Mruczanka Irlandzka

Zupełnie przypadkiem, szukając czegoś na pewnym forum internetowym, trafiłem na niesamowitą stronę jakiegoś irlandzkiego fotografa.

Niejaki Tarquin Blake dwa lata temu zaczął dokumentować coś, co nazwał „Abandoned Ireland”, czyli „Opuszczoną / porzuconą Irlandią”. W kraju który bądź co bądź i tak należy do najbardziej fotogenicznych na świecie (tak, to prywatne zdanie Puchatka) wynajduje miejsca opuszczone – ruiny starych zamków, kościołów, dawno niezamieszkane dworki i stare chaty…

„TOUCH NOTHING. TAKE NOTHING. LEAVE ONLY FOOTSTEPS.” – to hasło, które mu przyświeca.

Na mnie te zdjęcia zrobiły ogromne wrażenie. Oceńcie sami.

Zwróćcie uwagę na pasek po lewej stronie każdej „lokalizacji”, gdzie można znaleźć więcej zdjęć.

Oto strona ABANDONED IRELAND. Ląduje w zakładkach po prawej.

A może macie ochotę na podkład muzyczny?

 

Mruczanka Śródzimowa – c.d.

Tak z kronikarskiego obowiązku:

Pan hydraulik przyjechał, obejrzał, westchnął ciężko i powiedział że nie ma niestety jakiejś tam holajzy, więc niestety przyjedzie dopiero jutro rano (czyli w środę, czyli dziś).

Puchatki wszystkie myły się zatem wczoraj wodą z baniaczków naniesioną od sąsiada.

Ale dziś rano pan hydraulik nie przyjechał, tylko zadzwonił, że mu bardzo przykro, ale właśnie wraca od lekarza, ma 40 stopni gorączki i się nie nadaje.

M. na myśl o kolejnym dniu bez wody zrzedła mina.

Na szczęście znajomi z Sąsiedniej Ulicy znali jeszcze innego sprawdzonego hydraulika, który mógł przyjechać od razu. Przy czym „od razu” znaczyło „między pierwszą a drugą”.

Przyjechał. Dłubał prawie cztery godziny. Odmroził, zabezpieczył, pęknięte kolanko wymienił. I niestety zainkasował 350 zł. Co zrobić. Ale woda jest. Ufff.

To globalne ocieplenie nas wykończy.

Mruczanka Globalnie Ocieplona

Nie da się ukryć, dopadło nas globalne ocieplenie. A może raczej dopadła nas skuteczność walki z globalnym ociepleniem?

Mrrrróz rzędu -25 nie jest niby niczym niezwykłym (zwłaszcza, jak się mieszka w ogrzewanych pomieszczeniach…) – ale są takie formy bytu, dla których okazuje się to za dużo (czy raczej – za mało, żeby być ścisłym).

Do tych form bytu należą – jak się okazało – niektóre rurki doprowadzające wodę w Chatce Puchatków. Rurki zatem odmówiły współpracy i ogłosiły strajk. Okupacyjny. A może to woda ogłosiła strajk okupacyjny w rzeczonych rurkach? Kto wie…

Mówiąc krótko, wprost i konkretnie: zamarzło w cholerę. Na szczęście za wodomierzem, a nie przed. Bo jak trzeba coś robić za wodomierzem, to przyjeżdża znajomy pan hydraulik i odmraża (i wymienia jedno kolanko, które najwyraźniej pękło). I bierze za to jak zwykle 50 czy 100 zł.

A jakby było przed wodomierzem – ooo, to już by musiał pan z wodociągów przyjeżdżać. A to by oznaczało mniej więcej trzy razy tyle do zapłaty i trzy razy dłużej – bo jak znam życie wcześniej niż jutro „się nie da”…

Kurczę, myślałem że mamy już wszystkie newralgiczne miejsca zabezpieczone. Okazuje się, że nie wszystkie.

***

Z soboty na niedzielę nocował u nas Teść. Przyjechał w sobotę na obiad, ale jak popatrzył na termometr za oknem, to zapytał, czy może przenocować. Jasne, że może.

Wieczorem potwory się myją i szykują do spania, dziadek też się szykuje – na dole, na rozkładanej kanapie. Piłeczka chodzi i widać, że jej się w głowie trybiki obracają w tempie mocno przyspieszonym. W końcu mówi:

– Ja bym dziś chętnie spała z dziadkiem. Tylko jakby go tu DYPLOMATYCZNIE podejść…

Mruczanka Dyplomatyczna

Właśnie skończyłem lekturę „Świata według Mellera”, czyli wywiadu-rzeki ze Stefanem Mellerem – historykiem, ale też dyplomatą, ambasadorem RP w Paryżu i Moskwie, a w końcu – przez stosunkowo krótki czas – szefem MSZ.

