No, to wygląda na to że wszystko jasne.
Wyniki biopsji nie pozostawiają żadnych wątpliwości: rak piersi. I to jest ta zła wiadomość.
Dobra jest taka, że – jak powiedział nasz lekarz prowadzący – taki nowotwór w takim stadium jest „wyleczalny w 100%”.
– Ja wiem, że pani ma przed oczami chorobę swojej mamy – dodał. – Ale proszę mi wierzyć: akurat w tej dziedzinie te trzydzieści lat to jest cała epoka. Zmieniło się wszystko. Nawet chemioterapia wygląda zupełnie inaczej: jest mniej niszcząca, a znacznie skuteczniejsza. I droga jak jasna cholera, ale to już nie pani kłopot…
Tyle, że to oczywiście trochę potrwa i – jak przyznał lekarz – może to być dość trudny czas. Najpierw będzie najprawdopodobniej jakaś chemia, żeby drania zmniejszyć i wykasować ewentualne komórki nowotworowe snujące się gdzieś po organizmie. Potem – operacja. A po operacji może być potrzebna jeszcze jakaś mała chemia, żeby – jak to pan doktor ujął – „dobić gada”.
I tylko – co podkreślił bardzo mocno – w takiej chorobie bardzo ważne jest nastawienie. – Musi pani podnieść głowę i walczyć! – powiedział. – Bo przecież ma pani dla kogo.
W najbliższy wtorek zbiera się konsylium, które zadecyduje o konkretach leczenia – bo dziś to już nie jest tak, że po prostu „chemia”. „Chemii” jest kilkadziesiąt rodzajów, w zależności od typu nowotworu, jakichś tam markerów etc. I żaden lekarz – nawet chirurg–onkolog – sam takiej decyzji nie podejmie. Więc zbierają się „wszyscy święci” – chirurdzy, specjaliści od chemioterapii, od radiologii, od diagnostyki obrazowej, od czego–tam–jeszcze i razem podejmują decyzję.
No i tak to wygląda. Ciężki okres przed nami, ale – do cholery! – przejdziemy przez to. Nie ma innej opcji.
Moje zadanie na teraz: nie pozwolić, żeby M. się dołowała. Chęć życia i wola walki.
Drodzy czytelnicy moi – znajomi, przyjaciele i Wy, przypadkowi: jeśli macie takie zwyczaje, módlcie się za nas. Jeśli macie inne – myślcie o nas ciepło.
Tylko nie dzwońcie teraz wszyscy z pocieszaniem, bo Was ukatrupię… Jak już – to piszcie maile. Do mnie.