Mruczanka Sylwestrowa

A u nas – jak to na Sylwestra. M. chora, potwory śpią. Zaraz sobie jakiś film obejrzymy – i tyle naszej imprezy. 🙂

A mówiąc serio:

Dobrze, że ten rok się kończy. To nie był najlepszy rok. Wydarzyło się mnóstwo rzeczy przykrych, smutnych, trudnych.

Mam nadzieję, że kolejny rok będzie lepszy. Czego sobie i Wam życzę. 🙂

A na dobrą zabawę:

FIESTA! 😉

Czyli:

Szczęśliwego Nowego Roku życzy Puchatek. Hej.

Mruczanka Okołoświąteczna (czyli O Nieporozumieniach Semantycznych)

Piłeczka po wysłuchaniu kolęd z płyty zadaje rzeczowe pytanie:

– A co to znaczy „dziewica”?

Puchatek chwilę pracuje umysłowo – jak to najprościej wytłumaczyć czterolatce? W końcu decyduje się na formę najbardziej (jak mu się wydaje) naturalną i neutralną, zwłaszcza w tym kontekście:

– Dziewica to taka pani, która jeszcze nie ma męża.

I Piłeczce to wystarcza.

Ale nie Pietruszce. Pietruszka, po kilku chwilach namysłu, dodawszy do tej informacji treść wysłuchanej kolędy, komentuje:

– Aha, czyli „dziewica” to taka pani, która jeszcze nie ma męża, ale już urodziła dziecko?

Kurtyna opada, łapiąc się za głowę…

Mruczanka Remontowa, czyli Harce na Wyrzynarce

Całego przedświątecznego remontu kuchni Puchatek opisywać nie będzie, bo by miejsca nie starczyło. Dość, że przez tydzień Puchatki mieszkały na górze, gotując na elektrycznej kuchence, a na dole Pan Fachowiec szalał.

Tyle, że Pan Fachowiec robił tylko to, co do niego należało. Resztę robił Puchatek własnoręcznie, a w kilku Co Trudniejszych Sprawach pomagał mu Kolega O Biblijnym Nazwisku (bo Puchatek jest mało techniczny i np. wycięcie odpowiedniej wielkości otworu w blacie, tak, żeby wszedł w niego zlew, przekracza puchatkowe możliwości intelektualne).

Puchatek zatem skręcał, przykręcał, dokręcał, montował, wsuwał, łączył i ustawiał. I błogosławił twórców rysunkowych instrukcji dołączanych do ikeowskich mebli kuchennych, dzięki którym – nie będąc fachowcem – bez trudu skręcił wszystko jak trzeba, i nawet mu żadne „zapasowe” części nie zostały.

W nocy z piątku na sobotę szalał Puchatek do drugiej w nocy. Za to z soboty na niedzielę położył się był już o piątej. Rano. Z pochlastanymi rękami (ach, ta wprawa w używaniu narzędzi tnących…) i całą masą drobnych ran ciętych, kłutych, szarpanych i tłuczonych.

Oczywiście po drodze wynikło kilka problemów z gatunku „nierozwiązywalnych”. Cokół przykrywający nóżki od szafek okazał się za szeroki (tzn. nie tyle cokół za szeroki, co puchatkowa zmywarka za niska, więc nie dało się odpowiednio wyregulować nóżek, bo blat by nad nią wystawał). I dlatego Puchatek o pierwszej w nocy zmuszony był przycinać cokół za pomocą wspomnianej w tytule wyrzynarki. W_Z_D_Ł_U_Ż. Całe 180 cm. Taaaaaka imprezka, zostaję do środy.

Innym problemem nierozwiązywalnym okazał się być fakt, że żaden z wielkich sklepów budowalnych nie ma w sprzedaży blatów kuchennych o szerokości innej niż 60 cm. A Puchatek potrzebował jednego blatu standardowego i jednego – he, he – 68 cm. I żeby jeszcze – he, he – oba były takiego samego koloru. To ci dopiero wymagania, co?

Jest jedna firma w okolicy, która prowadzi blaty innej szerokości. Konkretnie – można sobie wybrać z bogatej oferty dwóch szerokości: 60 lub 120 cm. Zjawił się zatem Puchatek w rzeczonej firmie. Tłumaczy, o co chodzi. Że dwa blaty po 182 cm długości, że jeden 60 cm szerkości (OK, nie ma sprawy), a drugi – w braku innych wariantów – 120 cm i będziemy rżnąć.

A guzik, odpowiada miła pani (na swoje szczęście była naprawdę miła i naprawdę chciała pomóc). Blaty 120 cm sprzedajemy WYŁĄCZNIE w całych płytach. Czyli 4 metry 10 centymetrów. Dowieziemy do domu, oczywiście.

