Oddech szczura

Remont. Nienawidzę remontów (jak chyba każdy poza tymi, którzy przy nich pracują…), ale co zrobić, trzeba to trzeba. Zresztą remont stosunkowo niewielki – w zasadzie tylko malowanie… Miały być tylko dwa małe pokoje na górze, mocno zniszczone po kolejnych „wewnętrznych przeprowadzkach”, ale ostatecznie stanęło na tym, że jak już i tak ma być w domu bajzel i sajgon, to sensownie będzie zrobić trochę więcej. Więc malowanie rozciąga się także na górną łazienkę, dolną ubikację, salon i kuchnię. Uff.

Aby można było „zrobić” dolną ubikację konieczne było kompletne opróżnienie sąsiadującego z nią składziku (taka „komórka na szczotki”, tylko trochę większa, bo w czasie budowy domu miał tam być dodatkowy prysznic). Składzik poza pierwszym kawałkiem na wprost drzwi (gdzie stoi odkurzacz, szczotki i worek z psią karmą) był od wielu lat dokumentnie zawalony milionem rzeczy z gatunku „nie-mam-tego-gdzie-włożyć, więc na-razie-wstawię-do-składzika”. Jak wie chyba każdy, takie „na razie” zawsze ma tendencję do przechodzenia w stan permanentny.

Pan M. – nasz fachowiec-remontowiec, zresztą znakomity – odgruzowywał składzik dobre pół godziny. A jak już doszedł do poziomu podłogi, to nagle (będąc na górze) usłyszałem jakiś straszny rumor – i, chwilę później, wołanie pana M., żebym na chwile przyszedł. W głosie fachowca wyczułem lekką nutę paniki.

– Pan patrzy, ma pan lokatora… – powiedział tylko.

Faktycznie – na podłodze, wśród resztek jakichś papierów i innego bałaganu, siedział sobie…

SZCZUR.

Szczur wędrowny, Rattus norvegicus. Nieduży (chyba samica). Mocno przerażony. Równie przerażony był pan M., który generalnie zwierzęta lubi, bez problemów weźmie do ręki węża (co w moim przypadku jest absolutnie wykluczone), ale szczurów się brzydzi straszliwie, więc na pomoc z jego strony liczyć nie mogłem.

Trzeba było zablokować drogę ucieczki w głąb domu (wystarczyła szeroka deska ustawiona w poprzek korytarza), szeroko otworzyć drzwi na dwór (na szczęście drzwi do składziku są tuż przy wyjściu) a potem – wygonić nieproszonego gościa na zewnątrz.

Ba – łatwiej powiedzieć, niż zrobić… Gość za nic nie chciał wyjść. Przeganiany szczotką wił się jak zawodowy zapaśnik i wracał na miejsce. Zajęło nam to chyba kwadrans, ale w końcu gryzoń został eksmitowany. Potem zostało już tylko zablokować mu drogę powrotu, czyli zatkać metalową kratką „odpływ” (przypominam – kiedyś miał tam być prysznic…), przez który najwyraźniej wszedł, przegryzając poprzednią, plastikową zaślepkę.

Pan szczur (…pani szczurowa?) ostatecznie udał się w sobie tylko wiadomym kierunku, i to z dużą prędkością (na co wpływ miał fakt, że był mocno przestraszony). Ciekaw jestem, jak długo tam mieszkał – sądząc z pogryzionych kawałków różnych rzeczy nie wprowadził się wczoraj…

Czyli w sumie wszystko dobrze się skończyło – jedno tylko nie daje mi spokoju. Mam w domu psa i kota. Dwa drapieżniki. Pies na widok chodzących po osiedlu jeży dostaje furii, wyczuwa je z daleka, chce się rzucać i gryźć. Kotka regularnie przynosi nam na schody upolowane myszy (to chyba jej zdaniem forma płacenia czynszu…). Karmię te dwa darmozjady codziennie – ŻADNE Z NICH NIE ZAUWAŻYŁO, ŻE W DOMU MIESZKA SZCZUR?! Codziennie wychodząc z domu przechodzą koło drzwi do tego składziku – nic nie wyczuły? Koci instynkt łowny, słynny psi nos…? Nic…? Przecież ten gryzoń musiał się tam kręcić, nocami pewnie wychodził na zewnątrz i wracał przez rury, ruszał się, pachniał…

Ech.

(Tytuł to oczywiście nawiązanie do klasyki – to było pierwsze skojarzenie, jak zobaczyłem nieproszonego gościa 😉

Noblowsko (choć z lekkim poślizgiem)

W ubiegły wtorek, zachęcony przez kilka pozytywnych recenzji, zacząłem czytać „Drugie imię”, czyli pierwszy tom (czy raczej, żeby być precyzyjnym, pierwsze dwa tomy) septologii norweskiego pisarza Jona Fossego (nota bene – poloniści już dyskutują, czy powinno się odmieniać „Fossego” czy klasycznie „Fosse’a”; do mnie chyba bardziej przemawia wersja pierwsza, zważywszy, że to jednak Norweg – ale się nie upieram ;-).

No i proszę, to się nazywa wyczucie: dwa dni później (piątego października) Akademia Szwedzka właśnie Fossemu przyznała tegoroczną Literacką Nagrodę Nobla…

Na razie mam za sobą raptem kilkadziesiąt stron (pracy dużo, czasu na czytanie dla przyjemności mało…), ale muszę powiedzieć, że jakbym porównywał (subiektywnie, rzecz prosta) laureatów z ostatniej dekady, to pan Fosse na pewno ma miejsce w pierwszej trójce. Bardzo dobrze mi się to czyta (choć forma jest nieoczywista), a przy tym treściowo jest to opowieść jakoś bardzo mi bliska ze względu na osobę narratora… Nie będę Wam psuł przyjemności czytania opowiadając, „o co chodzi”, ale naprawdę warto sięgnąć po „Drugie imię”.

Dodam, że na moje oko (choć nie jestem w stanie stwierdzić tego na pewno, bo nie znam norweskiego) rzecz jest naprawdę bardzo dobrze przełożona.

A Fosse został nagrodzony – według Akademii Szwedzkiej – między innymi (cytując uzasadnienie) „…za jego nowatorskie sztuki i prozę, które dają wyraz niewysłowionemu”.

Dać wyraz niewysłowionemu… Czy nie na tym właśnie polega Pisanie?…