Powakacyjnie + lista strachów

I tyle wakacji. Już pierwszy września. Byliśmy z chłopcami kilka dni w Bieszczadach. Prawie zapomniałem, jak tam jest pięknie… W dzień chodziliśmy, wieczorami szedłem w górę, kilkaset metrów powyżej ostatnich domów w Przysłupie, żeby pogapić się na gwiazdy (i podjąć kolejne próby ich fotografowania – wyniki znajdziecie na dole).

Pogodę mieliśmy doskonałą, a Bieszczady mają ten dodatkowy plus, że nie ma tam tłumów. Jasne, na kilku najbardziej popularnych szlakach jest w czasie wakacji sporo ludzi, ale nie są to jednak takie rzesze jak w Tatrach – a wystarczy wybrać się w trasę mniej popularną, aby przy odrobinie szczęścia przez dwie godziny nie spotkać żywego ducha… Jedyny kawałek, gdzie jest naprawdę koszmarnie turystycznie, to okolice Zalewu Solińskiego, ale my byliśmy w Bieszczadach Wysokich (Przysłup leży mniej więcej w połowie drogi między Cisną a Wetliną).

Jednego dnia moich chłopcy poszli na Tarnicę – a ja nie poszedłem z nimi, bo dzień wcześniej obtarłem sobie nogę. Więc kiedy oni poszli na szlak, ja zrobiłem sobie wycieczkę samochodową po różnych Dziwnych i Dalekich Rejonach. Dotarłem między innymi do Tarnawy Niżnej – miejsca, gdzie kręcono między innymi część serialu „Wataha”. Tarnawa to miejsce, gdzie wisi dumna tabliczka „50 kilometrów do cywilizacji”, nie ma zasięgu żadna polska sieć komórkowa, a kilkanaście kilometrów dalej droga po prostu się kończy. Zawsze fascynowały mnie takie miejsca położone „na końcu świata”…

Niestety, byliśmy tam tylko pięć dni. Dość, żeby zasmakować i przypomnieć sobie, co się lubi – za mało, żeby naprawdę odpocząć. Zwłaszcza, że w tym roku był to mój jedyny wyjazd.

No i tak: wakacje się skończyły, zaczął się kolejny rok szkolny, a ja wcale nie czuję, żebym był na niego gotowy.

***

Co gorsza wszystko wskazuje na to, że to nie będzie łatwy rok. Jest kilka rzeczy, których się naprawdę boję.

Boję się o to, jak przetrwamy zimę. Finansowo, rzecz prosta. Koszty ogrzewania (gaz…) już ubiegłej zimy były znacząco wyższe, niż w poprzednich latach, a przecież potem było jeszcze kilka podwyżek, a przecież w zeszłym roku Niemiłościwie Nam Panujący obcięli VAT na gaz… I tak dalej. Nie mówię już o wszystkich innych cenach, które rosną jak głupie (najwyraźniej widać to po produktach, które kupuje się regularnie) – ale ceny gazu, muszę przyznać, trochę nie dają mi spać. Z wielu rzeczy można (i pewnie trzeba będzie) zrezygnować, ale z ogrzewania domu tak całkiem zrezygnować się nie da (…sorry, taki mamy klimat). Jasne, póki do będzie możliwe będę wykorzystywał nasz niby-kominek, ale po pierwsze całej zimy to nie załatwi, a po drugie koszty drewna kominkowego też poszły ostro w górę (metr sześcienny olchy jeszcze ostatniej zimy mogłem kupić za 280 zł, teraz najtańszy dostawca w okolicy chce 500 zł!).

A tej jesieni czeka mnie jeszcze kilka dodatkowych wydatków. Muszę wezwać fachowców od instalacji grzewczej, bo mam w domu dwa kaloryfery, które mimo odpowietrzenia nie nagrzewają się w całości. Muszę zrobić „duży przegląd” pieca, bo ostatni był robiony dobre kilka lat temu, od tego czasu były tylko „małe przeglądy”.

Pucek w nowej szkole… Wiem, że będę musiał mu zorganizować jakieś korepetycje z angielskiego (bo po nauce zdalnej narobił sobie zaległości), a być może także z fizyki (jest z niej dobry, ale w ósmej klasie pani od fizyki z powodów zdrowotnych przez prawie pół roku nie było w pracy, nie przerobili całego materiału, a to klasa „mat-fiz”…). Nie wiem tylko, skąd wziąć na to pieniądze, bo koszty korepetycji są niemałe.

Boję się też (choć już na innej płaszczyźnie) tej pierwszej klasy Pucka w nowej szkole. On źle znosi zmiany, już teraz strasznie się denerwuje, nie wiem, jak będzie reagował – zwłaszcza, jak mu coś nie pójdzie (a przecież nigdy nie jest tak, żeby wszystko było idealnie). A kto najbardziej w takich sytuacjach obrywa emocjonalnie, to chyba nikomu, kto ma dzieci, nie muszę tłumaczyć.

Do tego chodzi wiele innych, większych i mniejszych problemów, które nie są może dramatami egzystencjalnymi, ale sama ich ilość (i fakt, że są tylko na mojej głowie) nieco przytłacza. Sporą część z nich (choć nie wszystkie, rzecz prosta) dałoby się stosunkowo łatwo rozwiązać za pomocą pieniędzy – ale… Patrz punkt pierwszy.

Nie lubię się bać. Nigdy też nie miałem ambicji bycia bogatym (kto mnie zna, ten wie, że naprawdę wiele mi do szczęścia nie trzeba), ale świadomość, że może zwyczajnie zabraknąć (…nie wspominając o długach, które nade mną wiszą) to jednak spore obciążenie.

***

No to sobie ponarzekałem. A teraz, jak obiecałem, kilka zdjęć…

Bieszczady za dnia:

…i nocą: