Na wakacjach dzieci Puchatka poznały nową koleżankę. Koleżanka miała na imię Sonia (co już samo w sobie było mocno kłopotliwe, bo Pietruszka oczywiście nie omieszkał był oznajmić radośnie: „Sonia? To jak piesek!”; na szczęście rodzice rzeczonej koleżanki nie usłyszeli…).
Sonia miała trzy i pół roku, czyli wiekowo plasowała się dokładnie w pół drogi między Potworami. Ale pozory mylą – we wspólnych zabawach to ona (najczęściej) wiodła prym – bo od Piłeczki była starsza, a od Pietruszki-filozofa miała większą siłę przebicia.
Są dzieci, które – nie umiejąc jeszcze mówić „R” zastępują je głoską „L” („plosiak” zamiast „prosiak”). Są też takie, które dosyć długo pozostają na wczesnodziecięcym etapie, na którym „L” także jest za trudne, więc pozostaje „J” („pjosiak”). Sonia należała do tych ostatnich.
Pewnego dnia Potwory z Sonią bawiły się w festiwal (pomysł Soni, rzecz prosta). Zabawa polegała na tym, że jedno z trójki (najczęściej Sonia, rzecz prosta) stało na krześle i śpiewało, a pozostali grali rolę publiczności (czyli siedzieli na podłodze, słuchali i klaskali na koniec).
Któraś piosenka Soni wymagała jednakowoż zaangażowania większej ilości statystów i wykonawców. Toteż Sonia, lat – przypomnę – trzy i pół, zwróciła się do siedzącego obok i czytającego gazetę Puchatka, mówiąc (cytuję fonetycznie, tak, jakem usłyszał):
„To ja będę śpiewała, oni będą słuchali, a ty będziesz chujem”.
***
Muszę powiedzieć, że dopiero po kilku sekundach doszło do mnie, co trzyipółletnia Sonie miała na myśli…
…no bo na ucho trudno odróżnić „u” od „ó”… Nieprawdaż?