Jakoś nie mogę się zebrać…
***
Chorwacja. Adriatyk, ciepła i czysta woda, plaże i tak dalej – wszystko to miłe, ale mnie akurat najmniej ciągnie. Za to miasta… Ludzie… Trogir był cudowny, Primosten, wyspa Pag, Krapanj, wodospady Krka… Lazurowe morze i wznoszące się nad nim wysokie góry – widoki na Pagu po prostu mnie zachwyciły.
Do tego przesympatyczni ludzie, świetna kawa i ta charakterystyczna atmosfera luzu i uśmiechu.
Najpiękniejszym chyba miejscem, w którym byliśmy, była starówka w Szybeniku. Oczywiście wszystkie starówki nadmorskich miast w Chorwacji są piękne, ale Szybenik jest wyjątkowy, bo stare miasto leży na wzgórzu. To sprawia, że poza charakterystycznymi, wąskimi uliczkami, przesmykami i tak dalej pojawia się „efekt 3D”: uliczki biegną nie tylko w lewo i w prawo, ale także w górę i w dół. Można iść wąską uliczką – tak wąską, że wyciągniętymi na boki rękami dotyka się ścian domów z obu stron – i nawet nie zauważyć, jak uliczka przechodzi w schody, schody zakręcają, przechodzą nad dachem i nagle biegną „piętro wyżej”, nad tą samą uliczką, którą szło się chwilę wcześniej.
O, tak wygląda Szybenik od strony portu. Wieczorem…
…i w nocy:
A w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na dwie noce w Austrii, w dolinie Hallstatt. Znałem to miejsce ze zdjęć i marzyłem, żeby kiedyś tam dotrzeć. Udało się. I zaprawdę, powiadam Wam: zdjęcia, nawet te najlepsze, to pikuś. Pan Pikuś. To trzeba zobaczyć. Maleńkie miasteczko nad górskim jeziorem, przytulone do zboczy Alp. Miejsce jak z bajki. Jeszcze głupie 120 lat temu nie można było tam nawet dojechać drogą: jechało się konno przez góry albo płynęło z drugiej strony jeziora…
O, tak to wygląda z bliska:
…a tak z daleka: