Jakiś mnie, Kocia Twarz, jesienny spleen dopada. Niby siedzę, niby piszę co trzeba, niby pogoda za oknem wspaniała (taka jesień to jest jesień!)… A jednak coś gdzieś w środku gryzie i wmawia człowiekowi, że chciałby być zupełnie gdzie indziej i robić całkiem co innego…
Najsilniej się ten stan przejawia w reakcjach na „świat zewnętrzny”. Jak tylko coś się dzieje, jak się dowiaduję, że trzeba coś zrobić, gdzieś pójść, z kimś porozmawiać – to od razu się we mnie budzi jakiś protest. „Znowu mi każą gdzieś iść! Nie chce mi się… Po co… Wrrrr…” i tak dalej.
Jak się przez moment zastanowię – to mija, boć przecież chodzi o rzeczy zwykłe, normalne, a najczęściej nawet w miarę sympatyczne i z własnej woli (bądź co bądź) podejmowane. Ale pierwsza reakcja prawie zawsze jest na „nie”.
Marzą mi się jakieś góry, jakiś szlak, plecak na plecach i ta rozkoszna świadomość, że do domu daleko i człowiek zdany jest tylko na siebie.
No tak, wiem, nudny jestem.
Na weekend wyjeżdżamy „na wieś” – trzy dni z dala od cywilizacji. Zawsze coś 🙂
____________________________________________________________
Mailem dostałem. Od osobistej siostry. I jako zagorzały abstynent – zachwyciłem się okrutnie.
Motto:
„Najlepszym lekarstwem na wszelkie dolegliwości jest zwykła, czysta woda. Dwie krople na szklankę wódki i jak ręką odjął.”
😉