Lipcowo

Skończyłem jedną książkę (głupią jak kilo gwoździ, ale „dla chleba, panie, dla chleba”). Zacząłem kolejną, tym razem ciekawą, fajnie napisaną i stosunkowo prostą w tłumaczeniu – niestety dość krótką. Generalnie jednak muszę przyznać, że moje nastawienie do roboty najlepiej oddaje obecnie stara, góralska modlitwa przed przystąpieniem do pracy:

„Daj, Panie Boże, coby mi się tak chciało, jak mi się nie chce!”

***

Dziś były wyniki rekrutacji do liceów. Szału nie ma, ale dramatu też nie. Pucek dostał się do nie najgorszego liceum w Warszawie, ale (z innej rekrutacji, lokalnej) do całkiem fajnego liceum w Komorowie. Najpierw wydawało się, że Warszawa to Warszawa – ale nieoceniona Piłka (osoba zorganizowana i w kwestiach oświatowych uświadomiona bardziej, niż ktokolwiek w Puchatkowie) zrobiła szybką kwerendę, z której wynikło dość jednoznacznie, że liceum w Komorowie jest lepsze od tego warszawskiego – i to w zasadzie pod każdym względem. Dość powiedzieć, że średnie wyniki matur rozszerzonych z matematyki (a to najpewniej będzie ta matura, która dla Pucka w przyszłości będzie istotna) są w Komorowie o 20 punktów procentowych wyższe. Co więcej, wiemy od znajomych, których dzieci tam chodziły, że szkoła jest spokojna, z fajną atmosferą, sympatycznie położona, bliżej… Same zalety. Jedyna wada jest taka, że w Komorowie Pucek dostał się do zwykłej klasy „mat-fiz”, a w Warszawie – do „mat-inf-fiz”, co by wolał… Ale tłumaczymy mu, że informatykę i tak może robić szerzej niż w szkole, a lepiej pójść do lepszej szkoły. Ale to on musi podjąć decyzję… Zobaczymy. Przyznam, że tematem liceum też już jestem nieco zmęczony…

Wakacje…?

O tylu sprawach chciałbym napisać, ale za każdym razem jak siadam do klawiatury, to albo jestem zbyt zmęczony, albo coś się dzieje, albo… Siedzę i nie wiem, co właściwie mam do powiedzenia.

***

Rok szkolny się skończył z przytupem. Pucek pasek na świadectwie jednak ma – ale nie za sprawą pani od fizyki. Jego wychowawca (i anglista w jednej osobie), jak się o całej sprawie dowiedział, to się wkurzył i – nic nam nie mówiąc – podciagnął mu ocenę z angielskiego na szóstkę. Nijak się ta ocena, mówiąc szczerze, nie przekłada na rzeczywistą wiedzę (piątka i tak była mocno naciągana…), ale pan J. uznał, że do licha, co mu tam. Pucka wyniki z egzaminów ósmoklasisty nie są może rewelacyjne – najsłabiej (no właśnie) angielski, ale nadal 75 procent. Polski 82 procent, w matematyce zrobił jeden błąd, stracił jeden punkt z dwudziestu pięciu – czyli dostał 96 procent. Mogło być gorzej. W połączeniu z ocenami i „paskiem” (oraz wszystkimi dodatkami, takimi jak wolontariat etc) daje mu to około 155 punktów. Nie jest to wynik rewelacyjny, ale jest OK. Teraz musimy poczekać do bodaj 20 lipca, żeby się dowiedzieć, gdzie się dostał do liceum. Zobaczymy.

(Przy okazji – dowiedziałem się, jakie są średnie wyniki egzaminów ósmoklasisty w Polsce. Polski – 60 procent. Matematyka – 57 (!). Język obcy – 67. Trochę to przerażające.

***

Piłka miała uroczyste „graduation”, wszyscy absolwenci wchodzili na scenę, wyczytywani z imienia i nazwiska, dostawali dyplom, uścisk dłoni dyrektorki… W przypadku niektórych wyczytywanych ogłaszano także, że dana osoba dostała wyróżnienie z jednego ze swoich głównych przedmiotów. Wyróżnienia miała mniej więcej jedna trzecia absolwentów. Było bodaj z dziesięcioro takich, którzy mieli po dwa wyróżnienia. I była JEDNA osoba – jedna na cały rocznik – która miała TRZY wyróżnienia, ze wszystkich trzech przedmiotów maturalnych. Zgadnijcie, kto…

Teraz Piłka musi już tylko poczekać do połowy sierpnia na oficjalne wyniki A-Levels (czyli brytyjskich matur) – i może się pakować do Cambridge. Bilet już kupiła…

***

Pietruszka zaliczał pierwszą w życiu poważną sesję egzaminacyjną (no dobrze, pierwsza była po pierwszym semestrze, ale to jednak nie było to). Jak to on, strasznie się denerwował… Dziś się dowiedział, że z najtrudniejszego egzaminu (analiza matematyczna) dostał 3+. Dopiero po dłuższej z nim rozmowie dowiedziałem się, że na 200 osób na roku:

– około 150 egzamin uwaliło i będzie poprawiać we wrześniu

– czwórki dostało osiem osób

– reszta dostała trójki.

Czyli, jak stwierdził Pietruszka filozoficznie, ze swoim 3+ i tak jest w górnych dziesięciu procent wyników… Ale i tak się zastanawia, czy nie iść na poprawę. Cóż. Niektórzy tak mają.

***

Wakacje? Jakie wakacje?…

Zeszłoroczna Korsyka odbija się nam finansową czkawką do dziś. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia trzeba uczciwie powiedzieć, że to była błędna decyzja. Kasy nie ma, żadne większe wyjazdy nie wchodzą w grę. Pucek jest na obozie harcerskim – chociaż tyle (choć wiadomości mam takie, że chyba chce wrócić wcześniej, coś mu nie do końca pasuje… zobaczymy). Pietruszka z przyjaciółmi jedzie w sierpniu na dwa tygodnie w Bory Tucholskie. Piłka ze swoimi znajomymi gdzieś na Mazury. A ja?… Ja chyba w tym roku będę miał wakacje stacjonarne. Miałem nadzieję, że może wyskoczę gdzieś (sam!) w czasie, kiedy Pucek będzie na obozie, ale z wielu przyczyn wygląda na to, że się to nie uda – w NAJLEPSZYM razie może wyskoczę ze znajomymi na weekend.

Jest szansa, że w drugiej połowie sierpnia uda się nam całą czwórka pojechać na kilka dni nad morze – ale i to nie jest pewne.

***

A poza tym? Nic z tego, co miało wyjść, nie wyszło. Wszystko to, co się wydawało, że już, że zaraz – wzięło w łeb. „Warto ciągle próbować” – napisał mi ktoś z Was w komentarzach. Dzięki za dobre słowom ale problem polega na tym, że nie mam jak próbować. Że pierwszy raz w życiu (w każdy razie pierwszy raz na taka skalę) jestem w takiej sytuacji, kiedy w tych istotnych sprawach nic ode mnie nie zależy. Kiedy – chyba już o tym pisałem – mogę tylko czekać. Nie, nie jestem bierny. Jeśli furtka się uchyli choć na centymetr, na pewno się w nią wcisnę. Ale dopóki się nie uchyli, mogę tylko czekać.

A w tym akurat nigdy nie byłem dobry.