Mruczanka Mocno Perfumowana

A bo się Puchatkom zachciało jesieni, psia (nomen omen…) krew!

A że jeszcze przyjechał z Drugiego Końca Polski kuzyn M., czyli Ukochany przez Potwory Wujek Marek, to się Puchatki z Potworami i rzeczonym Wujkiem na spacer wybrały.

A że zaraz za Puchatkowem miasto powiatowe G. się kończy, a zaczynają się pola i nieużytki (czytaj: łąki i chaszcze), to postanwoiły Puchatki zorganizować Dzień Dobroci Dla Zwierząt, czyli wyciągnąć na spacer Szelmę.

***

I to był błąd.

***

Szelma bowiem na długim spacerze nie była czas jakiś. I bardzo się ucieszyła. A że damą jest wytworną, to – w braku możliwości założenia wytwornej kreacji – postanowiła przynajmniej się wytwornie uperfumować.

Co też natychmiast po wyjściu w chaszcze wykonała.

A jak już się uperfumowała, to radośnie przyleciała się pochwalić.

I tak się jesienny spacer zakończył, bo Puchatek zmuszony był zostawić rodzinę i – paląc się ze wstydu – przeparadować z przepotwornie śmierdzącym i wymazanym… substancją pochodzenia organcznego malamutem alaskańskim płci pięknej przez całe osiedle.

***

Szelma też nie była szczęśliwa, bo po dojściu do domu została brutalnie wymyta za pomocą węża i pistoletu do podlewania ogródka.

I teraz wygląda – za przeproszeniem – jak zmokła kura.

I chyba się obraziła. Żesz, no!

😦

Mruczanka Przedszkolno-Kasztanowa

A Potwory dziś w przedszkolu (o przedszkolu napiszę kiedy indziej) robiły ludziki z kasztanów.

No, może niezupełnie „ludziki”. Po powrocie z dumą wręczyły mi w prezencie:

A teraz konkurs mruczankowy dla Szanownych Czytelników. Pytanie brzmi:

Co to są? 🙂

Odpowiedzi proszę podawać od lewej. Dla ułatwienia dodam, że to nie jest to, na co wygląda 😉

Mruczanka Okołorodzinna

 

Puchatkowa kuzynka się była w Polsce objawiła. Kuzynka, której Puchatek nie widział od ośmiu lat, bo mieszka (kuzynka, znaczy się) u Wuja Sama i w Polsce bywa raz na…

Kuzynka w towarzystwie swojej mamy, a Puchatkowej Ciotki wpadła wczoraj do Chatki Puchatków. A że kuzynka jest KOMPLETNA WARIATKA, a w dodatku z Puchatkiem rozumie się w pół słowa, to impreza była po prostu full wypas 😀

A najwięcej radochy miały potwory. Kuzynka ma lat…. no, kilka więcej niż Puchatek, ale nie ma męża (kiedyś miała, ale to długa historia…) i nie ma dzieci. I zawsze powtarza, że dzieci nie lubi 😉

A wczoraj balowała z potworami w parterze, tarzając się po parkietach i wciągając do zabawy kompletnie zdezorientowaną Szelmę.

A na koniec rzuciła:

– No, to teraz wasza kolej, żeby wpaść do mnie. Może być w przyszłą środę?

…Jasne. Przecież to tylko jakieś dwadzieścia tysięcy kilometrów i raptem jeden ocean po drodze 😉

***

A tu jesień, Kocia Twarz.

Dzwoni Puchatek do jednego znajomego – odbiera syn. „Taty nie ma, pojechał w góry”.

Dzwoni Puchatek do drugiego znajomego – odbiera matka. „A nie ma go, nie ma, będzie w przyszłą środę. Jest gdzieś w Beskidach”.

Dzwoni do trzeciego – nikt nie odbiera. Więc dzwoni na komórkę, a znajomy oznajmia mu przez telefon: „No, właśnie stoję sobie na Budzowym Wierchu w Murzasichlu i patrzę na Tatry!”.

Dzwoni Puchatek do Osobistego Ojca i słyszy, że Osobisty Ojciec wybiera się w październiku na urlop (fakt, że pierwszy od dwóch lat). Do Izarela.

No żesz Kocia Twarz, a dlaczego Puchatek nie może? Nie żeby zaraz do Izraela czy na inny Koniec Świata, ale choćby w Bieszczady…

No, wszyscy to wszyscy – babcia też!

😦

Mrucznka Postfestiwalowa

Nie, nie, Puchatek polskich festiwali w TV nie ogląda i nie słucha. To nie na jego nerwy.

Ale Puchatek jeździ autkiem, a nowy Puchatkowóz ma – między innymi – radyjko. I właśnie w rzeczonym radyjku wielokrotnie – do bólu zębów i dziąseł – słyszał Puchatek pewną… piosenkę. Długo się Puchatek zastanawiał nad dwiema fundamentalnymi kwestiami:

– po pierwsze primo, kto takie nieprawdopodobne gnioty pisze?!
– po drugie primo, kto tego strasznego badziewia słucha?!

