A siędzę ja teraz nad nietypową pracą. Nie tłumaczenie, ale redakcja. Pewne Muzeum przygotowuje wystawę poświęconą Polakom, którzy w czasie wojny ratowali Żydów, a po wojnie zostali uznani za Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
No i właśnie siedzę i redaguję – jakby to nazwać… – „katalog” tej wystawy. Pięćdziesięciu Sprawiedliwych – o każdym krótka notka: kim był, jak do tego doszło, że ratował Żydów, jak to się skończyło…
Krótkie notki – po dwie trzecie strony każda – jeśli chcą opowiedzieć jakąś zamkniętą historię, siłą rzeczy muszą być zwięzłe, chłodne i wyczyszczone z emocji. 1200 znaków ze spacjami. Wszystko.
Mieszkali… Poznali się… Przyszli nocą, poprosili o pomoc… Przechowywali ich dwa i pół roku… Przyszli Niemcy, znaleźli… Żydów rozstrzelali na miejscu, ojca rodziny aresztowali i rozstrzelali po dwóch tygodniach… A jego żona i córki dalej pomagały kolejnym Żydom…
Jakaś kobieta, która poznała młodą Żydówkę na spacerach z dzieckiem niemieckiej rodziny, w której była niańką… Przechowywała ją w swoim pokoju, w mieszkaniu tych Niemców, w skrytce za szafą… Przez dwa lata…
I tak dalej…
Najbardziej porażające jest właśnie to, że te teksty są tak kompletnie wyprane z emocji, z nerwów, że są zimne, rzeczowe, encyklopedyczne – a na poziomie treści mówią o ludzkich dramatach, o walce o życie i o bohaterstwie takiego formatu, jaki aż trudno mi sobie wyobrazić.
Bo to nie było bohaterstwo „zrywu”, zbrojnego czynu, ataku z szablami na czołgi, jakiejś nowej Somosierry. To było bohaterstwo wymagające życia w stanie najwyższego zagrożenia, dzień po dniu, przez kilka lat, ze świadomością, że w razie czego zginę nie tylko ja, ale i moi najbliżsi. Że w każdej chwili najdrobniejsza nieostrożność może sprawić,że zjawią się nadludzie w czarnych mundurach i tak po prostu wpakują nam kulę w łeb. Że każdy mój krok, każde nieostrożne słowo, każde zachowanie mogą być przyczyną tragedii.
A w dodatku ci ludzi wcale nie czują się bohaterami, wcale nie uważają, że zrobili coś wyjątkowego.
Jeden ze Sprawiedliwych – dziś sędziwy staruszek – wspomina:
„To była dla nas bardzo trudna decyzja – sami mieliśmy dzieci – ale jedyna, jaką sumienie pozwoliło nam podjąć.”
Tak po prostu.