Okołoszkolnie

Nowy rok szkolny (…za pasem), nowe problemy.

Wychowawczyni Pucka przysłała nam dzisiaj mailowo nowy plan lekcji. Najpierw mnie szlag trafił, potem się załamałem.

Szkoła Pucka (ta sama, do której chodziły starsze Potwory) była kiedyś, dawno temu, małą wiejską szkółką. W pewnym momencie gmina chciała ją nawet zamknąć – ale właśnie wtedy dookoła zaczęły się budować nowe domy i osiedla i zrobiło się więcej dzieci. Dyrektorem został wspaniały człowiek, stary harcerz, społecznik, trochę wizjoner. Zrobił ze szkoły naprawdę „rodzinną” instytucję, z fajnymi nauczycielami, z fajną atmosferą. Kiedy szukaliśmy szkoły dla Pietruszki – który był dzieckiem specyficznym i nie chcieliśmy go posyłać do naszego rejonowego molocha – uznaliśmy szkołę w A. za świetny wybór. I nie pomyliliśmy się.

Z czasem dzieci było coraz więcej – bo ludzie się budowali, bo powstawały nowe domy i nowe osiedla – ale wszystko jakoś się jeszcze mieściło, dopóki Niemiłościwie Nam Panujący nie przepchnęli siłą reformy oświaty, przez złośliwych nie bez racji zwanej „deformą”.

I nagle okazało się, że w tym samym budynku – który przecież z gumy nie jest – muszą się zmieścić jeszcze klasy siódme (w ubiegłym roku szkolnym) i ósme (w tym, który się za chwilę zacznie). Jednych i drugich bodaj po cztery w roczniku. Czyli dodatkowe 8 klas, czyli dodatkowe 200 dzieciaków!

Mała, kameralna szkółka, w której w roku 2009 uczyło się około 150 uczniów, dziś ma tych uczniów ponad SZEŚCIUSET. Trzy lata temu budynek został co prawda rozbudowany, dzięki czemu zyskał dodatkowe… cztery sale lekcyjne. Co, jak się łatwo domyśleć, jest kroplą w morzu potrzeb.

Proboszcz parafii, która jest po drugiej stronie ulicy, udostępnia szkole sale w domu parafialnym – do tych sal upchnięto zerówki i pierwsze klasy (proboszcz nie bierze za to od szkoły ani grosza, gmina zwraca mu tylko za wodę, prąd i ogrzewanie).

Co nie zmienia faktu, że już od jakiegoś czasu zajęcia w szkole odbywają się w systemie zmianowym. W ubiegłym roku Pucek miał dwa razy w tygodniu „na rano” (czyli na 8:00) i trzy razy w tygodniu „na później” (czyli na 11:40, co oznaczało lekcje do 16:05). Niespecjalnie – ale dało się jeszcze przetrwać.

W tym roku znowu ma być dwa razy „na rano” i trzy razy „na później”. Tyle, że żeby upchnąć wszystkich uczniów w za małym budynku, dyrektor musiał kompletnie pozmieniać plan. I teraz „na rano” znaczy na 7:10. A „na później” oznacza kończenie lekcji raz o 16:15, a dwa razy o 17:10.

Jaki to ma sens? Jaki pożytek wyniesie dziesięciolatek z lekcji, które kończą się o 17:10? Lekcje musi wtedy odrabiać rano – co oznacza, że idąc do szkoły już jest zmęczony. Nie wspominam już o tym, jak bardzo mnie to rozbija dzień i uniemożliwia normalną pracę.

Zacząłem się zastanawiać nad zmianą szkoły. Nad tym, żeby przenieść Pucka do P., tam, gdzie starsze Potwory chodziły do gimnazjum (a Piłka jeszcze przez rok pochodzi).

Tak racjonalnie – same plusy. Lekcje w P. są codziennie na 8:00. Szkoła fajna, spokojna, przestronna (około 450 dzieciaków w ponaddwukrotnie większym budynku!). Sensowni nauczyciele. Pucek dojeżdżałby rano razem z Piłką, kolejką.

