Mruczanka pozytywna (niestety…)

W środę byłem w Warszawie – musiałem sto spraw załatwić. Od rana mnie trochę głowa bolała, ale nie na tyle, żebym się tym przejął: trudno, zdarza się.

Kiedy wieczorem wróciłem do domu czułem się już dość kiepsko. Zmierzyłem temperaturę – 37,9. Ból głowy (nieprzesadny), zatkane zatoki… Ot, przeziębienie / grypka. Wziąłem aspirynę i poszedłem spać.

Następnego dnia już lepiej, jeszcze trochę zatoki, 37,4… Ale nagle zauważyłem, że kompletnie nie czuję zapachu. Nie mogłem uwierzyć: poszedłem do łazienki, spryskałem sobie rękę wodą kolońską… i nic. Zero. Jakby to była woda z kranu 🙂

No więc telefon do lekarki (i znajomej przy okazji), skierowanie na test. Test typu „drive thru”, jak w MacDonaldzie… No i dziś mam wynik. Pozytywny (co w tej sytuacji jest wiadomością raczej negatywną).

Tak więc, ladies and gentlemen, oficjalnie mam covid-19 (…i mam na to papiery!). Przede mną co najmniej dziesięć dni izolacji w domu (oszaleję!).

A najlepsze, że w gruncie rzeczy nic mi nie jest. Dziś (piątek) czuję się już prawie normalnie, głowa nie boli, zatoki jeszcze trochę, ale bez przesady, gorączki już nie mam. Lekko zadrażnione gardło i lekkie osłabienie – i to w zasadzie wszystko. Zdarza mi się zakaszleć, czy raczej „odkaszlnąć” (raz na godzinę?). Jestem zaszczepiony, więc ryzyko poważniejszych powikłań jest bardzo niewielkie, a na razie wszystko wskazuje na to, że nic złego się nie dzieje.

Ale za to potem… Jako osoba zaszczepiona i JEDNOCZEŚNIE tzw. „ozdrowieniec” będę miał podwójną odporność. Będę po prostu niezniszczalny!

(Jasne, wiem, że to tak nie działa, jaja sobie robię 😉

P.S.

Muszę coś dopisać, bo mnie natchnęła Cytryna. Założenie, że osoby zaszczepione są „z automatu” zwolnione z kwarantanny / izolacji jest CIĘŻKIM IDIOTYZMEM. Czy to ma być „nagroda za to, że się ktoś zaszczepił”?

Jestem chory (oficjalnie, mam wynik testu). Moi dwaj synowie teoretycznie – zgodnie z obowiązującymi przepisami – jako zaszczepieni nie muszą pozostawać w domu, mogą spokojnie iść do szkoły! A przecież, do licha, mogą to paskudztwo z domu zanieść do tej szkoły i kogoś zarazić – bo, jak wiadomo, zaszczepienie wprawdzie zmniejsza nieco ryzyko transmisji, ale go nie eliminuje.

Kto to wymyślił?! Pietruszka i tak od wczoraj siedzi w domu „na zdalnym”, bo jego wydział miał za dużo przypadków. Ale Pucek – w teorii – mógłby spokojnie chodzić do szkoły. Czego oczywiście nie zrobi (jak powiedziała moja koleżanka / lekarka, „zostawienie go przez ten czas w domu to kwestia minimum odpowiedzialności za innych”).

Czyli tak: mój syn ma prawo chodzić do szkoły – mimo że jest oczywiste, że może w ten sposób przenosić wirusa i zakażać innych. Ja za to nie mam prawa wieczorem wyjść na spacer z psem – mimo że idę na pola, gdzie o tej porze nie spotkam żywego ducha i nie mam szans kogokolwiek narazić. Bo nie. Pardon my French, ale: