Nosz, tak i owak.
Jak to jest, powiedzcież, że jakieś kłopoty, awarie, psucia i wypadki losowe zdarzają się zawsze wtedy, kiedy akurat nie ma się pieniędzy?… Jak konto jest pełne, to nic się nie psuje, wszystko działa, gra i burcy. A jak na koncie pustki – to natychmiast włączają się prawa Murphy’ego i wszystko się psuje.
Trzy tygodnie temu padł piekarnik – przepaliła się jedna grzałka. No problem, przyszedł fachowiec, zabrał piekarnik, zwrócił za dwa dni, działa. 180 zł.
Dwa tygodnie temu, po powrocie z C., okazało się, że akumulator w samochodzie zdechł. No, uczciwie mówiąc, miał pełne prawo – miał tyle, co samochód, czyli już dziesięć lat, i niejedno przeżył. Ale dlaczego akurat teraz? Akumulator plus robocizna – 350 zł.
Chwilę potem Pucek zaczął się skarżyć, że ząb boli. Jak to, moje dziecko BOLI ZĄB? Przecież u nas w rodzinie takie rzeczy się nie zdarzają… A jednak. Okazało się, że wypadła stara plombka (czego nie dało się zauważyć, bo była mała i schowana), wdała się próchnica… Pani dentystka (sprawdzona i poniekąd zaprzyjaźniona) powiedziała, że są dwa wyjścia. Można drania usunąć (mleczak, więc no problem) – ale że to czwórka, to Pucek będzie przynajmniej dwa czy trzy lata świecił dziurą po zębie, co jest niewygodne. Albo można leczyć – ale to wymaga dwóch wizyt i odpowiednika leczenia kanałowego (w przypadku mleczaka nie jest to bolesne, ale wciąż skomplikowane i kosztowne). Pucek na samo hasło o wyrywaniu aż się skulił. No więc wiadomo. Dwie wizyty, łącznie ponad godzina na fotelu (na szczęście prawie bezboleśnie). Łącznie – 240 zł.
Wczoraj – zmywarka. Blokada, „błąd 24”, znaczy – zatkane. Ale zatkane tak, że własnymi siłami w żaden sposób nie byłem w stanie odetkać (zatkało się nie w rurze odpływowej, tylko pomiędzy odpływem a rurą, wewnątrz urządzenia). Fachowiec (ten sam) załatwił to w pół godziny, na miejscu. 70 zł.
A dziś w samochodzie – dla odmiany – padł rozrusznik. Pan Tomek (zaufany mechanik, „lekarz pierwszego kontaktu” naszego pojazdu…) przyjechał, postukał. Zapaliliśmy „na pych” i opelek powędrował do warsztatu. Nie wiem, jak długo tam zostanie (na szczęście mam od kogo pożyczyć auto na parę dni). Nie wiem też jeszcze, ile to będzie kosztowało – pan Tomek zadzwoni, jak rozkręci i sprawdzi, w czym rzecz. Ale już się boję, co usłyszę.
I to wszystko w trzy tygodnie. Cholerny Murphy…
Fajnie, co? 😉