Mruczanka Ornitologiczna – c.d.

Ano, niestety, był c.d.

Ornitologia wróciła. Pietruszka obudził się po dwóch godzinkach spania – przebudzenie było mało przyjemne, bo polegało na… po naszemu… no właśnie.

A w dodatku okazało się, że ma gorączkę z gatunku trzydzieści osiem stopni w cieniu.

Pietruszki Chrzestna Mama – z zawodu lekarz pediatra – po krótkiej konsultacji telefonicznej zaordynowała jednakowoż udanie się po konsultację na żywo. Uspokoiła, że nic groźnego, że jakiś wirus, ale skoro gorączka, to na wszelki wypadek…

Pojechaliśmy. Pan doktor bardzo miły – w wieku chyba sporo przedpuchatkowym. Nie pediatra, niestety, tylko "zwykły" internista (niedziela, NPL…). Powiedział dokładnie to samo co Chrzestna Mama (ci lekarze to się chyba zmawiają jakoś, czy co?). Kazał dawać pić ("mało, ale często"). Przepisał dwa lekarstwa na "gdyby".

Pierwsze – "gdyby" pojawiły się (jak to uroczo Mattka określiła) inne gatunki ptactwa. Żeby "uzupełniać elektrolity" (Puchatek zawsze myślał, że elektrolity to są w bateriach… A tu proszę…).

Drugie – "gdyby" ornitologia stała się bardzo intensywna. Drugi lek okazał się być jakimiś czopkami. Pan doktor – wyczuwszy chyba jakoś puchatkowe nastawienie – powiedział szczerze:

– Wie pan, te czopki to jest lek homeopatyczny. Ja tam nie wierzę, że to w ogóle działa, ale pediatrzy mówią, żeby dzieciom w takich razach zapisywać…

No, tekst miesiąca po prostu! 🙂

Po powrocie do domu okazało się, że gorączka spadła, ornitologia na razie ustąpiła.

Daj Boże – przed nami spokojna noc.

Ale – z dziećmi jak z pszczołami: Nigdy Nic Nie Wiadomo…

P.

Mruczanka Ornitologiczna (dla Ludzi O Mocnych Nerwach)

Ornitologia dzisiaj. O ptakach będzie. Ptaki były dotąd trzy, za to duże i dorodne. I wszystkie jednego gatunku. Pavo cristatus. Po naszemu – paw.

Paw pierwszy był w środku nocy (uprzedzał Puchatek, że dla ludzi o mocnych nerwach…). Pietruszka przewracał się w wyrku, przychodził do łóżka Puchatków, był odnoszony na śpiąco, przychodził znowu (co mu się zwykle zdarza naprawdę rzadko…). Koło trzeciej w nocy obudził się z zażyczył sobie "pić". Dostał. Wypił. Usiadł. I… Pavo cristatus. Po naszemu – wiadomo.

Pościel do zmiany. Piżamka do zmiany.

Do rana Pietruszka spał jak zabity. – No, chyba mu pomogło! – niepewnym głosem zasugerowała M.

Nie pomogło. Rano, po wypiciu kubka kakao – ptak drugi. Dwie godziny później – trzeci.

A w tak zwanym "międzyczasie" telefon od K., że u nich to samo. Tyle, że wszyscy, nie tylko dwuletnia Edytka.

Czyli raczej nie zatrucie (bo i gorączki brak, i innych objawów takoż). Raczej wirus jakiś paskudny.

Na razie – spokój. Pietruszka biedny jakiś, ale już bez ornitologii. Tyle, że od rana NIC nie zjadł. Popijał tylko. Jak ptaki się będą powtarzać, to będzie jutro wyprawa do Pani Doktor. Ech…

A teraz Pietruszka – zmęczony ornitologią – zasnął (co mu się w dzień nie zdarzało od dwu lat niemal!)

Ale ornitologia przystopowała. Na razie. Odpukać.

Ano, zobaczymy…

Puchatek Is Right Back!

Puchatek przeprasza. Naprawdę, szczerze i z wyrzutami sumienia. Puchatek sobie obiecywał, że 12 lipca napisze słów kilka. Że mianowicie wyjeżdża i go chwilę nie będzie. Ale niestety w ostatniej chwili wyskoczyło tyle rzeczy, że i tak się Puchatek położył spać koło drugiej w nocy, tylko po to, żeby wstać o szóstej rano, zwlec Potwory z pieleszy i pojeeeeeechać. Tak, jak zgadła Mattka – wakacje, choć nie tylko. Szczegóły później.

