Było o płycie, teraz będzie o książce.
O Harukim Murakamim już kiedyś pisałem, choć krótko i bez konkretów (o, TUTAJ). Od czasu „Kroniki ptaka nakręcacza” przeczytałem jeszcze kilka jego książek. Jedne podobały mi się bardzo, inne trochę mniej – ale generalnie muszę powiedzieć, że „jestem za”.
Pod ostatnią choinkę dostałem w prezencie (nie ukrywam, że „zamówionym”…) trzytomową powieść „1Q84”. Wciągnęło mnie. Przeczytałem. I muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem.
Zwykle staram się nie czytać recenzji przed przeczytaniem samej książki. Nie lubię, kiedy ktoś tłumaczy mi o co chodziło autorowi i jak powinienem rozumieć to, co napisał. Tym razem – dość przypadkowo – trafiłem na kilka recenzji które (jak to w przypadku Murakamiego) były dość ambiwalentne.
Japoński pisarz ma swoich wiernych fanów – tacy każdą kolejną książkę przyjmą oczywiście z otwartymi ramionami… Ma też zagorzałych krytyków, którzy fatalnie oceniają całą jego twórczość. Nie należę ani do jednych, ani do drugich – ale po przeczytaniu „1Q84” mój szacunek dla autora wzrósł. Zdecydowanie.
Oceniając czysto obiektywnie – nie jest to książka bez wad. Tym co najbardziej „zgrzyta” jest fakt, że w kolejnych tomach pojawia się kilka wątków pozornie naprawdę istotnych, łączących różne wydarzenia i stanowiących sugestię co do innych – ale kiedy czytelnik zaczyna się w nie wgłębiać, kiedy wydaje mu się że już coś rozumie… Wątki znikają. Nie wiem, czy to słabość Murakamiego, czy też celowy, nieco postmodernistyczny zabieg literacki – wiem, że mnie to irytuje.
Doskonałym przykładem może być wątek matki Tengo Kawany: przez niemal całą powieść (trzy tomy) wraca historia jej „zniknięcia” z życia bohatera; od pewnego momentu wydaje się, że wyjaśnienie tej tajemnicy będzie miało kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia całego świata roku 1Q84. Pod koniec trzeciego tomu dowiadujemy się co się stało z matką, pada jedno czy dwa zdania na temat jej śmierci, okazuje się że zginęła dokładnie w ten sam sposób co przyjaciółka Aomame…
Przez chwilę jesteśmy przekonani, że oto odsłania się przed nami jakieś sedno, że śmierć matki Tengo i śmierć Ayumi są jakoś powiązane… Że choć te dwie tragedie dzieli wiele lat – to może ten czas odnosi się tylko to świata z jednym księżycem? Może w roku 1Q84 czas płynie zupełnie inaczej? Może to ten sam morderca? A może inny, ale jakoś powiązany? Może?…
Może. Nie dowiemy się tego, bo zaraz po informacji o śmierci matki Tengo wątek się urywa… I już nie wraca. Celowy zabieg? A jeśli tak, to co Murakami miał na celu? Zirytowanie czytelnika? Udowodnienie, że (przytaczane zresztą przez Tamaru) słowa Czechowa o strzelbie, która musi wypalić w ostatnim akcie rzeczywiście (jak sugeruje Aomame) nie muszą być prawdą? Nie wiem. Wiem, że mnie takie szczegóły jednak męczą. Może jestem za mało postmodernistyczny?…
Takich wątków, sytuacji i historii jest w powieści kilka. Tyle, że w kontekście całej opowieści to się właściwie nie liczy.
Bo ta książka ma coś, czego brakuje w wielu współczesnych powieściach. Ma bohaterów, z którymi czytelnik może się identyfikować. Ma w sobie jakąś głębszą historię, jakąś Opowieść która sprawia że czytelnik (a w każdym razie niżej podpisany czytelnik…) daje się porwać, płynie z prądem tej rzeki i uznaje wizję autora – nawet wtedy, kiedy jest ona niezupełnie zgodna z jego oczekiwaniami.
Światy równoległe to w ogóle motyw powracający w książkach Murakamiego – ale w tej książce ta równoległość rozgrywa się na wielu płaszczyznach i jest w gruncie rzeczy podstawowym tematem.
I nie chodzi tu tylko o „naszą” rzeczywistość z której wyrwani zostali bohaterowie i świat roku 1Q84, w którym się znaleźli. To także „równoległe” losy Tengo i Aomame, tak bardzo różne i tak bardzo podobne zarazem. Losy dwojga ludzi, którzy w dzieciństwie przeżywali bardzo podobne dramaty (choć z zupełnie różnych przyczyn), będąc zmuszanymi przez rodziców do „chodzenia po cudzych domach”; którzy w szkole czuli się bardzo podobnie wyobcowani (choć zupełnie inaczej sobie z tym radzili); którzy wreszcie tak samo się zbuntowali, a w dorosłym życiu byli tak samo samotni (choć w nieco inny sposób tę swoją samotność zagłuszali). Ich życia były naprawdę „żywotami równoległymi”, prostymi które przecinają się w nieskończoności.
