Wyprawowo – część 3.

Kilka słów o korsykańskich miasteczkach… Na Korsyce są dwa naprawdę „większe” miasta (stolica, czyli Ajaccio, i Bastia), jedno średnie (Porto-Vecchio) i kilka małych (rzędu 5 tysięcy mieszkańców). Cała reszta to bardzo małe miasteczka, zamieszkane przez kilkaset czy tysiąc osób…

Z tych większych i średnich w zasadzie tylko jedno, Corte, leży w głębi lądu, cała reszta – na wybrzeżach. Wszystkie te leżące na wybrzeżu mają dość podobny plan: najstarszą częścią miasta jest cytadela – zwykle położona na lekkim wzniesieniu, tuż nad portem, zbudowana w czasach średniowiecznych, kiedy wyspa była pod władaniem Genui. Wokół cytadeli – albo obok niej, jeśli tak jest ukształtowany teren – jest tzw. „nowe miasto”, czyli zabudowa z XVI / XVII w. A dalej rozciąga się już miasto współczesne… Cytadela jest głównie „do zwiedzania”, nowe miasto to także teren pełen zabytków i ciekawostek, ale też tętniący życiem (restauracje, kawiarnie, sklepiki… wiadomo). Gdybyście tam byli – nie popełnijcie klasycznego błędu „turysty z przewodnikiem w ręku”, biegając od zabytku do zabytku i zaliczając kolejne punkty programu. Po Bastii, Ajaccio czy choćby po znacznie mniejszym Calvi warto sobie „pochodzić”, powłóczyć się, posnuć, pooglądać urocze, wąskie uliczki, posłuchać jak dźwięk odbija się od starych murów, jak pachnie powietrze… Warto siąść w jakiejś małej kawiarence i wypić kawę (jak usłyszeliśmy w jednym z takich miejsc, „Korsyka politycznie to Francja – ale jeśli chodzi o kawę, to jesteście we Włoszech”; i rzeczywiście: kawa jest pyszna, a przy tym w w większości miejsc kosztuje grosze).

Bastia czy Ajaccio to piękne miejsca, Calvi zrobiło na nas ogromne wrażenie… Jednak naprawdę zachwyciło mnie co innego: małe miejscowości położone nie nad morzem, a w głębi lądu – co w przypadku Korsyki znaczy tyle, co „w górach”.

Przy drogach odbijających od morza i wijących się coraz wyżej w głąb wyspy leżą niezwykle charakterystyczne, małe miasteczka. Dzielą się w zasadzie na dwa typy: te, które leżą na szczycie kolejnego wzniesienia i te, które leżą na zboczach. W przypadku tych pierwszych sprawa jest prosta: w środku miasteczka (a więc w jego najwyższym punkcie) znajduje się najczęściej główny placyk / ryneczek, przy którym stoi kościół parafialny, parę kamieniczek, jeden czy dwa sklepiki i – prawie zawsze – kawiarenki. Kiedy odejdziemy od takiego ryneczku, zawsze idziemy wąskimi uliczkami w dół.

Znacznie ciekawsze jednak są miasteczka leżące na zboczach gór. Zbocza są najczęściej dosyć strome, więc siłą rzeczy zabudowa jest „kaskadowa”: podmurówki domów przy jednej uliczce leżą na wysokości drugiego piętra (a czasami – dachów) domów przy sąsiedniej. Bywa, że kamieniczka z jednej strony mająca tylko parter i piętro, kiedy ją okrążymy i oglądamy od drugiej strony okazuje się mieć cztery poziomy… Droga przechodząca przez takie miasteczko czasami przebiega w jego górnej części, czasami w dolnej, a czasami – w połowie wysokości. Z okien samochodu widać zatem zwykle tylko kilka domków; dopiero kiedy się zaparkuje i pójdzie na spacer, okazuje się, że powyżej albo poniżej (albo w obu kierunkach) znajduje się jeszcze kilka poziomów ulic i uliczek.

Uliczki wiją się między domami, zakręcają, wspinają się i opadają jak trójwymiarowy, kamienny labirynt. Ulica, którą można jechać samochodem, po stu metrach zwęża się tak, że szeroko rozkładając ramiona można dotknąć ścian po obu stronach, a po kolejnej chwili zamienia się… w schodki, prowadzące do miniaturowego mostku, pod którym biegnie kolejna mini-uliczka. Zdarza się, że spacerując dochodzi się (oczywiście bez ostrzeżenia) do „ślepej uliczki”, bo kolejne schodki okazują się być ścieżką prowadzącą do czyichś drzwi i na tych drzwiach się kończącą… Zdarza się też, że po kilku zakrętach i schodkach przechodzi się nad ulicą, którą szło się chwilę wcześniej. To trochę tak, jak w Szybeniku (Chorwacja, pisałem o tym w 2015 r.): narysowanie planu czy mapki takiego miasteczka niewiele o nim mówi, bo ulice w nim funkcjonują w trzech wymiarach, a nie w dwóch…

I tylko co kawałek, co kilkadziesiąt metrów, z którejś strony między domami (albo nad ich dachami) otwiera się fantastyczny widok albo w górę, na góry, albo w dół – a wtedy, w zależności od położenia miasta, na dolinę albo na morze.