Mruczanka pozytywna (w miarę)

Coś Puchatek ostatnio smęci, więc jakiś pozytyw by się przydał dla wyrównania nastroju…
Duże Amerykańskie Wydawnictwo (w skrócie DAW), co to z nim Puchatek współpracuje, wyraźnie nie odczuwa (na razie?) skutków Okropnego Kryzysu, bo książek wydaje krocie. Kolejne telefony od kolejnych zaprzyjaźnionych pań redaktorek, kolejne propozycje i ustalanie terminów…
Na pulpicie puchatkowego jabola (pulpit w szkocką kratę, jakby ktoś miał wątpliwości…) wisi specjalny dokumencik tekstowy o wdzięcznej nazwie „Plany.rtf” – w którym (jak można się domyśleć)  są plany pracy na najbliższy czas: tytuły książek, ich orientacyjna objętość i termin oddania tłumaczenia. No i aktualnie ostatnia pozycja na liście ma termin „Do końca grudnia 2009”. A wszystkich pozycji jest tyle, że raczej wolnych terminów między nimi nie ma. A jest dopiero styczeń. Kryzys? Jaki kryzys?
Dodatkowym plusem jest fakt, że ani jedna z czekających w kolejce książek nie jest książką kucharską ani poradnikiem z gatunku „jak sprzątać dom”. Są tu głównie książki przyrodnicze (np. o instynktach zwierząt czy jakieś tam „tajemnice przyrody”) – nie są to może wyżyny intelektualne, ale jednak rzeczy ciekawe i sensowne. No i jest jedna rzecz naprawdę bardzo ciekawa – dotycząca historii biblijnej, co prawda w formie encyklopedycznej, ale i tak dobrze napisana i bardzo (aż dziwnie!) dobrze zredagowana, także od strony naukowej.
Czyli: mam co robić do końca roku (!), za przyzwoite pieniądze (DAW płaci sporo i szybko), a w dodatku jest to dosyć ciekawe i w miarę inteligentne.
Są i minusy: raczej w tym roku nie zdążę zrobić nic „ambitnego, choć za mniejsze pieniądze”, takiego jak Tybet czy ta ostatnia książka o Dalajlamie. Ale też kryzys sprawił, że wcale nie jest pewne czy Małe Wydawnictwo które mi takie rarytasy zlecało w ogóle w tym roku będzie coś nowego wydawać.
Problemów natury egzystencjalnej to nie rozwiązuje – ale pieniądze na egzystencję też się przydadzą…

Mruczanka Bez Pary

Puchatek zapadł w sen zimowy. Nie ma siły na nic – a niektóre rzeczy mimo braku siły robić musi (na przykład pracować. Musi.). Siłą rzeczy na te, których nie musi, nie ma już siły zupełnie, ale to zupełnie zupełnie. Ot co.
Co, że to brzmi zawile? Trudno. Na tłumaczenie Puchatek JESZCZE BARDZIEJ nie ma siły. O ochocie nie wspominając.
***
Z fazą snu zimowego łączy się Faza Ogólnokryzysowa. To taka faza, kiedy Puchatek naprawdę najlepiej by zrobił przesypiając parę tygodni (co najmniej), bo jak tylko nie śpi, to zaczyna (wewnętrznie) marudzić. I narzekać. Na życie – ogólnie i szczegółowo.
Na przykład na to, że ostatnio nie robi NIC poza siedzeniem przy robocie. Nic. Nie ma czasu oglądać czegokolwiek, nie ma czasu czytać, nie ma czasu żyć. Że w ogóle wychodzi z domu wyłącznie po to, żeby zrobić zakupy albo gdzieś podrzucić Potwory (a ponieważ są ferie, to chwilowo nawet ta opcja odpada).
A w dodatku – z powodów snozimowych i kryzysowych – czas spędzany na robocie ni czorta nie chce się przekładać na ilość wykonanej pracy. Czyli – mówiąc po polsku – niby Puchatek zap… znaczy zasuwa jak dziki kłapouch, a robota ciągle wisi i ciągle wydaje się, że zrobiło się jej za mało.
A za oknem jest ciemno. I mokro. I paskudnie, szczerze mówiąc. I puchatkowy nieuleczalny optymizm poszedł się okopać, chwilowo (miejmy nadzieję).
Celtowie (przynajmniej ci z Wysp) mieli taką wizję „raju na ziemi”, państwa doskonałego, utopii – nazywało się to „Królestwo lata”. O, to tam właśnie mógłbym mieszkać.
No dobra, dosyć, bo się zamarudzę.

Mruczanka z Wiruskiem

No, żesz Kocia Twarz. Jak już się wydawało, że wreszcie się wszystkie choróbska skończyły – to się (w zasadzie) zaczęło od nowa. Bo w mieście powiatowym G. panuje aktualnie grypa. I w Puchatkowie też.
Grrrrypa. Kocia Twarz, Potwory Starsze chore, Pyszczak kończy poprzednią chorobę – ale nie ma gwarancji, że nie złapie i tego, a Puchatek…
Dziś już trochę lepiej, ale wczoraj…
Puchatek rzadko choruje, naprawdę rzadko. A jak już choruje – to lekko i bez sensacji. Ale tym razem Puchatka wzięła prawdziwa grypa. Przez cały dzień leżał Puchatek martwym misiem i nie był w stanie podnieść się z kanapy. Aż się M. przestraszyła, bo jak się z Puchatkiem piętnaście wiosen znają, a od dziesięciu dzielą dach nad głową, to go jeszcze w takim stanie nie widziała. Łeb Puchatkowi pękał (do licha! Uprzejmie proszę automatyczny słownik o niepodkreślanie słowa „łeb”! Tak, łeb pisze się przez „b” na końcu, a nie przez „p” – niezależnie od tego, co automatyczny słownik sądzi!). Kocia Twarz, chyba jeszcze nigdy w życiu mu tak nie pękał! A jak trzeba było zakaszleć, to Puchatek przechodził przyspieszony kurs astronomii, bo mu wszystkie gwiazdy przed oczami stawały…
No dobra, dość tego użalania się nad sobą. Dziś – jako rzekłem – już jest lepiej. Z Potworami też – tylko Piłeczka jeszcze zalega.
Czy te cholerne choróbska się kiedyś skończą?!
***
A tu tyle książek czeka na przeczytanie, tyle muzyki wisi w powietrzu… A my co? Jak nie praca w kółko, to choroby. Kocia Twarz. 😦