I znowu wrzesień…

Szybko jakoś te wakacje minęły… Tu nad morze, tu w Bieszczady, a tu proszę – już pierwszy września. Kiedy kończyłem Dużą Książkę, miałem takie plany, że ho ho. Że to zrobię, tamto, i jeszcze owo. Że tu posprzątam, tam zrobię porządek, to wywiozę a tamto przestawię. I co? I pstro: udało mi się z tego zrobić może dziesięć procent.

I żebym jeszcze mógł powiedzieć, że OK – niewiele zrobiłem, ale przynamniej odpocząłem… Ale też nie do końca. Nie czuję się bardzo wypoczęty, mówiąc szczerze. A rok szkolny, który się zaczyna, może dać w kość.

No bo raz, że pandemia. Nikt nic nie wie, kilkaset nowych zarażeń dziennie, dzieci wracają do szkół – a władze (przepraszam czytelników o wrażliwszych uszach) rżną głupa, z jednej strony zwalając na dyrektorów i samorządy całą odpowiedzialność, z drugiej odmawiając im de facto nie tylko pomocy, ale nawet możliwości podejmowania samodzielnych decyzji o przejściu w razie czego na nauczanie zdalne czy „hybrydowe”. A pan minister oświaty (!) twierdzi, że pójście dzieci do szkół nie zwiększy liczby zarażeń, bo „sama szkoła nie zaraża” (nie wymyśliłbym tego).

I nie chodzi mi o to, że dzieci nie powinny do tej szkoły iść (bo na ten temat trwają dyskusje w całej Europie, zdania fachowców są podzielone) – ale o to, że nasze władze kochane najwyraźniej nie mają pojęcia, co z tym wszystkim robić i wciąż, niezmiennie działają według tradycyjnego, staropolskiego „jakoś to będzie” (czy, w wersji z XXI w., „zmieścisz się śmiało”). Witamy na pokładzie Szalonego Autobusu, w którym jedyne, co działa sprawnie, to kontrola biletów.

W szkole u Piłki KAŻDY uczeń, nauczyciel i pracownik będzie CO TYDZIEŃ miał test na COVID-19. Jak ktoś okaże się „pozytywny” – ląduje na kwarantannie, a szkoła na ten czas przechodzi w tryb zdalny, po czym wracają do niej tylko ci, którzy „zdadzą” kolejny test po dwóch tygodniach. Strategia brzmi rozsądnie. Testy kosztują rodziców po 200 zł miesięcznie (Piłka, jako stypendystka, nie płaci).

Skoro ona jest badana (pierwszy test już zaliczyła, z wynikiem negatywnym, co w tym przypadku jest pozytywne…), to trochę tak, jakbyśmy wszyscy byli badani, bo w końcu mieszkamy pod jednym dachem.

Ale w szkole Piłki jest +/- 200 uczniów – i są to uczniowie, dla których rodziców 200 złotych miesięcznie to kwota „na waciki”. A jak to rozegrać u Pucka, gdzie w szkole jest około 500 dzieciaków + przedszkolaki z nowo otwartego oddziału? Albo u Pietruszki – w dużym warszawskim liceum, gdzie tych uczniów jest ponad tysiąc? Przecież wszystkie te środki ostrożności, mycie rąk i tak dalej to w gruncie rzeczy kompletna fikcja… Jak będzie „ognisko”, to będzie – i rozwinie się zanim ktokolwiek się zorientuje.

***

Ale nie samą pandemią żyje człowiek…

Pietruszka w klasie maturalnej. Jeśli wirus „walnie” i trzeba będzie przejść na dłuższy czas na nauczanie zdalne, to naprawdę nie będzie fajnie. A w dodatku Pietruszka wciąż nie jest pewien, co właściwie chce studiować. To znaczy: wiadomo, że nauki ścisłe, wiadomo też, że raczej w kierunku uniwersyteckim, niż politechnicznym. Ale tak konkretnie – to za przeproszeniem czarna dziura.

