Życie on-line i literatura faktu

Nauczanie zdalne to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Dotyczy to zarówno tygrysów młodszych, jak starszych. Młodszym brakuje spotkań z kolegami i koleżankami, interakcji, zmiany otoczenia wymuszanej przez codzienne wyjście do szkoły. Starszym brakuje… braku młodszych przez te parę godzin dziennie. Mam wrażenie, że ani przez chwilę nie jestem sam. Jak siedzę i pracuję, to i tak co jakiś czas (zdecydowanie zbyt często) ktoś coś ode mnie chce. Jak wyjdę ze swojego pokoju, natychmiast słyszę „…tato!”. A jak wieczorem mam ochotę wyjść na spacer z psem, żeby pobyć trochę w samotności (…pies się nie liczy, bo nie gada…) i wyciszyć się słuchając muzyki, to zawsze ktoś (najczęściej Pietruszka) chce iść ze mną. Uff.

Stosunkowo najlepiej (tym razem) zdalną naukę znosi Pucek. Najgorzej – Pietruszka właśnie, który pracy ma mnóstwo (w końcu klasa maturalna) i w zasadzie siedzi u siebie od rana do wieczora, więc wieczorami jest marudny i boli go głowa. Na szczęście sam wpadł na to, że powinien choć raz dziennie wyjść na spacer. Niestety odbywa go najczęściej ze mną…

Poza tym Pietruszka skończył kurs i miał w czwartek zdawać egzamin na prawo jazdy. Słowo kluczowe – „miał”, bo nie zdawał: w czwartek rano, kiedy właśnie szykowaliśmy się, żeby jechać do Trochę Większego Miasta na rzeczony egzamin, do Pietruszki zadzwonili z WORD-u żeby nie przyjeżdżał, bo iluś tam egzaminatorów trafiło na kwarantannę i „dziś nic z tego”.

No OK, zdarza się (zwłaszcza ostatnio), poza tym i tak prawdopodobieństwo zdania za pierwszym razem jest niewielkie, więc niby się mistrz kierownicy in spe specjalnie na nic nie nastawiał – ale kto zna Pietruszkę, ten wie, że dla niego takie zmiany planów (zwłaszcza nagłe) nie są sprawą prostą. Więc przez cały czwartek chodził ponury, w piątek miał zły humor, dopiero dziś mu przeszło. No, prawie. W poniedziałek dowie się, kiedy ma szansę na ten egzamin…

***

Ja właśnie dostałem kolejną książkę z Dużego Naukowego Wydawnictwa. Z jednej strony to dobrze, rzecz prosta, z przyczyn oczywistych. Z drugiej…

Raz – że DNW jak zwykle wszystko musi robić na ostatnią chwilę. Książka musi być przetłumaczona najpóźniej do połowy stycznia, co przy jej objętości (plus minus 750 stron rozliczeniowych) oznacza, że nie ma najmniejszych szans, żebym mógł ją zrobić samemu. Musi być podzielona na dwóch tłumaczy, czego nie lubię – jedyny plus tej sytuacji jest taki, że ponieważ wydawnictwu zależy na tym, żebym ja tłumaczył przynajmniej część, do mnie zwrócili się najpierw, dzięki czemu miałem prawo wyboru i mogłem wybrać pierwszą połowę (co zawsze jest nieco łatwiejsze, bo do nikogo nie muszę się dostosowywać – no i nie muszę czytać pierwszej połowy, żeby wiedzieć, jak tłumaczyć drugą).

Konieczność dzielenia na dwóch oznacza, że zarobię na tym interesie mniej, niż bym chciał – ale z drugiej strony krótki okres sprawia, że jestem na dobrej pozycji w negocjacjach finansowych, więc jest szansa, że stawka będzie ciut wyższa. Czy to będzie duży ciut – to się jeszcze okaże (ja tym razem od razu podałem swoje minimum, żeby nie było niedomówień – i dostałem odpowiedź, że tyle będzie na pewno, a może się da trochę więcej).

Tylko ta książka… Ekonomia. Znowu. Fatum jakieś cholerne. Terminologię mam z grubsza opanowaną po poprzednim tłumaczeniu – ale ekonomia jako taka średnio mnie wciąga, a ta konkretna książka niestety niesie ze sobą mniej więcej tyle emocji i dobrej zabawy, co obserwowanie wyścigów okrętów podwodnych. Z brzegu.

Nie, nie żebym narzekał, dobrze, że jest. Ale trochę tęsknię za czasami, kiedy tłumaczyłem „Tybet…” czy „Lekcje chińskiego”.

***

A prywatnie, w (nielicznych) wolnych chwilach – czyli głównie wieczorami, na przykład w wannie – czytam jedną z najbardziej koszmarnych książek, jakie w życiu miałem w ręku (i nie mówię o jakości literatury, tylko o jej ciężarze). Wolno mi idzie, bo po prostu nie jestem w stanie przeczytać na raz więcej niż rozdział, najwyżej dwa – potem jestem już tak psychicznie zmaltretowany, że muszę to odłożyć. Czasami na dzień czy dwa.

Jak skończę, za parę dni, to napiszę coś więcej na ten temat, bo różne przemyślenia mnie nachodzą – i nie są to myśli przyjemne ani optymistyczne. I pomyśleć, że kiedyś (chyba po obejrzeniu jakiegoś filmu) byłem zachwycony wyspą Jersey i bardzo chciałem ją kiedyś odwiedzić…