No dobrze, zmiana planów. Kupujemy jedną taką taflę i wytniemy z niej oba potrzebne blaty.

A guzik powtóny – bo blaty 120 cm są dostarczane na zamówienie. Jak się firma spręży, to dostarczy panu na środę po Nowym Roku.

I tu Puchatek był na garnicy powiedzenia miłej pani gdzie może sobie wsadzić ten blat w środę po Nowym Roku. I jak głęboko. Ale tego nie zrobił, bo jest dobrze wychowanym Puchatkiem, a pani naprawdę była OK.

Stanęło zatem na tym, że kupił Puchatek „normalny” blat o szerokóści standardowej, co wymusiło niewielką zmianę planowanego ustawienia kuchni (kolejności kuchenka – zlew – zmywarka). Ale co tam – i tak jest ładnie. 🙂

Tak czy owak w niedzielę rano kuchnia była gotowa, a w niedzielę wieczorem cała chatka była już nawet posprzątana i gotowa na święta.

***

Kiedy Piłeczka miała roczek – w samą wigilię rozchorowała się i trzeba było jechać do lekarza.

Rok później – dla odmiany – było tak samo. W samą wigilię.

W ubiegłym roku – M. miała swój kurs, który skończyła dzień przed wigilią.

W tym roku – remont kuchni przed samymi świętami.

Ciekawe, co sobie Puchatki zafundują za rok? Jakieś małe prywatne trzęsienie ziemi? 🙂

Mruczanka Wigilijna

Przedświąteczny tydzień był KOSZMARNY. Remont kuchni, życie w warunkach polowych, pełna partyzantka. Czyli wszystko to, co tygrysy lubią najbardzej…

…ale Puchatki nieszczególnie 😉

No, ale to już za nami. Parę słów napiszę, oczywiście, bo i warto. Ale nie teraz.

Teraz kuchnia stoi, choinka też stoi, w domu panuje cisza. Potwory właśnie zasypiają, jeszcze podekscytowane prezentami, ale już im się oczy zamykają…

…Kiedyś, kiedy byłem małym chłopcem (hej), uwielbiałem te święta, a szczególnie Wigilię. Już we wrześniu skreślałem dni w kalendarzu…

Potem był czas, kiedy z wielu różnych przyczyn (o których nie czas i nie miejsce tu pisać) nie bardzo lubiłem okres Bożego Narodzenia. A zwłaszcza wigilię.

Ale nawet wtedy był taki moment, który zawsze pozostał dla mnie magiczny. Kiedy już pogasły światał, kiedy cały dom już spał, kiedy nad światem stała cicha, święta noc Narodzenia, a za oknem leżał śnieg (tak, tak, były takie czasy…), siedziałem sobie cicho przy oknie i gapiłem się na śpiący świat.

I to jest właśnie to, co najbardziej kojarzy mi się z tymi świętami: nie kolędy, nie wigilijne potrawy, nawet nie prezenty pod choinką 🙂

Właśnie cisza, spokój (a może raczej: Pokój) i poczucie, że (mimo wszystko) świat toczy się we właściwą stronę. I słowa, które zawsze wtedy przychodziły mi do głowy – słowa wyświechtane, znane, banalne, ale wtedy właśnie jakby na nowo odkrywane i tak bardzoi prawdziwe: „wszystko będzie dobrze”.

Właśnie tak. Może jeszcze nie teraz, może jeszcze nieprędko, może wcale nie dokładnie tak, jak sobiew wyobrażam – ale wszystko będzie dobrze. Po prostu nie może być inaczej. Nie ma innego wyjścia. Takie są konsekwencje tego, co się wydarzyło te dwa tysiące lat temu.

Jest taka płyta Loreeny McKennitt „Winter Garden”. Nie mam możliwości powieszenia tu muzyki, ale od czego jest YouTube? Posłuchajcie tego:

God Rest Ye Merry, Gentlemen

… i tego:

Good King Wenceslas

I trzymajcie się. Wszystko będzie dorze! Słowo.

Mruczanka Urodzinowa i Nie Tylko…

(Uwaga, czytać do końca!)

Ano, czas leci. Cztery lata Piłeczki stuknęło (a w zasadzie „stuka” dzisiaj). Imprezka była w niedzielę, najechało się dziadków i takich różnych… Tort był i wszystko jak trzeba.

A w dodatku Piłeczka dostała pierwsze w czteroletnim życiu „dorosłe” kwiaty (od chrzestnego).

Co tu komentować – wystarczy spojrzeć:

Ale uwaga, w kwestii urodzin trzeba dodać jeszcze jedną informację. Informację, która dotąd objęta była embargiem, ale na niedzielnej imprezie została już publicznie ogłoszona, dzięki czemu embrago można uznać za zdjęte.

