sześćdziesiątym którymś miejscu W POLSCE). Proste porównanie: ponieważ Pucek idzie do klasy „mat-fiz”, to cokolwiek będzie chciał robić potem, zasadnicze znacznie będzie dla niego miała rozszerzona matura z matematyki. Średnie wyniki z tej matury w Polsce w 2022 r. wynosiły 33%.

W LO w Warszawie, do którego się dostał, w 2022 r. średni wynik rozszerzonej matury z matematyki wynosił 30% (czyli był na poziomie średniej dla całego kraju). W Komorowie, gdzie początkowo złożyliśmy papiery – 49%, co już jest sporo lepszym wynikiem. Ale w Pruszkowie, gdzie Pucek ostatecznie pójdzie, było to już 67%. Jest różnica.

Tu też się trochę boję paru rzeczy… Boje się o fizykę, bo choć Pucek fizykę lubi i jest z niej niezły, to z powodu absencji nauczycielki (w ósmej klasie pani była bez przerwy chora, nie było jej prawie przez pół roku szkolnego, a że nauczycieli brak, to i o zastępstwa trudno…) Pucek z czterech działów w podręczniku przerobił dwa. Będzie musiał to nadrobić. Boję się też trochę o angielski, z którego Pucek ma zaległości jak stąd na Kamczatkę. Tu niewątpliwie będą potrzebne jakieś korepetycje. A to kosztuje – czyli wracamy do problemu numer jeden. Ech.

***

Trzy lata temu byliśmy na ślubie syna mojej kuzynki. A przedwczoraj Marcinowi i Natalii urodziła się córeczka – Ewa. Co oznacza, że moja kuzynka została BABCIĄ. No fakt, jest ode mnie o sześć lat starsza, ale jednak…

Z dobrymi wiadomościami zadzwoniła do mnie moja ciotka – mama kuzynki – która (co poniekąd logiczne) w wieku 85 lat została prababcią. Ale ciocia, która zawsze była skłonna do żartów, telefon do mnie zaczęła od tego, że gratuluje mi zostania ciotecznym dziadkiem.

A że zadzwoniła rano i obudziła mnie telefonem, to w pierwszej chwili – nieco zaspany – słowa „ciotecznym” jakoś nie wyłapałem. I musze przyznać, że przez chwilę mnie zatkało.