Pół roku temu… Jechaliśmy z M. do Warszawy. Ponieważ główny wiadukt w G. jest w remoncie, żeby dojechać do autostrady musieliśmy jechać objazdem, przez przejazd kolejowy. Strzeżony.
Przejazd jest szeroki (dwie linie torów, jedna podmiejska, druga dalekobieżna) – ma na oko ponad pięćdziesiąt metrów wszerz. Właśnie wjeżdżaliśmy na tory (czyli mijaliśmy pierwszy, „wjazdowy” szlaban), kiedy szlaban „wyjazdowy” zaczął się opuszczać – choć ten „wjazdowy” cały czas był podniesiony.
Przestraszyłem się, że zostanę na torowisku pod nadjeżdżającym pociągiem… Zacząłem cofać, była mała (na szczęście niegroźna) stłuczka z autem z tyłu. Poszedłem do dróżniczki z dość ostrym pytaniem typu „o co chodzi” – usłyszałem oburzone tłumaczenie, że przecież ona „tylko trochę” opuściła tamten szlaban, bo z przeciwka jechały tiry, a ona wiedziała, że niedługo pociąg przejedzie, ale przecież „…pan mógł jechać, o co panu chodzi?”
Jasne, mogłem jechać. Przez torowisko, w stronę zamkniętego szlabanu. Chyba by mnie zgłosili do Nagrody Darwina.
Napisałem potem sążnistego maila ze skargą do stosownej komórki kolejowej,z kopią do urzędów gminy i powiatu… Zgadnijcie, z jakim skutkiem. Potem, rozmawiając ze znajomymi, dowiedziałem się że to niestety codzienność na tym przejeździe. Jakieś przepisy, jakieś procedury bezpieczeństwa? Oj tam, oj tam…
Dlaczego piszę o tym dzisiaj, prawie pół roku później?
Ot, taka wiadomość z dzisiejszego ranka – może przewinęła Wam się przez ekrany komputerów. Niedaleko G., na przejeździe kolejowym oddalonym w prostej linii pewnie o jakieś dwa kilometry od tamtego, kobieta z dwójką dzieci wjechała prosto pod nadjeżdżający pociąg podmiejski. Siła uderzenia była tak duża, że samochód odrzuciło na sąsiedni, dalekobieżny tor – gdzie uderzył w niego jadący w przeciwnym kierunku pospieszny. Matka zginęła na miejscu, młodsza córka (trzyletnia) w szpitalu, starsza (dziewięciolatka) też w szpitalu, ale w stanie krytycznym z niewielkimi szansami na przeżycie.
Rano w G. i okolicach była gęsta mgła. Ale przejazd był strzeżony. A zapory były podniesione, mimo, że do przejazdu zbliżały się – jak już wiemy – dwa pociągi z dwóch stron. Co się stało? „Przyczyny bada komisja”.
Znaliśmy tę panią – z widzenia. Jej starsza córka, Maja – ta, która leży w szpitalu w śpiączce, w stanie krytycznym – chodziła z moimi dziećmi do szkoły muzycznej. Grała na fortepianie. Sympatyczny, zdolny, fajny dzieciak.
Jechali do szkoły. Była mgła, nie miały szans zobaczyć pociągu. A szlabany były otwarte.
„How fragile we are…”