Mruczanka Na Styk

Trwa wyścig z czasem. Kończę książkę (tę dobrą, ciekawą, fajną, za – niestety – stosunkowo nieduże pieniądze). Potrzebuję jeszcze dwóch dni (czyli dziś i jutro).

Termin nalotu: czwarty czerwca. Ale, jak wiadomo, oznacza to, że równie dobrze nalot może się wydarzyć jutro. Albo dziś 🙂

Naprawdę dobrze byłoby, gdyby nie wydarzył się wcześniej, niż jutro wieczorem.

Oba Potwory rodziły się niemal dokładnie w terminie (Pietruszka jeden dzień przed, Piłeczka dwa dni po). Więc może się uda?

Do roboty zatem 🙂

Mruczanka z Dużą Ulgą

„Są jeszcze sądy w Berlinie”. Ano, w Warszawie też, jak widać.

Sprawa była o 10:00. M. zeznawała pierwsza (na siedząco!), potem jeszcze jeden sąsiad, a potem… Pani sędzia wezwała Puchatka też, choć na liście świadków go jako żywo nie było. I Puchatek – bez krawata nawet… – zeznawał. Czyli mówił do rzeczy (i do Wysokiego Sądu), i generalnie wykonywał to, co umie najlepiej, czyli odpowiednie dawał rzeczy słowo i robił dobre wrażenie.

Ogłoszenie wyroku – 14:30. Czyli od 11:00 do wpół do trzeciej siedzieliśmy w Łazienkach na ławce, w nastroju lekko histerycznym. Na szczęscie M. rodzić jeszcze nie zaczęła…

A jednak. Pani sędzia – „w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej” – wyrok ogłosiła: poprzedni wyrok (ten wydany zaocznie w styczniu 2007 roku) zostaje uchylony, a powództwo (ze strony miasta, o eksmisję) oddalone.

Teraz jeszcze miasto może się odwołać od tego wyroku, ale jeśli nawet to zrobi, to – jak powiedziała nasza pani mecenas – po takim wyroku (i uzasadnieniu, którego przytaczać nie będę…) jast bardzo mało prawdopodobne, żeby sąd wyższej instancji coś zmienił.

Poza tym – miasto najwyraźniej traktuje tę sprawę (chwała Bogu!) jako kolejną „z rozdzielnika”. Nie było jednej osoby reprezentującej miasto, za każdym razem w sądzie stawiała się inna pani pełnomocnik (pewnie ta, która akurat miała dyżur). Ta „dzisiejsza” nie zadała ani jednego pytania żadnemu ze świadków, a na ogłoszeniu wyroku się nie pojawiła.

Ci z Was, którzy mieszkają w okolicy śródmieścia Warszawy słyszeli pewnie przed trzecią potworny huk dobiegający od strony Marszałkowskiej? To właśnie te kamienie z serc. ŁUUUUPS.

Dziękujemy wszystkim, którzy nas wspierali, czy to modlitwą, czy choćby dobrą myślą. Pomogło, jak widać.

Tylko głowa mnie boli (co zdarza mi się naprawdę rzadko). Z nerwów.

 

Mruczanka z Prośbą o Wsparcie

Jutro – w sam Dzień Matki – rozprawa odwoławcza w sprawie mieszkania Teścia. NIe wiadomo, co będzie, jak to się skończy.

M. zeznaje jako świadek. Zważywszy na stres i termin (…) obawiam się, że prosto z sądu możemy jechać na porodówkę.

Wszyscy, którzy to czytacie: trzymajcie kciuki. W dowolnej formie. Najlepiej – ci, co takie zwyczaje mają – w formie modlitwy.

Rozprawa jest o 10:00.

Mruczanka w Kropki I Nie Tylko

Jutro miną trzy tygodnie, jak wpadli do nas Znajomi Z Sąsiedniej Uliczki. Dokładnie – znajomy z synkiem ciut młodszym od Piłeczki. Byli chyba godzinę. Nastęnego dnia okazało się że synek znajomych ma ospę wietrzną (o czym wcześniej, rzecz prosta, nie mieli pojęcia, bo i skąd).

Minęły dwa tygodnie, Puchatki myślały, że im się upiekło… Ale się nie upiekło. Kiedy Pietruszka obudził się we wtorek rano, okazało się, że jest Pietruszką w Kropki. No cóż. Na szczęście przechodzi to tak samo, jak Puchatek w wieku (późno)szczenięcym: lekko, bezgorączkowo, ze stosunkwo niewielką ilością „kropek”. Piłeczka na razei nic – więc pewnie będzie za dwa tygdonie. Suuuuper. :-/

Ale ja nie o tym.