Wrócił Puchatek wczoraj. Koło czwartej po południu. Akurat, żeby zdążyć się rozpakować, zadzwonić do rodziny, że się wróciło i wytarmosić psa. A potem jak nie…!!! Burza była taka, że nie działały telefony, nie działały komórki, prądu nie było do jedenastej w nocy. Znajoma Puchatków utknęła w kolejce WKD w Komorowie i stała tam trzy godziny, bo nawet nie mogła się dodzwonić do męża, żeby po nią przyjechał. Czad.

***

Odpowiadając na liczne pytania dotyczące pornokiosku Puchatek spieszy donieść, że sprawa jest "w toku". Firma Kolporter raczyła odpowiedzieć (ustami swojego rzecznika prasowego zresztą). Odpowiedź była uprzejma, pan rzecznik przyznał Puchatkowi rację, okazał się jednak bezradny, gdyż – jak się okazuje – kiosk rzeczony nie jest kioskiem sieci Kolportera, a jedynie "stowarzyszonym", czy jak się to tam nazywać raczy. Jest prywatnym podmiotem gospodarczym, ma właściciela i firma Kolporter niestety nie może właścicielowi nic narzucić. Firma może tylko – co oczywiście uczyni – upomnieć właściciela, żeby… etc.

Ano, zobaczymy. We wtorek (najdalej) Puchatek na dworcu będzie. Zobaczy, czy upomnienie pomogło. Jeśli nie – weźmie z kiosku adres kontaktowy do rzeczonego właściciela. Napisze mu co myśli. Na początek – kulturalnie. Jak nie będzie reakcji (albo będzie negatywna) to pogrozi prokuraturą  (pewien Znajomy Prawnik znalazł Puchatkowi stosowne paragrafy). A potem Puchatek wykorzysta jeszcze kontakty z czasów pracy w Jednej Dużej Gazecie, czyli numer na prywatną komórkę do Pana Burmistrza miasta G. Bo to w końcu Burmistrz reguluje sprawy handlu w gminie… Więc jest także odpowiedzialny za przestrzeganie prawa…

Nie odpuści Puchatek na pewno. Howgh.

***

Okrutniku – tak, masz rację, że Internet pełny jest takich śmieci. Ale w domu jednak człowiek ma na to większy wpływ. Może odpowiednio przeglądarkę ustawić, żeby dostępu do śmieci nie było, może z dziećmi rozmawiać… Ja sobie (aż za dobrze…) zdaję sprawę z tego, że prędzej czy później każdy na jakieś śmieci trafi. Jest jednak różnica, czy trafi na nie dziesięciolatek, któremu można juz pewne rzeczy po prostu wyjaśnić, czy czterolatek, który NIE ROZUMIE tego, co widzi, ale przechowuje to (tak jesteśmy skonstruowani…) w pamięci i wyobraźni.

Tyle na razie. Ciąg dalszy nastąpi.

P.

Mruczanka Anty

Ooooo, dziś będzie na gorąco. Wkurzył się Puchatek niemiłosiernie, albo jeszcze bardziej. Szlag Puchatka trafił ciężki.

Ale po kolei.

Jedziemy do Warszawy. Całą gromadką. M., Potwory i Puchatek. I dwa rowery z dwoma fotelikami, żeby nie było. Trzeba wpaść do Babci, do Dziadka i jeszcze do paru osób.

Stoimy sobie na stacji w G. i czekamy na podmiejszczaka.

Na stacji kilka miesięcy temu otworzono kiosk. Nie "kiosk Ruchu", tylko kiosk firmy "Kolporter".

Nowoczesny kiosk, przeszkolony od podłogi do sufitu. I od podłogi do sufitu – jedna wielka wystawa z prasą, maskotkami, gadżetami, batonikami i Innymi Niezbędnymi Rzeczami – jak to w kiosku.

Skoro od podłogi do sufitu – to wiadomo, że każdy patrzy na wysokości swoich oczu. Stoimy. Czekamy.

