Jakby mało było innych problemów i stresów…
Pies Puchaty, Szelma nomen omen, przeniósł się był do psiego raju. Drżyjcie, rajskie koty.
Tak do końca nie wiadomo, co się stało. Najprawdopodobniej – zżarła jakąś truciznę (albo, co wydaje się najbardziej realne, zżarła coś, co wcześniej zżarło jakąś truciznę). Błyskawiczna hemoliza – w ciągu kilku-kilkunastu godzin. W sobotę pięć godzin w klinice weterynaryjnej. Kolejne kroplówki, leki, nawet krew przetoczona od młodego, zdrowego psa sąsiadów (dzięki, Maks, byłeś bohaterem!).
Po całej tej procedurze wyglądało, że jest nieco lepiej. Pies nawet był wstał i przeszedł kilka metrów po ogródku. Pani doktor mówiła, że cały organizm walczy, że krew już się odbudowuje – tyle, że odbudowanie do bezpiecznego poziomu to co najmniej trzy-cztery dni i nie wiadomo, czy „zdąży”.
Niestety, w niedzielę wszystko wróciło. Było coraz gorzej. Poszły kolejne dwie kroplówki – ale niestety bez skutku.
Szelma była z nami dziesięć lat. Prawie równo – dotarła do Puchatkowa na początku września 2002 r. Puchatki były wtedy niezmotoryzowane, a pies był w Olsztynie – kolega z pracy zawiózł i przywiózł. Przyjechało toto, śmieszna takie, puchate… Panicznie bało się chodzić po schodach… Kopało w ogródku jak rasowa koparka…
Dziesięć lat. Pietruszka miał pół roku. Piłka i Pucek w ogóle nie znają czasów, kiedy w domu nie było psa. A dla M. to był pierwszy własny pies w życiu.
Smutno nam dzisiaj.