Skończyłem książkę dla jednego wydawnictwa. Zaczynam kolejną, dla innego. I muszę powiedzieć, że wreszcie, WRESZCIE – pierwszy raz od chyba trzech lat – będę tłumaczył coś naprawdę ciekawego. Dobre wydawnictwo (i „oryginalne”, i polskie), naprawdę niezła stawka, a przy tym książka, którą po prostu sam chętnie bym przeczytał. Porządne, dobrze napisane non-fiction, którego autorem jest bardzo dobry amerykański dziennikarz, laureat wielu nagród. A w dodatku temat, który zawsze mnie interesował. To będzie przyjemność, nie praca… (No dobra, praca też 😉 )
Gdybym mógł tłumaczyć tylko takie rzeczy, to naprawdę byłoby fajnie. Niestety, tak dobrze nie ma: mam już „zaklepane” kolejne dwie książki (od tego wydawnictwa, dla którego teraz tłumaczyłem). Co, oczywiście jest bardzo pozytywnym zjawiskiem – tyle, że tematycznie i jakościowo są to zdecydowanie mniej ciekawe pozycje… Cóż, narzekać nie będę. Zwłaszcza, że sytuacja finansowa – po +/- półtora roku – znowu jest dość fatalna…
***
Piłka dostała informację, że przyznano jej jedno ze stypendiów, o które się ubiegała w związku z przyjęciem na Cambridge. To załatwia niecałą jedną trzecią kosztów – ale to dobry początek. Gdyby dostała to drugie w maksymalnej wysokości (uzupełnienie do 100% potrzebnych środków), sprawa byłaby zamknięta – choć oczywiście szanse na to są niewielkie. Ale nawet gdyby dostała „tylko” równowartość kolejnej jednej trzeciej, to już byłoby optymistycznie: tę ostatnią część może dałoby się jakość pozbierać, prosząc o wsparcie różne instytucje i fundacje. Jest szansa…
***
Pietruszka opowiadał, jak na zajęciach pani prowadząca przez dwadzieścia minut wyprowadzała im jakiś dowód (miała wyprowadzić wartość ∏/4 za pomocą wzoru Taylora, jeśli dobrze zrozumiałem… Gdyby czytali to jacyś ścisłowcy, to bardzo przepraszam, jeśli coś namieszałem, ale – jak się domyślacie – nie mam pojęcia, o co chodzi). Dwadzieścia minut. Kiedy skończyła (wszyscy skrzętnie notowali), zapytała, czy wszystko jasne. I wszyscy pokiwali głowami… Wróć: nie wszyscy. Bo mój syn – z typową dla siebie niepewnością – zapytał, dlaczego [cośtam] jest opisane jako [cośtam], podczas gdy powinno być [coś_innego]. Pani prowadząca wpatrywała się w tablicę przez dziesięć sekund, po czym oznajmiła: „Oczywiście, ma pan rację. Namieszałam. Skreślcie to wszystko, zrobiłam błąd i cały dowód jest do kosza. Powtórzymy to sobie na następnych zajęciach, jak dojdę, co jest nie tak”.
Nikt inny tego nie zauważył i w ogóle nikt nie załapał, że „coś jest nie tak”. W ten sposób Pietruszka mocno zapunktował u pani prowadzącej – choć reszta studenckiej braci była mniej zachwycona tym „…skreślcie to wszystko”. Tym bardziej, że – o czym wcześniej nie wiedziałem – podobno nie była to pierwsza taka akcja w wykonaniu mojego syna. 🙂
Nieźle. Powiedziałbym, że dobre geny – ale te akurat zdecydowanie objawiają się w co drugim pokoleniu (jego dziadek, a mój Osobisty Tata, był bardzo matematyczny; ja – nie).
***
Wiosna. Wreszcie. Pogodne niebo, ciepłe dni (nawet jeśli noce jeszcze zimne), słońce… To chyba jakiś pierwotny instynkt, jakaś gatunkowa pamięć zbiorowa, ale kiedy zaczyna się taka pogoda, od razu mi trochę lepiej. Kiedy wychodząc na spacer z psem czuję na plecach ciepło słonecznych promieni, słyszę śpiew ptaków – czuję, jakby różne troski i obawy trochę mniej mi ciążyły. Już kiedyś o tym pisałem: jestem człowiekiem lata.
***
Ukraina się broni. Rosja – na kilku poziomach – już poniosła w tej wojnie koszmarną klęskę. Klęska wizerunkowa – której nie przysłonią wszystkie kłamstwa Ławrowa i innych rosyjskich „dyplomatów” – jest oczywista. To, że rosyjska gospodarka będzie odczuwać skutki samej wojny i związanych z nią zachodnich sankcji jeszcze długie lata – to też wydaje się jasne. Niezwykłe jest także to, na jak wielu płaszczyznach ta wojna wywołała skutki przeciwne do planów Putina. Na Ukrainie jeszcze dziesięć lat temu naprawdę duża grupa ludzi (mówi się, że w niektórych rejonach – około połowy) miała mocno prorosyjskie poglądy… Po tym, co się dzieje, Rosja nie będzie miała na Ukrainie większej grupy zwolenników przez kolejne trzy pokolenia.
Ale moim zdaniem największą klęską Rosji jest co innego. Przez całe lata Zachód patrzył na Rosję z respektem. Co by nie mówić: ogromne państwo, z jedną z największych armii świata… I nagle, w ciągu miesiąca, okazało się, jak bardzo król jest nagi! Bajzel, braki i błędy w dowodzeniu, źle wyszkoleni żołnierze, fatalny wywiad, kłopoty z podstawową logistyką, gigantyczna korupcja i zwykłe złodziejstwo (dotyczące, jak widać, także gigantycznych pieniędzy teoretycznie przeznaczanych co roku na wydatki wojskowe). Najbardziej „elitarne” rosyjskie jednostki – jak słynni spadochroniarze, zawsze przedstawiani jako twardzi, niepokonani, niemal nadludzie… – nagle w starciu z ukraińskimi oddziałami okazują się niewiele warte. Kolejne rosyjskie czołgi odholowywane przez ukraińskie traktory, kolejne wozy pancerne niszczone za pomocą ręcznych wyrzutni. Ktoś jeszcze pamięta buńczuczne „żarty” Putina o tym, że „jakby co”, to rosyjskie czołgi w dwa tygodnie będą pod Brukselą?…
Po tych czterech tygodniach cały świat już wie, że pod względem militarnym Wielka Rosja to kolos na glinianych nogach. Szkoda, że to nic nie zmienia dla ludzi kryjących się pod ostrzałem w ruinach Mariupola…