Będzie długo, uprzedzam. Sorry 🙂
We wtorek Pietruszka miał urodziny. Siódme skądinąd. Tak, czas leci jak głupi…
Byli goście z zerówki, impreza i w ogóle.
Pietruszka kończy siedem lat, a ja chcę Wam o Nim kilka słów powiedzieć. Chcę Wam opowiedzieć o naprawdę niezwykłym dziecku.
Pietruszka zawsze był… Specyficzny. Zadawał pytania nie ze swojej kategorii wiekowej, interesował się różnymi rzeczami, którymi dzieci w jego wieku raczej się nie fascynowały… No cóż, mówiliśmy sobie – inteligentna bestia (no, ma po kim 😉
Ale od mniej więcej dwóch lat stawało się coraz bardziej jasne, że „inteligentny” to określenie niewiele mówiące. To jakby ktoś stanął nad morzem i powiedział „No, spory ten staw…”.
Jak się ma takiego małego dziwaka w domu, na co dzień, to się tego po prostu nie zauważa. Tak – inteligentny, jasne – dużo wie, szybko się nauczył czytać, lubi liczyć, jego ulubioną zabawka jest kalkulator (!), ale… Wszystko w granicach normy. Wpływ genów (no tak, oboje rodzice dzięki Bogu też do najgłupszych nie należą), wpływ środowiska (dom w którym się rozmawia, czyta, tłumaczy dzieciom i odpowiada na pytania…).
Otóż nie, „granice normy” nie obejmują Pietruszki. I naprawdę nie piszę tego dlatego, że to moje dziecko.
Pierwszy sygnał, który kazał nam się uważniej sprawie przyjrzeć (choć oczywiście na wiele rzeczy zwracaliśmy uwagę wcześniej), dała nieoceniona pani T., czyli pietruszkowa wychowawczyni z zerówki. Osoba spokojna, kompetentna, lubiąca dzieci i naprawdę oddana swojej pracy. Przyszedłem do niej w grudniu, żeby dowiedzieć się co i jak. Powiedziałem od razu, że nie martwię się o pietruszkowy rozwój intelektualny, bo wiem, że na tym poziomie sobie radzi – ale przyszedłem raczej zapytać o to, jak funkcjonuje w grupie etc.
Pani T. poparzyła na mnie uważnie. – Wie pan, powiedzenie że on sobie „radzi” jest trochę mało adekwatne. Pracuję z klasami zerowymi …naście lat, widziałam dzieci bardziej i mniej inteligentne, lepiej i gorzej radzące sobie z literkami czy cyferkami… Ale taką sytuację mam po raz pierwszy. Proszę zrozumieć: na tle innych dzieci on nie jest intelektualnie „lepszy”, czy nawet „najlepszy w grupie”. To nie ta kategoria. On jest intelektualnie nie o poziom, ale o kilka poziomów wyżej od reszty. Wie pan, oni go lubią, on ich lubi, ale ON NIE MA Z NIMI O CZYM ROZMAWIAĆ.
I zaraz dodała, że oczywiście jego poziom rozwoju intelektualnego nie zawsze idzie w parze z poziomem rozwoju emocjonalnego…
A potem – właśnie z powodu „rozwoju emocjonalnego” (o czym będzie niżej…) rozmawiałem ze znajomą, która jest pracownikiem bardzo naukowym na wydziale psychologii UW, a poza tym prowadzi terapię rodzin ze szczególnym uwzględnieniem dzieci. Chciałem ja zapytać o radę w paru sprawach, wychodząc z założenia, że własnego dziecka nigdy człowiek obiektywnie nie „widzi”. I dobrze zrobiłem, bo Ania – osoba skądinąd po prostu niezwykła – wysłuchawszy mnie uważnie powiedziała mi kilka rzeczy pozornie absolutnie oczywistych, na które ja ani M. nie wpadliśmy, bo… Bo nie. Bo to nasze dziecko i cała obiektywna wiedza psychologiczna i pedagogiczna nam się do niego nie odnosi…
Ale – poza wszystkim innym – Ania wysłuchawszy co Pietruszka robił w jakim wieku popatrzyła na mnie uważnie i powiedziała:
– Ale zdajesz sobie sprawę, że
Piaget uznałby, że to po prostu niemożliwe? Że niektóre rzeczy, które robi twoje dziecko, teoretycznie są możliwe dopiero na poziomie operacji formalnych, czyli (bardzo optymistycznie patrząc) po 10 roku życia?