Puchatek bezmyślnie czyta tytuły na okładkach kolorowych periodyków za szybą. Newsweek, Ozon, Wprost, Polityka, Przekrój…

Tymczasem Pietruszka (przypomnę – lat trzy i pół) stoi obok i tym swoim filozoficzno – zamyślonym wzrokiem patrzy na kolorowe czasopisma wystawione na wysokości jego wzroku. I Puchatek widzi, że Pietruszka brew ma zmarszczoną, wzrok skupiony – myśli, znaczy się. Czegoś wyraźnie nie rozumie, ale nie bardzo wie, o co tatę zapytać.

Puchatek spuszcza więc oczy – idąc za wzrokiem Pietruszki – na dolną część rzeczonej witryny.

I co Puchatek widzi na poziomie oczu trzy – cztero – pięcio – sześciolatka?

Ano, same tytuły dla dzieci. Cats, Hustler i inne pisemka, których tytułów Puchatek nawet nie zamierza pamiętać, a które generalnie należą do gatunku prasowego zwanego popularnie "tartak". Czyli pokazują głównie rżnięcie. Pardon.

Na okładkach prężą się gołe tyłki, silikonowe biusty, bezmyślne twarze udające erotyczną ekstazę.

Dokładnie na wysokości oczu Pietruszki dwie wysztafirowane … namiętnie się całują i obmacują, wyraźnie przygotowując się do gorącego, lesbijskiego seksu.

Pytanie za 100 punktów do szefostwa firmy Kolporter:

Co w takiej sytuacji odpowiedzieć dziecku w wieku niecałych czterech lat, które pyta: "Tato, a co te panie robią"?

Jestem w stanie (z trudem) zrozumieć, że kolporter (nie tylko Kolporter pisany wielką literą) musi mieć w ofercie tego typu pisma i że są klienci, które je kupują.

Trudniej mi zrozumieć, dlaczego te pisma muszą leżeć wyłożone za szybą,
zajmując dużą powierzchnię wystawową.

Natomiast zdecydowanie nie rozumiem, dlaczego leżą one wyłożone nie tam, gdzie patrzą potencjalni klienci (pies im mordę lizał), tylko IDEALNIE NA WYSOKOŚCI WZROKU MOJEGO DZIECKA.

Co za półgłowek to tak ułożył?!

Pani w kiosku radośnie oświadczyła mi, że "to nie ona decyduje o układzie wystawy", tylko "szefostwo". Pewnie chciała mnie spuścić.

Ale spuścić Puchatka się nie da. Puchatek napisał maila do "szefostwa", czyli do zarządu Kolportera. I czeka na odpowiedź. A jak jej nie dostanie – będzie pisał dalej i – słowo daje – narobi TAKIEGO SMRODU, że ho ho, albo jeszcze bardziej.

Puchatek naprawdę nie jest fanatykiem, ale u licha są jakieś granice absurdu i draństwa.

Howgh.

Mruczanka Czwartkowa (?)

Puchatek donosi (uprzejmie), że pogadał sobie dziś z MattkąPolką. Nie na Gadu-Gadu (bo Puchatek nie używa), nie za pomocą maila, nie telefonicznie – ale całkiem w realu!

Real był w Mieście Stołecznem, w miejscu jak najbardziej publicznym. Pogadali sobie o Potworach (jednych i drugich), ponarzekali na rodzinę (jedną i drugą), z którą – jak wiadomo – najlepiej wychodzi się na zdjęciu, o sztuce (?), literaturze (!) i innych atrakcjach. Bite dwie godziny – jak z bicza strzelił minęło.

I tylko sobie Puchatek zadaje pytanie, czy Mattki nie zagadał na amen, bo Puchatek gadatliwym Puchatkiem jest…

A obiecane zdjęcia Puchatej Mattce mailem wyekspediuje. Howgh.

***

A potem jeszcze się Puchatek spotkał z tym kolegą, co to ma wydawnictwo, co to książkę o motocyklach Puchatkowi do tłumaczenia dał. Kolega wręczył Puchatkowiu egzemplarze autorskie (…a co!) – i zaproponował kolejną książkę do tłumaczenia we wrześniu. I że ma sobie Puchatek wybrać – czy woli o remontowaniu i naprawach rowerów górskich, czy o pływaniu.

Hmmm… Prywatnie to Puchatek jest raczej Puchatkiem lądowym, niż wodnym i woli rower, niż basen.

Z drugiej strony – w książce o rowerach to będzie mnóstwo jakichś technicznych określeń, fachoiwych nazw i terminologii…

Ano, jeszcze zobaczymy.

Grunt, że robota jest. 🙂