Jedyne, co mnie powstrzymywało, to kwestie „ludzko-towarzyskie”. Bo tu już wszystkich zna, bo klasę ma sympatyczną, bo wychowawczyni świetna…

Ale dwie godziny później rozmawiałem z Pucka wychowawczynią przez telefon – i dowiedziałem się kolejnych rewelacji.

Pani od matematyki – dobra nauczycielka i sympatyczna osoba – odchodzi, bo dostała pracę bliżej domu. A że nauczycieli matematyki w G. rozpaczliwie brakuje (gmina ogłasza już, że oferuje mieszkania matematykom, którzy zdecydują się na przeprowadzkę do G. – i nic), to każda szkoła przyjmie ją z pocałowaniem ręki. Więc po co ma dojeżdżać?… „Deforma” oświaty sprawiła, że nauczyciele uczą w kilku różnych szkołach, tracą czas na dojazdy, więc ich brakuje. Nie mówiąc o tym, że coraz więcej z nich rezygnuje z pracy w szkole, mając dość przeładowanych i niedopracowanych programów, bajzlu organizacyjnego, kiepskich pensji…

W związku z czym matematykę w klasie Pucka przejmie pan JG.

I tu mi się przelało. Bo pan JG – poza tym, że jest niesympatyczny, nadęty i ma ego jak stąd na Kamczatkę – jest po prostu FATALNYM nauczycielem, co wiem i z doświadczenia (Piłka miała z nim miesiąc zastępstwa, kiedy jej wychowawczyni-matematyczka była chora) i z opowieści innych rodziców. W dodatku nie jest nawet matematykiem, tylko jakimś inżynierem, który porobił różne studia podyplomowe i ma prawo uczyć matematyki, przyrody, niemieckiego, informatyki i wuefu (nie żartuję!).

A piąta klasa to jest w nauce matematyki dość kluczowy czas – sporo nowych, trudnych rzeczy. A Pucek lubi matematykę i jest z niej niezły – ale nie tak, jak jego starszy brat-geniusz, tylko tak po prostu. I potrzebuje dobrego nauczyciela. Ja nie dam rady przerabiać z nim całego programu matematyki na bieżąco. A na korepetycje mnie nie stać, do licha.

Jutro jadę do P. porozmawiać o możliwości przyjęcia Pucka do klasy piątej. Koniecznie 5B, bo chodzi do niej jeden Pucka kolega, więc byłoby mu łatwiej na starcie. Pucek, jak usłyszał o 7:10, 17:10 i panu JG, to zdecydował, że chce się przenieść.

Trochę szkoda. Szkoła w A. to było naprawdę fajne miejsce.

Dziękujemy, pani minister Zalewska. Pani zapewnienia, że reforma jest świetnie przygotowana, bardzo nas podtrzymują na duchu.

Wakacje, wakacje i po…

Przepraszam, ale jakoś do pisania (tutaj) nie mogę się ostatnio zebrać.

Wakacje były. Wyprawa wakacyjna zawiodła nas nad Balaton, w okolice uroczego Tihany, do krainy papryki, lawendy i totalnego lenistwa. A potem byliśmy jeszcze dwa dni w Słowenii, gdzie przejechaliśmy przez przełęcz Vrsic, zwiedzaliśmy Planicę (Pietruszka z Puckiem nawet wdrapali się na samą górę największej skoczni!) i podziwialiśmy widoki.

A potem byliśmy nieco ponad dwa tygodnie w okolicy Tarnowa, na wyjeździe zorganizowanym (17 dni, kiedy nie musiałem gotować. W ogóle. Mmmm…).

A teraz jesteśmy już w domu.

I wszystko wraca do normy. Pracę trzeba nadrabiać (na wyjeździe coś tam robiłem, ale zaległości narosły…), do szkoły się przygotowywać, na koncie minus… Wszystko po staremu.

Z nowości to tyle, że właśnie zmywarka odmówiła współpracy. Jutro przychodzi fachowiec. Wszystko wskazuje na to, że padła pompa. Az się boje pomyśleć, ile to będzie kosztowało…

***

A poza tym dużo myśli, dużo różnych pomysłów, dużo obaw i niepokojów przed nowym rokiem szkolnym. Ale o tym kiedy indziej.