Pod zimowym księżycem…

Cisza świątecznego wieczoru… Trudne było przygotowanie do tych świąt. Z wielu powodów. Nic też nie wskazuje na to, żeby czas poświąteczny miał być łatwiejszy. Różne sprawy piętrzą się, kotłują, nie dają spokoju. Różne bolesne braki – na wielu różnych poziomach – sprawiają, że myśl o nowym roku i wszystkim tym, co przede mną, napawa niepokojem.

Jestem zmęczony – i nie mowię tylko o zwykłym zmęczeniu pracą, ale o takim „zmęczeniu systemowym”, zmęczeniu materiału, którego nie da się załatwić wolnym popołudniem czy świąteczną wizytą u rodziny. Gdzieś wewnętrznie potrzebuję wakacji… Na które w najbliższym czasie wcale się nie zanosi. Tup, tup, tup.

***

Piłce padł komputer… Ten, co go kupiła trzy lata temu za stypendium. Kupiła używany – wiadomo, że wtedy jakieś ryzyko jest, ale ludzie na podobnych MacBookach pracują latami bezawaryjnie. A tu pech – padł dysk. Sam dysk to nie problem, ważnych rzeczy na nim nie miała (większość rzeczy trzyma w chmurze) – problemem jest to, że w tym konkretnym modelu dysk jest zintegrowany z płytą główną. Czyli żeby gada naprawić, trzeba wymienić płytę główną. Co kosztuje drobne tysiąc sześćset złotych. Piłka ma oszczędności (bo ja jej niestety w tej chwili w tym pomóc nie mogę), ale ma opory, żeby pakować tyle pieniędzy w bądź co bądź kilkuletniego, używanego laptopa. Z drugiej strony – kupno nowego (oczywiście nowego używanego, bo nowy-nowy w ogóle nie wchodzi w grę…) tak, żeby to miało sens i dało jakąś gwarancję, to jakieś trzy-cztery tysiące. Dodatkowy problem polega na tym, że Piłka ze swoimi problemami ze stawami musi mieć komputer lekki (bo używa go bez przerwy i nosi ze sobą wszędzie). Ten MacBook ważył 900 gramów. MacBooki są drogie – ale z kolei laptop z Windowsem taki, żeby był w miarę mało używany, a przy tym mały i cienki, to też duży wydatek. W dodatku czasu na decyzję jest mało, bo 17 stycznia Piłka wraca do Cambridge i do tego czasu musi już mieć nowe narzędzie pracy…

Jasne, mogło być gorzej – mógł jej paść tam, w połowie trymestru. Tu jednak jest taniej i można pokombinować poszukać, jest trochę czasu – ale problem i tak jest. A mnie wkurza to, że nie mogę jej pomóc. Chciałbym po prostu pójść i kupić jej nową maszynę, ale oczywiście nie ma na to szans.

***

A z pozytywów – dostałem dwa cudowne prezenty. Piłka kupiła mi (…nam…) Scrabble. Dawno temu nasze Scrabble gdzieś zginęły i jakoś nigdy nie pojawiły się nowe. A teraz siedzimy razem – we czwórkę, jak rzadko – i gramy. Pierwszą wspólną partię wygrała Piłka, która bez przerwy gra w Scrabble ze swoim chłopakiem, więc ma wprawę… Ale już od drugiej partii odblokowały mi się odpowiednie połączenia w mózgu (bo ostatni raz grałem chyba ze trzy czy cztery lata temu) i nawkładałem młodzieży. Niech wiedzą, że jest coś, w czym tata jest lepszy 😉

A drugiego prezentu właśnie słucham. Moja siostra sprezentowała mi najnowszy, dwupłytowy album Loreeny McKennitt – „Under a Winter’s Moon”, zapis koncertu kolęd, pieśni bożonarodzeniowych i poezji. Siedzę i słucham – i różne skojarzenia i wspomnienia pojawiają się w mojej głowie jak ciepła mgła nad górami… Jeśli ludzie tak grają i śpiewają, jeśli w tym chorym świecie są jeszcze tacy, którym chce się grać, śpiewać, pisać wiersze, myśleć – to może jeszcze nie wszystko stracone, co?… Bo przecież „Światłość w ciemności świeci, a ciemność jej nie ogrania”. Trzymajcie się.