Wszystkie wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy sprawiły, że mam jakieś dzikie zaległości pracowe. Na szczęście redaktorka dla której tłumaczyłem poprzednią książkę też miała opóźnienia, bo „wepchnęli” jej coś dodatkowego. Czyli nasze opóźnienia się wyrównały, nikt nie miał przeze mnie przestoju w pracy etc.
Teraz robię już kolejną rzecz – nawet w miarę ciekawą. Tyle, że najchętniej rzuciłbym to choćby na parę dni i gdzieś wyjechał. Gdzieś w zieleń. Odpocząć, odreagować…
***
W niedzielę odbyła się Pierwsza Komunia mojego Drugiego Chrześniaka. Na szczęście na miejscu, w G. Rano msza (o tym później…), a potem uroczysty obiad i nie tylko.
Muszę Wam pwiedzieć, że to ma swój urok: świętować taki dzień w gronie ludzi, którzy rozumieją jego sens, dla których ilość (…i cena…) „komuninych prezentów” nie wyznaczają osi świata. A w ramach wspólnej, pokomunijnej wycieczki (taka tradycja w rodzinie Małego Komunisty 😉 odkrywaliśmy stary park w Petrykozach (o, TUTAJ). Parę zdjęć możecie zobaczyć w zakładce po lewej (…zdjęcia made by Puchatek).
***
…A czasami szlag mnie trafia. Rozumiem, że Pierwsza Komunia to okazja do rodzinnych spędów. Rozumiem, że przyjeżdżają na nią także ludzie, którzy traktują ją jako wydarzenie czysto towarzyskie, a których strona religijna nie interesuje. Rozumiem – i szanuję – fakt, że kogoś obecność w kościele męczy i nuży. OK.
Ale to jest trochę jak w starym dowcipie:
– Rebe, ja nie wiem co robić! Mój syn nie umie pić i nie umie grać w karty!
– Ależ Mosze, przecież to wspaniałe! Każdy rodzic chciałby mieć takiego syna!
– Ach, rebe, ty nic nie rozumiesz… On nie umie pić, a pije… On nie umie grać, a gra…
No właśnie. Czy ludzie, których nie interesuje strona religijna, którzy w kościele się nudzą i generalnie maja w nosie to, co się tam dzieje, nie mogliby po prostu do tego kościoła nie przychodzić? Po prostu przyjechać na koniec mszy albo poczekać sobie na dworze czy w pobliskiej cukierni? W tłumie ludzi i tak nikt nie zwróciłby uwagi na ich nieobecność…
A jeśli już są – choćby tylko z „poczucia obowiązku” – to czy nie powinni jednak zachowywać się kulturalnie i stosownie do miejsca, w którym się znajdują? Czy naprawdę msza pierwszokomunijna jest najlepszym miejscem do dyksuji o nowych modelach komórek, komentowania nowego samochodu Dziadka Stasia i przekazywania sobie Najlepszego Przepisu Na Tort Śmietankowy (…że wymienię tylko trzy z tematów, które doszły do moich uszu w trakce…)?
Czy do licha dorośli ludzie nie są w stanie – jeśli już, powtarzam, czują się w obowiązku być na miejscu – przez głupią godzinę po prostu nic nie mówić? Czy nie zdają sobie sprawy, że przeszkadzają, że psują uroczystość, że (poza wszystkim innym) zachowują się jak… No, wiadomo.
I nie mówcie mi, że to ma cokolwiek wspólnego z kwestią wiary lub jej braku. Mój Ojciec, osoba niewierząca, kiedy z powodów towarzysko-społecznych jest obecny na jakichś wydarzeniach „kościelnych”, jakoś potrafi się zachować. To nie jest kwestia wiary, podejścia do kościoła (i Kościoła), stosunku do Spraw Ducha. To jest kwestia zwykłej, elementarnej, banalnej kultury. Lub jej braku.
No, to sobie ponarzekałem. Starczy. Do roboty.