Uwierzcie mi, nie trzeba chodzić do kina ani czytać romansów, żeby obejrzeć prawdziwe emocje…
Ot, szkolne przedstwienie przygotowane przez pierwszaków (pisałem o nim w poprzedniej notce). Rodzice zgromadzeni w niewielkiej klasie – głównie mamy (bo to Dzień Matki w końcu), kilku ojców też. Niby już czas żeby zaczynać, ale pani wychowawczyni czeka jeszcze chwilę, bo jeszcze ostatni rodzice dobiegają, bo jeszcze ktoś z pracy dojeżdża o kilka minut spóźniony…
No, w końcu wszyscy są. Możemy zaczynać…
– Nie, nie możemy zaczynać! Jeszcze nie ma mojej mamy!!! – jedna z dziewczynek (nazwijmy ją Kasia) stoi w pierwszym rzędzie i patrzy na panią wychowawczynię wzrokiem wyrażający wszystko – od przerażenia po autentyczną rozpacz. – Ona na pewno zaraz przyjdzie! Obiecała że przyjdzie!
Wychowawczyni, osoba wrażliwa i „na miejscu”, ulega. – No dobrze, zaczekajmy jeszcze trzy minutki, jeśli państwo nie mają nic przeciwko temu – zwraca się do rodziców. Rodzice, wyczuwając rozmiar dziecięcej rozpaczy, oczywiście nie mają nic przeciwko temu.
Jakieś rozmowy, jakieś chichoty, ktoś z kimś gawędzi o zbliżającej się wycieczce, ktoś szybko załatwia jakies sprawy przez komórkę…
A mała Kasia stoi wśród innych dzieci i czeka. Cała jest czekaniem, od pięt po czubek głowy. Nic nie mówi, nic nie robi, po prostu stoi z wzrokiem wbitym w drzwi sali i małymi piąstkami zaciśniętymi tak, że kostki jej bieleją. Patrzę na nią i rozumiem, że te trzy minuty to dla niej wieczność. Jej milczenie jest głośniejsze niż szum rozmów w klasie, głośniejsze niż krzyk. No mamo, gdzie ty jesteś?! Przecież obiecałaś…
Trzy minuty mijają szybko (…jak dla kogo…). Trzeba zaczynać. Kasia nie płacze, stoi i patrzy na drzwi. Nic nie mówi, po prostu patrzy. Mam wrażenie, że drzwi za chwilę ustąpią pod jej spojrzeniem – tyle w nim rozpaczy, tęsknoty, nadziei, wszystkiego po trochu.
I właśnie kiedy pani wychowawczyni zaczyna mówić, że trudno, że trzeba zaczynać – otwierają sie drzwi i wpada kasina mama. Zadyszana, widać że biegła. Pani wychowawczyni uśmiecha się, a Kasia…
Kasia po prosu eksploduje. – Dlaczego cię nie było?! Czekałam na Ciebie! Wszyscy rodzice już są! Obiecałaś że przyjdziesz! – krzyczy z takim napięciem w głosie, że ciarki przechodzą mi po plecach. I rzuca się na mamę tak, że przez chwilę nie jestem pewien, czy chce ją przytulić czy uderzyć.
Na szczęście mama nie ma wątpliwości i przytula ją bardzo mocno. – Przepraszam – mówi cicho. – Przepraszam córeczko. Stałam w korku. Ale już jestem. Obiecałam i jestem.
Po chwili „przedstawienie” się zaczyna – a mała Kasia śpiewa piosenki tak, jakby miała tym śpiewaniem skały kruszyć, jakby od tych piosenek zależało je życie.
A mama siedzi z przodu – widzę ją z profilu. I widzę łzy w kącikach jej oczu.
Dla takich chwil warto żyć, naprawdę.