To zdanie trochę mnie zmroziło.
I zaczęliśmy z M. analizować. I ta analiza zmroziła nas jeszcze bardziej.
Pietruszka generalnie jest „matematyczny”. Liczby, liczby, liczby. Jak rano się budzi, to jego pierwsze słowa brzmią: „Tato, a wiesz ile jest…”. No dobra, jest sporo dzieci które lubią liczyć. Ale…
Pietruszka miał niecałe sześć lat (!), kiedy WYMYŚLIŁ, że istnieją liczby ujemne. Zaczął sprawę drążyć, kazał sobie tłumaczyć – i po tygodniu, w wieku sześciu lat, potrafił już robić na liczbach ujemnych podstawowe operacje (Ile jest -8 + 15? A ile jest 4 * -3?)
Od tego czasu (czyli w ciągu ostatniego roku) nauczył się m. in. przeliczania ułamków dziesiętnych na zwykłe (!), potęgowania, mnożenia i dzielenia ułamków (zwykłych!) i tak dalej. Przy czym istotne jest określenie „nauczył SIĘ”, bo to nie ja ani nie M. go tego uczyliśmy. To znaczy – jasne, odpowiadaliśmy na jego pytania (jeszcze na tym poziomie radzimy sobie z matematyką…), ale TREŚĆ tych pytań była taka, że po naszej odpowiedzi on WIEDZIAŁ, jak coś się robi.
Zna pojęcie pierwiastka (nie tylko kwadratowego). Rozumie co to jest „liczba pierwsza”. Dla zabawy operuje wielkimi liczbami – na ulubionym kalkulatorze (to już drugi, pierwszy „zajeździł”na amen…), ale coraz częściej także „w głowie”. Rozumie, że przy mnożeniu przez siebie liczb składających się z jedynki i iluś tam zer trzeba te zera „dodać”.
Przedwczoraj odkrył (jak?!), że jeśli weźmiemy dowolną liczbę wielocyfrową _podzielną_przez_dziewięć_ (np. 162) i dowolnie zmienimy kolejność jej cyfr (261, 621, 612, 216…) to otrzymana liczba także będzie podzielna przez dziewięć.
Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo – przypomnę tylko, że mówię o dziecku siedmioletnim, które (co istotne) nie ma rodziców naukowców, matematyków czy fizyków… Sprawdźcie sobie, gdyby Wam się chciało, w których klasach szkoły podstawowej uczy się dzieci takich historii.
Oczywiście (oczywiście?…) jego wiedza w innych dziedzinach także daleko wykracza poza poziom zerówki. Geografia, kosmologia (planety, układ słoneczny), czy ja wiem… – prawo o ruchu drogowym… Ale matematyka to zdecydowanie numer jeden i sytuacja ekstremalna.
Oczywiście są też dziedziny, w których jego o dwa lata młodsza siostra przegania go o dwie długości: na przykład umiejętności plastyczne. Ale to nie jest istotne. Istotne jest coś innego.
***
Każdy kij ma dwa końce, jak wiadomo.
Bo Pietruszka przy całym swoim „umyśle mutanta” pozostaje siedmioletnim dzieckiem. Dzieckiem, któremu jego intelekt sprawia chwilami poważne problemy. Bo – mówiąc najogólniej i w dużym uproszczeniu – jego rozwój emocjonalny „nie dogania” tego intelektualnego.
Bo Pietruszka jest dzieckiem bardzo lękowym (od dzieciństwa zresztą). Bo często nie potrafi oswoić swoich emocji. Bo jest strasznie wrażliwy i bardzo łatwo go zranić. Bo wygląda tak, jakby cała energia jego rozwoju szła w intelekt, a sfera emocjonalna była „niedoinwestowana”.
Dlatego bardzo zastanawiamy się nad wyborem szkoły dla niego. Dlatego niespecjalnie entuzjastycznie podchodzimy do propozycji pani T., która sugeruje że Pietruszka powinien przejść stosowne badania i pójść od razu do drugiej, jeśli nie do trzeciej klasy.
On może dużo w życiu osiągnąć. Ale też może mieć dużo problemów. Pamiętacie „Piękny umysł”?… No właśnie.
Rozwój intelektualny – i oparcie emocjonalne. W równowadze. Inaczej będzie kiepsko. Długa droga przed nami.
No, to się wygadałem…