Pucek… Ech, Pucek ma lat dwanaście i chyba coraz szybciej wchodzi w nastolatkowość. Strasznie łatwo się irytuje, o wszystko się pieni, marudzi jak nieboskie stworzenie (na dowolny temat), wszystko mu się nie podoba (zwłaszcza jeśli chodzi o szkołę, a ZWŁASZCZA szkołę w pandemicznej rzeczywistości). To źle, tamto źle, i w ogóle jak to może być, że jest pierwszy września, a nauczyciele JESZCZE nie wiedzą, w której grupie on ma przychodzić na WF! No skandal po prostu.

A jak do tego dorastania dodać fakt, że jedną z cech konstytutywnych Pucka jest nienaginalny, ośli upór (w każdej, najdrobniejszej sprawie), to może się okazać, że ten rok może być bardzo trudny. Albo trzy lata.

A ja żyję cichą nadzieją, że jednak pandemia nas nie dopadnie i że Potwory pochodzą do tych swoich szkół choćby jakiś czas. Bo jeśli ten semestr będzie wyglądał tak, jak poprzedni – z nauką zdalną i dziećmi w domu 24/7 – to jedyne istotne pytanie będzie dotyczyć tego, kto oszaleje pierwszy…

***

A poza szkołą i poza pandemią…

Czekam, kiedy pani redaktor z Dużego Wydawnictwa odezwie się do mnie w sprawie tej kolejnej książki, co to ponoć ją dla mnie miała. Jeśli się odezwie – to może nie będzie tak źle. Ale jeśli nie…

Jakby to powiedzieć: wielkimi krokami zbliża się kilka inwestycji, których tak czy owak trzeba będzie dokonać. Na pierwsze miejsce wśród nich wysuwa się na razie sprawa samochodu.

Nie da się ukryć, że Zefirek się kończy. Ma piętnaście lat i problemy zdrowotne, które zapewne dałoby się wyleczyć, ale koszt kuracji mógłby dorównywać rynkowej wartości Zefirka, więc, jakby to powiedzieć, większego sensu to nie ma. Do końca tego roku szkolnego powinniśmy zamienić Zefirka na coś młodszego.

Ale na co? Kupić kolejnego staruszka, żeby za dwa lata mieć ten sam problem – to też trochę kiepski pomysł. Kupić (jak kiedyś) samochód trzy- czy czteroletni – pomysł super, ale nierealny finansowo. Trzeba zatem mierzyć w środek skali.

Po dłuższych analizach doszedłem do dwóch wniosków. Po pierwsze – żeby to miało ręce i nogi, i żeby na parę lat mieć spokój, to optymalny stosunek wieku do ceny będzie miało auto sześcio-siedmioletnie (nowsze też może być, tylko żeby było w takiej cenie…). Czyli graniczny rok produkcji to 2013.

Po drugie – przyzwyczailiśmy się do większych pojazdów, ale umówmy się: jest nas czworo i więcej raczej nie będzie. Nie potrzebujemy już samochodu wielkości Zefirka – w zupełności wystarczy nam „normalny” samochód osobowy, a ze względu na zamiłowanie do podróży niech to będzie kombi. Na co dzień żadna różnica, na długą wyprawę wakacyjną zawsze można kupić „trumnę” na dach, a ceny takich samochodów są niższe o 15 do 20 procent od ceny dowolnego vana z tego samego rocznika i z takim samym przebiegiem. Mam już nawet dwa czy trzy modele, które „by się nadały”.

Wszystko to nie zmienia faktu, że żeby to miało sens, to na samochód w takim wieku – i we w miarę dobrym stanie – trzeba wydać jakieś 20 – 25 tysięcy. Więc jak nie będzie nowej książki (…albo jakiejś wygranej w Lotto…) to nie ma o czym mówić.

***

A poza tym – bez zmian.