A zatem w kwestii urodzin, to Puchatki będą miały jeszcze jedne urodziny. Zdaniem Pana Doktora – dokładnie 4. czerwca. Niezła data, co? 😉

 

Mruczanka Przedremontowa

We wtorek są urodziny Piłeczki. Czwarte. Jakże ten czas leci!

O samym fakcie wspomnę zapewne we wtorek, ale już jutro (czyli w niedzielę) Wielka Impreza. Przyjeżdżają dziadkowie, jedna ciocia, druga ciocia, będą prezenty, będzie tort (a jakże, ze świeczkami…).

Zapowiada się miły dzień. Niestety, kiedy miły dzień się skończy, Puchatki – poza zmywaniem – będą zmuszone zająć się opróżnianiem kuchni. Ze wszystkiego. Gdyż w poniedziałek do kuchni wkracza pan Marek, czyli Fachowiec, który będzie kontynuował dzieło sprzed półtora roku.

Fachowiec zwali z jednej ściany stare kafelki, pamiętające koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia (i pierwszych właścicieli chatki…), zwali resztki boazerii (tak, w kuchni też była!), wyrówna ściany, położy (w jednym miejscu) nowe płytki, pomaluje co trzeba, a potem…

…A potem poskręca i zamontuje meble, czyli nową kuchnię, która – kupiona już parę dni temu – czeka w garażu, w eleganckich paczuszkach. Czeka też kupiony pół roku temu piekarnik i płyta. Pod zabudowę.

I w ten sposób już w pieć i pół roku po przeprowadzce do chatki Puchatki będą miały prawdziwą, własną kuchnię.

Fachowiec obiecał, że cała operacja skończy się najdalej w piątek po południu. Czyli zostanie jeszcze weekend na „zrobienie świąt”.

Tak, to może być trudny tydzień. Ale w końcu jakby było za łatwo, to by było nudno, nieprawdaż?

***

Podobno starość polega na tym, że człowiek przestaje lubić zmiany. Że nieznaną sytuację traktuje jako zagrożenie lub zaburzenie normalności, a nie jako szansę czy przygodę.

Jeśli to prawda – to ja chyba jestem młodszy, niż metryka przewiduje. Lubię zmiany. Boję się raczej stagnacji i znieruchomienia, rdzewienia. Bezruch mnie zabija, wysysa ze mnie siły, sprawia, że przestaje mi się chcieć.

Mruczanka Zdechnięta

Tyle rzeczy chciałbym zrobić.

Chciałbym wrócić do limeryków, bo mnie to bawi.

Chciałbym założyć sobie jakąś fotogalerię, żeby móc wrzucać tam od czasu do czasu jakieś zdjęcia.

Chciałbym coć czasem napisać.

I nie daję rady. Jestem zmęczony siedzeniem przy komputerze. Fizycznie zmęczony. Bolą mnie oczy. Bolą mnie ręce od pisania. Nie powiem co mnie boli od siedzenia, bo tu jednak także Damy zaglądają. Ale to też.

W dodatku w ostatnim tygodniu przed świętami (czyli od poniedziałku) będziemy mieli remont w kuchni. Trzy, cztery dni. Jak znam życie – pięć. Potem kuchnia będzie śliczna i nowa, ale to dopiero potem. Bo w trakcie… Lepiej nie mówić.

A żeby nie było za prosto, to jeszcze w niedzielę czeka nas rodzinny nalot – bo dziadkowie i ciocie przyjadą obchodzić czwarte urodziny Piłeczki. Urodziny są wprawdzie wnastęny wtorek, ale z powodów technicznych imprezka będzie w niedzielę.

I jak sobie o tym wszystkim pomyślę, to mi się nie chce.

Mruczanka Z Dużym „X”

„Każdy ma jakiegoś bzika”, jak wiadomo. Puchatek też ma. Puchatek (proszę się nie śmiać!) U W I E L B I A serial „Z Archiwum X”.

Kiedy ów był jeszcze regularnie emitowany (nie mówię o przypadkowych powtórkach z 7. czy 8. sezonu, które ostatnio nadaje Polsat) Puchatek oglądał go regularnie i godzina nadawania serialu była święta. Telefonów wtedy Puchatek nie odbierał (no, tu może Puchatka lekko fantazja poniosła – ale lekko…).

Skąd to dziwne zamiłowanie?

Nie, absolutnie nie z z fascynacji teoriami spiskowymi, UFO i takimi tam. Tu akurat Puchatek jest obrzydliwym realistą i chłodnym pragmatykiem, poniekąd. W teorie spiskowe nie wierzy, UFO to dla niego temat aboslutnie nieinteresujący.

A zatem?

