Głos z Przeszłości

Stara, pożółkła kartka papieru. Kartka, które przeleżała dwadzieścia cztery lata (!) w pewnej książce – i właśnie teraz, poniekąd przypadkiem, wpadła mi w ręce.

Dawno, dawno temu – tak dawno, że czasami wydaje mi się, że to było w innym życiu, w innym świecie – Ktoś napisał dla mnie taki wiersz. Wiersz był prezentem na dwudzieste pierwsze urodziny (choć pojawiająca się w tekście liczba to także nawiązanie do tekstu pewnej piosenki…). Ten Ktoś był (nie, nie „był”, ale „jest”…) moim serdecznym przyjacielem.

Przeczytałem nagle ten tekst po niemal ćwierćwieczu… W innym czasach, w innym już zupełnie życiu, w innym świecie…

…i znalazłem w nim coś, co właśnie teraz było mi bardzo potrzebne.

Wiem, że ten Ktoś czyta te słowa. J., dziękuję.

 

Wchodzisz na górę ze wszystkich najwyższą,

Tam, gdzie oddycha zielonym powietrzem

Muzyka, która gra się sama z siebie.

Im bliżej szczytu, tym wyraźniej słychać.

 

Ale tam będzie to samo, co tutaj —

 

To, co kochałeś, odnajdziesz na powrót,

Tylko wyraźniej, bo już bez zasłony,

Którą za chwilę Ktoś Ci zdejmie z oczu.

Dwadzieścia jeden dzwonków delikatnie

Oznajmia, że ponad to nic już nie ma

I nie potrzeba ponad to nic więcej.

 

Samego siebie odnajdujesz w lustrze

I swoje palce na strunach te same.

Myśli i słowa zgubione po drodze

Tutaj na powrót odnajdujesz piękne.

 

Żadna nie ginie z nut na Ziemi granych —

Ta sama ciągle dłoń na pył je kruszy

I rozsypuje w najdziwniejszych miejscach.

Błogosławiony, kto z takiego prochu

Powstał. Szczęśliwy, kto się weń obróci.