Teraz już Puchatek zna odpowiedź przynajmniej na to drugie pytanie.

Odpowiedź brzmi: wszyscy.

Piosenka rzeczona albowiem właśnie ponoć wygrała była festiwal w Sopocie. Dostała Bursztynowego Słowika i (o zgrozo…) nagrodę publiczności.

Tak, właśnie tak – chodzi Puchatkowi o superprzebój grupy o wdzięcznej nazwie – bodajże – „Feel”.

No nie, nie może się Puchatek powstrzymać przed komentarzem.

O treści tego wybitnego dzieła Puchatek nie wspomina, bo trudno wspominać o czymś, czego nie ma. („Niebytu nie ma”, to daaawno filozofowie odkryli).

Muzycznie uTFUr ten jest rzeczywiście na swój sposób odkrywczy: dowodzi mianowicie, że można napisać piosenkę i zdobyć parę nagród i dużą popularność powtarzając wielokrotnie JEDNĄ krótką frazę muzyczną z bardzo niewielkimi wariacjami. (Co prawda był już kiedyś taki polski superprzebój oparty na jednej frazie – ale tam jednak przynajmniej te wariacje były nieco bardziej rozbudowane… Tak, chodzi o słynną piosenkę „Daj mi tę noc”).

Wykonanie… Mój Boże. Smęcąco-zawodzący wokalista, śpiewający przez nos z charakterystycznym gardłowym „podciąganiem” imitującym (nieudolnie) styl paru gwiazd i gwiazdek najprymitywniejszej odmniany popu. Szanowny panie, jak-panu-tam, nawet wyrywające się z głębi piersi jęki i westchnienia muszą czemuś służyć i odnosić się jakoś do śpiewanego tekstu, bo tak, jak pan to robi, to można by z wielkim zaangażowaniem emocjonalnym zaśpiewać nawet książkę kucharską. Amatorszczyzna w najgorszym znaczeniu tego słowa.

A tekst? Już miał Puchatek zrobić tu złośliwą analizę, linijka po linijce, tego pseudopoetyckiego bełkotu, ale trochę czasu szkoda. Powie Puchatek tyle:

Genialna w swej innowacyjności fraza: „Mam nadzieję póki jestem że ją mam” mogłaby z powodzeniem rywalizować w kategorii „idiotyzm dekady” ze słynnym „sępem miłości” zespołu Ich Truje.

I takie badziewie, takie kompletne nic zdobywa główną nagrodę festiwalu? I jeszcze nagrodę publiczności?

Sia.siu, i Ty się dziwiłaś, jak ta sama publiczność reagowała na N.J.? Powinnaś się cieszyć, że butelkami po piwie w nią nie rzucali…

***

A swoją drogą – myśl jeżąca krótki włos na głowie – jeśli TO COŚ zdobyło Bursztynowego Słowika, to jaki poziom musiała reprezentować pozostała TFUrczość?

Gdybym nie był abstynentem, to chyba bym poszedł się upić.

O Pewnym Katalogu…

A siędzę ja teraz nad nietypową pracą. Nie tłumaczenie, ale redakcja. Pewne Muzeum przygotowuje wystawę poświęconą Polakom, którzy w czasie wojny ratowali Żydów, a po wojnie zostali uznani za Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

No i właśnie siedzę i redaguję – jakby to nazwać… – „katalog” tej wystawy. Pięćdziesięciu Sprawiedliwych – o każdym krótka notka: kim był, jak do tego doszło, że ratował Żydów, jak to się skończyło…

Krótkie notki – po dwie trzecie strony każda – jeśli chcą opowiedzieć jakąś zamkniętą historię, siłą rzeczy muszą być zwięzłe, chłodne i wyczyszczone z emocji. 1200 znaków ze spacjami. Wszystko.

Mieszkali… Poznali się… Przyszli nocą, poprosili o pomoc… Przechowywali ich dwa i pół roku… Przyszli Niemcy, znaleźli… Żydów rozstrzelali na miejscu, ojca rodziny aresztowali i rozstrzelali po dwóch tygodniach… A jego żona i córki dalej pomagały kolejnym Żydom…

Jakaś kobieta, która poznała młodą Żydówkę na spacerach z dzieckiem niemieckiej rodziny, w której była niańką… Przechowywała ją w swoim pokoju, w mieszkaniu tych Niemców, w skrytce za szafą… Przez dwa lata…

I tak dalej…

Najbardziej porażające jest właśnie to, że te teksty są tak kompletnie wyprane z emocji, z nerwów, że są zimne, rzeczowe, encyklopedyczne – a na poziomie treści mówią o ludzkich dramatach, o walce o życie i o bohaterstwie takiego formatu, jaki aż trudno mi sobie wyobrazić.