To, co Puchatka fascynuje w „Archiwum X” to po pierwsze pewne podejście do rzeczywistości i specyficzny sposób myślenia (psychologowie nazywali to kiedyś „myśleniem pozasystemowym”), które można sprowadzić do lekkiego lekceważenia zasady „brzytwy Arystotelesa” (to – wbrew niektórym teoriom niezupełnie to samo, co „brzytwa Ockhama” ;-).

Po drugie natomiast fascynuje Puchatka to, że cała idea „Archiwum X” (niezależnie od głównego wątku „spiskowo-ufologicznego”) sprowadza się w gruncie rzeczy do eksploatacji pokładów zbiorowej podświadomości (głównie jej najmniej przyjemnej strony, dotyczącej lęków i „nieznanego”). Niemal każdy odcinek tego arcydzieła wśród seriali opowiada o jakimś przejawie pierwotnego lęku, o tym zakątku mózgu, który w zasadzie nie zmienił się od czasów jaskiń, a który kazał naszym praprzodkom rozpalać ogień nie tylko z obawy przed dzikimi zwierzętami, ale także z obawy przed nieznanym, które może się kryć w ciemności…

Każdy odcinek – jeśli spojrzeć na niego okiem psychologa – opowiada o tym, jak bezbronni jesteśmy w zderzeniu z naszym własnym lękiem i z tym wszystkim, czego (jeszcze…) nie wiemy o świecie, w którym żyjemy.

Pokazuje także, jak często nasze „bajki” i mity są po prostu odzwierciedleniemtego wszystkiego, czego nie rozumiemy (nie rozumieliśmy).

Wydaje nam się – nam, ludziom XXI wieku – że dziś wiemy i rozumiemy więcej. Tylko czy to coś zmienia?

„Zwerbalizowane znaczy uświadomione” – mówi psychologia. A jeśli uświadomione – to jest szansa to zrozumieć. Tylko czy „zrozumiane” oznacza mniej niebezpieczne? Wbrew pozorom – nie.

Kiedyś ludzie myśleli, że pioruny to broń Zeusa (Jowisza, Thora czy paru innych bogów). Jak taki bóg się zezłościł – walił w nieposłusznego człowieka piorunem.

Dziś wiemy, czym jest piorun, potrafimy wyjaśnić mechanizm jego powstawania, potrafimy (z grubsza) przewidzieć w co może uderzyć, ba – potrafimy nawet zmierzyć napięcie elektryczne danego odcinka…

Dzięki temu potrafimy (z grubsza) chronić się przed piorunami. Ale czy cała ta wiedza cokolwiek nam da, jeśli gdzieś w górach walnie w nas piorun? Czy będziemy przez to – przepraszam – mniej martwi? Ani trochę. 🙂

***

Jasne, można powiedzieć, że podobny schemat ma więszość horrorów czy filmów grozy.

Otóż nie. Bo „Archiwum…” robi coś, czego nie robi niemal żaden horror: umieszcza te nasze lęki w realnym świecie. Mamy tu jednego „wariata”, który łatwo (czasem – zbyt łatwo) wierzy – i realny świat, w którym ludzie reagują na „dziwności” tak, jakby reagował każdy czy każda z nas. Zderzenie realizmu, racjonalizmu i normalności naszej codzienności z czymś, o czym w gruncie rzeczy „wszyscy wiedzą”, ale czego nikt nie chce sobie uświadomić. Czyli (bądźmy szczerzy, w naszych realiach…) z tą mroczniejszą stroną naszej własnej natury.

Jeśli na „Archiwum X” spojrzeć jako na kolejny (choć bardzo odbrze zrobiony) serial o zagadkach i teoriach spiskowych – to nie ma o czym mówić. Ale jeśli spojrzeć przez pryzmat Junga (a także podstaw teorii baśni, przedstawionych choćby przez Tolkiena w „Drzewie i liściu”) – to się robi naprawdę ciekawe.

***

Ale dlaczego akurat teraz o tym Puchatek Wam smęci?

Gdyż spełnił był swoje marzenie: za sprawą Pewnego Wydawnictwa (którego nazwy jednakowoż nie wymieni, bo mu rzeczone za reklamę nie płaci, bądź co bądź…) stał się Puchatek (a raczej staje się, in statu nascendi…) właścicielem pełnej kolekcji płyt DVD z wyżej wymienionym serialem.

Na razie ma Puchatek w domu całe dwa pierwsze sezony i pierwsze osiem odcinków trzeciego. Docelowo (trochę to potrwa…) ma być wszystkie dziewięć sezonów plus film kinowy.

No i tak sobie Puchatek ogląda w nielicznych wolnych chwilach – czyli głównie wieczorami, co – trzeba przyznać – dodaje sprawie uroku. Cały dom śpi, a tu jakieś UFO, genetyczne mutanty i niewyjaśnione zjawiska. Miodzio!

😀