Czyta się to wspaniale. Meller to erudyta, człowiek znający anegdotę na każdą okazję, mówiący świetną polszczyzną (nie tylko na papierze – ale o tym niżej). Ale przez anegdotki, bon moty i kapitalne historyjki prześwituje niezwykły obraz tego, czym tak na prawdę jest dyplomacja i polityka zagraniczna.

Mój Boże, gdybyż po tę książkę sięgnęli wszyscy ci nasi „fachowcy”, tak autorytatywnie wypowiadający się na ten temat a to na blogach i forach internetowych, a to w mainstreemowych mediach… Gdyby zrozumieli, jakie głupoty czasami plotą…

Gdyby wam się chciało, zajrzyjcie szczególnie szczególnie do opisu negocjacji unijnych w czasach, kiedy Meller był ministrem w rządzie Marcinkiewicza. Rewelacja.

***

Tak się składa, że znałem Stefana Mellera – był stosunkowo bliskim przyjacielem mojego ojca. Kłócili się i spierali ogniście (bo na wiele spraw poglądy mieli zupełnie różne), ale naprawdę się lubili i szanowali. Na tyle, że na początku 2002 r., kiedy Meller szykował się już do wyjazdu do Rosji, zaproponował Staremu Puchatkowi stanowisko attaché kulturalnego ambasady. Ojciec oczywiście odmówił (nigdy w życiu nie sięgnął po coś, co mu proponowano „po znajomości”, poza tym za bardzo się jednak różnili… Nie mówiąc już o tym, że wcale nie pociągała go perspektywa wyjazdu na parę lat do Moskwy) – ale wiedziałem, że poczuł się tą propozycją mile połechtany…

Meller niewątpliwie należał do wymierającej kategorii „ludzi z klasą”, ludzi których – poza wszystkim innym – przyjemnie było posłuchać.

I tu mała konkluzja: czy Wy także macie wrażenie, że coraz mniej jest wokół nas ludzi (nie tylko w życiu publicznym, niestety) których naprawdę dobrze się słucha? Ludzi mówiących nie tylko do rzeczy i sensownie, ale jeszcze dobrym, żywym, soczystym językiem (przez „soczystość” nie mam oczywiście na myśli doprawiania każdego zdania przekleństwami, jak się zapewne domyślacie…).

Ilu takich znacie? Ilu jest wokół Was ludzi, których tak po prostu dobrze się słucha? Ludzi którzy potrafią wspaniale opowiadać? Ludzi, którzy nawet o przygotowaniu sałatki warzywnej umieją mówić w taki sposób, że wszyscy słuchają ich z zapartym tchem?

Mruczanka Poświąteczno-Noworoczna

Próbowałem. Naprawdę. I na święta miało coś być, i jakieś sylwestrowe podsumowania… Nie dało się. Po prostu się nie dało. Przedświąteczny (ty)dzień świra skutecznie uniemożliwił zajmowanie się czymkolwiek poza pracą i przygotowaniami.

A po świętach jakoś się tak leniwie zrobiło… Tak leniwie…

Święta jak święta. Wigilia w domu, choć tym razem przybył na nią Dziadek L. Czyli Teść mój szanowny. Dało się wytrzymać 🙂

A potem trochę byczenia się w domu, trochę wizyt u rodziny i znajomych. Sylwester po prostu wystrzałowy: przyszli do nas Jedni Znajomi i Drudzy Znajomi. Jedni mają dwójkę dzieci, w tym młodsze dwumiesięczne. Drudzy mają troje dzieci, w tym najmłodsze w wieku Pyszczaka. Pysznie było, trochę po dziewiątej wszyscy się rozeszli. A Puchatki posprzątały, utłukły Potwory do spania i tradycyjnie włączyły sobie film. „Między słowami” Sofii Coppoli. Baaardzo sylwestrowe klimaty 😉

A dziś Puchatki idą na kolędowanie. Będzie się działo – Potwory dostały bowiem pod choinkę różne przeszkadzajki (tamburyn, marakasy, dzwonki…) i będą… przeszkadzać.

Potwory dostały także pod choinkę łyżwy. I śmigają. Jak smoki. A wczoraj były na sankach. I śmigały. Jak smoki. Ich tata też zresztą. Jak wrócił do domu, to miał pełne buty śniegu. Biedaczek.

***

Wsiadają Puchatki do samochodu, żeby jechać na lodowisko. Puchatek przypina Potwory do fotelików. I nagle Piłeczka rzuca tekst, którzy rzuca na kolana.

– Tato, w wiesz że dzieci są za darmo?…

Puchatek ma na końcu języka odpowiedź w stylu „To ci się tylko tak  wydaje…”, kiedy dziecko po chwili kończy myśl;

– No, to znaczy na lodowisku są za darmo. Do szesnastej.