Bo to nie było bohaterstwo „zrywu”, zbrojnego czynu, ataku z szablami na czołgi, jakiejś nowej Somosierry. To było bohaterstwo wymagające życia w stanie najwyższego zagrożenia, dzień po dniu, przez kilka lat, ze świadomością, że w razie czego zginę nie tylko ja, ale i moi najbliżsi. Że w każdej chwili najdrobniejsza nieostrożność może sprawić,że zjawią się nadludzie w czarnych mundurach i tak po prostu wpakują nam kulę w łeb. Że każdy mój krok, każde nieostrożne słowo, każde zachowanie mogą być przyczyną tragedii.

A w dodatku ci ludzi wcale nie czują się bohaterami, wcale nie uważają, że zrobili coś wyjątkowego.

Jeden ze Sprawiedliwych – dziś sędziwy staruszek – wspomina:

„To była dla nas bardzo trudna decyzja – sami mieliśmy dzieci – ale jedyna, jaką sumienie pozwoliło nam podjąć.”

Tak po prostu.

A tak mnie naszło…

Jest taka piosenka Boba Dylana „A Hard Rain’s A-Gonna Fall”. Wielu ją śpiewało, poza samym Dylanem, przerabiano ją już i na rockowo, i na bluesowo, i na jazzowo takoż.

Piętnaście lat temu, w czasie pierwszej z Wielkich Wypraw Autostopowych, siedząc w mieszkaniu Znajomych w Paryżu, odkryliśmy kilka płyt Joan Baez. Stare, winylowe płyty, adapter (hej, A. i B., czytacie to?)

Wtedy usłyszałem to po raz pierwszy.

Do dziś, kiedy słyszę jak Ta Pani śpiewa Te Słowa, ciarki mi chodzą po plecach. Słucham – i w kolejnych dylanowych strofach odnajduję własne doświadczenia, własne życie. Obraz po obrazie.

Chcecie posłuchać i popatrzeć?

Joan Baez śpiewa „Hard Rain…” Dylana.

A teksty też warto poczytać:

Oh, where have you been, my blue-eyed son?
Oh, where have you been, my darling young one?
I’ve stumbled on the side of twelve misty mountains,
I’ve walked and I’ve crawled on six crooked highways,
I’ve stepped in the middle of seven sad forests,
I’ve been out in front of a dozen dead oceans,
I’ve been ten thousand miles in the mouth of a graveyard,
And it’s a hard, and it’s a hard, it’s a hard, and it’s a hard,
And it’s a hard rain’s a-gonna fall.

Oh, what did you see, my blue-eyed son?
Oh, what did you see, my darling young one?
I saw a newborn baby with wild wolves all around it
I saw a highway of diamonds with nobody on it,
I saw a black branch with blood that kept drippin’,
I saw a room full of men with their hammers a-bleedin’,
I saw a white ladder all covered with water,
I saw ten thousand talkers whose tongues were all broken,
I saw guns and sharp swords in the hands of young children,
And it’s a hard, and it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard,
And it’s a hard rain’s a-gonna fall.

And what did you hear, my blue-eyed son?
And what did you hear, my darling young one?
I heard the sound of a thunder, it roared out a warnin’,
Heard the roar of a wave that could drown the whole world,
Heard one hundred drummers whose hands were a-blazin’,
Heard ten thousand whisperin’ and nobody listenin’,
Heard one person starve, I heard many people laughin’,
Heard the song of a poet who died in the gutter,
Heard the sound of a clown who cried in the alley,
And it’s a hard, and it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard,
And it’s a hard rain’s a-gonna fall.

Oh, who did you meet, my blue-eyed son?
Who did you meet, my darling young one?
I met a young child beside a dead pony,
I met a white man who walked a black dog,
I met a young woman whose body was burning,
I met a young girl, she gave me a rainbow,
I met one man who was wounded in love,
I met another man who was wounded with hatred,
And it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard,
It’s a hard rain’s a-gonna fall.

Oh, what’ll you do now, my blue-eyed son?
Oh, what’ll you do now, my darling young one?
I’m a-goin’ back out ‚fore the rain starts a-fallin’,
I’ll walk to the depths of the deepest black forest,
Where the people are many and their hands are all empty,
Where the pellets of poison are flooding their waters,
Where the home in the valley meets the damp dirty prison,
Where the executioner’s face is always well hidden,
Where hunger is ugly, where souls are forgotten,
Where black is the color, where none is the number,
And I’ll tell it and think it and speak it and breathe it,
And reflect it from the mountain so all souls can see it,
Then I’ll stand on the ocean until I start sinkin’,
But I’ll know my song well before I start singin’,
And it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard,
It’s a hard rain’s a-gonna fall.