Pani doktor – ze stoickim spokojem – kazała „przeczekać”. Jakby swędziało – wiadomo, gencjana. A do kąpieli dodawać potworom nadmanganian potasu, co też przesusza „kropki” i pomaga na swędzenie.

M. kupiła nadmanganian. Taką małą saszetkę z odrobiną proszku.

A Puchatek nie wiedział, ile tego sypać – bo to przecież taka odrobina… Więc wsypał Potworom do wanny całą zaszetkę. Na raz.

I teraz z kronikarskiego obowiązku informuje, że co prawda wannę udało mu się już doszorować, ale Potwory – od pasa w dół – są w kolorze żółto-złoto-brudnym. I takie będą jeszcze przez kilka dni. Kocia Twarz. 😉

 

Mruczanka Zmęczanka

Tyle bym chciał tu napisać, ale… nie mam siły. Pracuję na akord. Muszę skończyć książkę, którą tłumaczę, zanim pojawi się Nowy Mieszkaniec Puchatkowa – a to już niedługo. Trochę taki wyścig z czasem. M. ostatnio stwierdziła, że – na wzór nalepek ostrzegawczych naklejanych na paczki na poczcie – mogłaby nakleić na sobie dużą nalepkę z napisem:

NIE TURLAĆ.

Hłe, hłe hłe. 🙂

No więc siedzę i piszę. Na akord. Oczy bolą mnie od patrzenia w ekran. Palce bolą mnie od stukania w klawisze. Nie powiem już, co mnie jeszcze boli, bo w końcu Damy tu czasami zaglądają. Nie mam nawet za bardzo czasu wyskoczyć na rower. Znowu jestem grubszy, niż byłem. Niedobrze.

A tu jeszcze – oczywiście – jakieś dodatkowe prace, jakiś katalog dla kolegi S. (no, przecież nie odmówię – pracy stosunkowo niewiele, a pieniądze spore, co w obecnej sytuacji… etc. Wiadomo.)

Ale trochę mam już dość.

Mam tylko nadzieję, że do Wielkiego Dnia skończę to, co robię. A jak Nowy się pojawi, to robię sobie urlop – co najmniej na tydzień.

A, jeszcze po drodze (miejmy nadzieję…) w sam Dzień Matki, sprawa odwoławcza w sądzie. W sprawie mieszkania teścia, znaczy. Czyli nerwów nas czeka dużo.

Trzymajcie kciuki. Tak w ogóle.

Mruczanka Poranno-Nostalgiczna

Wyszedłem dziś rano, zaraz po wstaniu z łóżka, na balkon. Wbrew prognozom pogoda była piękna, świeciło słońce, śpiewały ptaki, wiał lekki wietrzyk, a powietrze…

…no właśnie. Powietrze pachniało tak, że…

Dawno, dawno temu (coraz dawniej, nie da się ukryć), kiedy jeździliśmy jeszcze wspólnie autostopem po szerokim świecie, był taki specyficzny moment w ciągu dnia…

Po nocy spędzonej w namiocie – czasami na kampingu, czasami „gdzieś w przyrodzie” – przychodził ranek. Pierwsze poranne wyjście z namiotu… Słońce, wiatr, śpiew ptaków (…albo szum autostrady, w zależności od miejsca obozowania :-)…

…i właśnie takie specyficzny zapach powietrza. I ta świadomość, że jest się „gdzieś daleko” (…with no direction home…), że nic się nie musi, że można pojechać dalej albo – jeśli nam sie tu podoba – zostać jeszcze dzień czy dwa… Że jeśli staniemy na drodze i ruszymy dalej, to nie wiadomo, gdzie dziś dojedziemy, co zobaczymy, kogo spotkamy, gdzie spędzimy następną noc. Że może ten dzień minie nam na drodze, w kurzu, w oczekiwaniu na litościwego kierowcę, który zabierze nas dalej… A może dojedziemy w miejsce, które naz zachwyci, które poruszy, które zapamiętamy do końca życia…

Wszystkie te możliwości – wszystkie wspaniałe widoki, wszystkie poruszające miejsca, wszystkie gwiazdy nad głowami – wszystko to było w tych pierwszych chwilach dnia. W tym chłodzie poranka, w zapachu powietrza. Poczucie nieograniczonych możliwości, tysiąca możliwych kierunków rozwoju wydarzeń, absolutnej wolności.

Dziś rano to wszystko mi się przypomniało. Może jeszcze kiedyś tak będzie?

How does it feel
How does it feel
To be on your own
With no direction home
Like a complete unknown
Like a rolling stone?