„Równoległe” są w tej rzeczywistości także świadomość bohaterów i ich podświadomość. Historia – i jej skutki w teraźniejszości. Rzeczywistość – i wyobraźnia.
Poza wszystkim innym pełno tu Junga (który zresztą jest w książce kilka razy wymieniany). Bohaterowie są archetypiczni – a jednocześnie (równolegle…) są zaprzeczeniami archetypów. Aomame jest silna, samodzielna i samowystarczalna, uczy inne kobiety jak się bronić, potrafi zabijać – a jednak to ona gra tu rolę „księżniczki zamkniętej w wieży” (nawet jeśli tą wieżą jest nie tyle świat 1Q84, co jej własna samotność i alienacja). Tengo – choć wrażliwy, pozornie uległy wobec rozwoju wypadków – jest jednak rycerzem, który ratuje księżniczkę. Ushikawa to Cień, zwierzęca natura człowieka, odrzucająca dychotomię dobra i zła, myśląca czysto zadaniowo. Tamaru to wojownik, anioł-stróż Aomame – ale także po trochu mędrzec który uczy ją życia. No i Fukaeri – dziewica i Wielka Matka w jednej osobie, postać która jako jedyna naprawdę wie, o co chodzi i dokąd zmierza świat roku 1Q84. I która nie może tej wiedzy – w każdym razie pełnej i kompletnej – nikomu przekazać…
Świat który opisuje Murakami (przede wszystkim świat wewnętrzny bohaterów) jest chłodny. Całą piątkę najważniejszych postaci (poza Tengo, Aomame i Ushikawą są przecież jeszcze Fukaeri i Tamaru) mimo wszystkich różnic łączy jedna wspólna cecha: to ludzie bardzo głęboko świadomi własnych emocji, pragnień, dążeń, otaczającego świata. Świadomość – wbrew pozorom – gra tu ważniejszą rolę niż emocje.
Chłodna jest tu nawet miłość (nie zimna, podkreślam, ale właśnie chłodna) – jedynym nieco cieplejszym wątkiem jest uczucie łączące (ponad czasem i przestrzenią) Tengo i Aomame – ale nawet ono (nawet w kulminacyjnych, końcowych scenach) nie osiąga przecież wrzenia „prawdziwego romansu”. (Choć, co warto dodać, może to także być kwestia pewnych różnic kulturowych między tym, co za „wysoką temperaturę” uznaje Europejczyk, a co Japończyk).
Ba – chłodne są tu nawet relacje seksualne… Spotkania Tengo z jego „stałą kochanką”, spotkania Aomame z przygodnie poznanymi mężczyznami – wszędzie chłód i brak jakiejkolwiek głębi. To nie erotyka – to tylko zimne, czysto fizyczne spotkania mające zagłuszyć brak miłości, brak relacji, dać chwilową ulgę i zapomnienie. Dać namiastkę prawdziwego życia (której, rzecz prosta, nie dają).
Przyznam, że generalnie nie lubię w książkach opisów scen erotycznych – przede wszystkim dlatego, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć są one kompletnie zbędne, nic nie wnoszą do akcji, do charakterystyki bohaterów, niczego nie wyjaśniają i do niczego nie prowadzą. Dziś pisarz po prostu „musi” wrzucić w powieść jedną czy dwie sceny seksu, bo bez tego natychmiast jakiś krytyk określi jego książkę jako „niedojrzałą”, a bohaterów jako „niepełnych” (całkiem niedawno czytałem tego typu komentarz dotyczący „Władcy Pierścieni” – hobbici i inni są „niedojrzali”, bo nie ma w książce opisów seksu etc. No tak, w sumie opisów defekacji też nie ma, więc książka nie oddaje realiów, prawda?…). Ot, taka moda. U Murakamiego jest inaczej – tu o coś chodzi, coś z tego wynika, te sceny (a przede wszystkim sposób ich przedstawiania, użyte słownictwo, emocjonalny chłód…) pokazują bohaterów od strony, której w inny sposób pewnie pokazać by się nie dało.
Bo bohaterowie Murakamiego są przede wszystkim bardzo, bardzo samotni. Samotni są tu wszyscy – nie tylko Tengo i Aomame (którzy przynajmniej wyrywają się z tej samotności w ostatnich rozdziałach). Samotny był ojciec Tengo. Samotna jest Ayumi (tak bardzo, że próba zagłuszenia samotności prowadzi ją do tragedii). Samotna w swojej misji i wiedzy jest Fukaeri. Samotna jest Starsza Pani. Rozpaczliwie samotny jest Ushikawa. Nawet Tamaru, który teoretycznie żyje w szczęśliwym związku, w gruncie rzeczy jest samotny w swojej sile, w swoim trudnym doświadczeniu życiowym, w swojej pracy.
Może Murakami nie jest mistrzem precyzji i konsekwencji. Może jego Opowieść nie jest skonstruowana idealnie dokładnie, może można w niej znaleźć luki… Ale – przy wszystkich niedoskonałościach – jest to Opowieść którą chce się czytać; historia która nie pozostawia czytelnika obojętnym, która wgryza się w wyobraźnię.
Tak, zdecydowanie – mimo wszystkich „ale” – Puchatek Poleca.